Выбрать главу

Zdumiony osiołek aż odwrócił się i spojrzał na mnie, kiedy ponagliłem go do marszu. Przecież gdy tylko wspięliśmy się na górski grzbiet, zatrzymał się w miejscu, skąd roztaczał się najlepszy widok, i na pewno oczekiwał, że spędzę dłuższy czas na podziwianiu, wydawaniu okrzyków radości, na śpiewie i modłach. Sam siebie ganiłem i oskarżałem o ponuractwo i uleganie słabości własnego ciała, które wraz ze złośliwym wiatrem uniemożliwiały docenienie tych wspaniałych widoków. Strzygąc ze złością uszami osiołek zaczął schodzić krętą dróżką w dół zbocza. Szedłem obok niego, trzymając się uprzęży, bo byłem taki słaby, że kolana się pode mną uginały. Im niżej schodziliśmy, tym wiatr był mniej dokuczliwy; w dolinie prawie się go nie odczuwało. W końcu koło południa droga z.Joppy połączyła się ze szlakiem wiodącym z Cezarei i zmieniła w rzymski trakt, po którym do miasta wędrowały tłumy ludzi. Spostrzegłem, że niektóre grupy zatrzymują się przed bramą i patrzą na pobliskie wzgórze, ale wielu zakrywało twarz i pospiesznie szło dalej. Mój osiołek zaczął nagle stawiać dziwny opór. Kiedy podniosłem wzrok, na szczycie porośniętego ciernistymi krzewami wzgórza zobaczyłem trzy krzyże i odróżniłem przybite do nich trzy ciała. Na stoku góry od strony bramy stała duża gromada ludzi.

Na trakcie utworzył się zator: choćbym chciał, nie mógłbym przecisnąć się do bramy. Widziałem już wielu ukrzyżowanych przestępców; aby hartować swój charakter oglądaniem cudzego cierpienia, niejednokrotnie zatrzymywałem się przy nich i patrzyłem. Widywałem też okrutniejsze metody zabijania na arenie cyrkowej, ale uczestnicy tych widowisk ponosili jakieś ryzyko. Ukrzyżowanie zaś to tylko wykonywanie wyroku haniebnej i powolnej śmierci. Jeśli obywatelstwo rzymskie daje jakieś prerogatywy, to jest nią pewność, że jeśli dokonam przestępstwa, za które karze się śmiercią, wówczas wyrok wykonany będzie przez ścięcie mieczem.

Gdybym był w innym nastroju, przypuszczalnie odwróciłbym głowę, zapomniał o złych znakach i bodaj przemocą przebijał się do przodu. Ale widok tych trzech ukrzyżowanych w niewytłumaczalny sposób pogłębił we mnie uczucie depresji wywołane przez warunki atmosferyczne, choć przecież nic mnie nie łączyło z losami tych ludzi i w ogóle mnie nie obchodzili. Nie wiem dlaczego, po prostu musiałem obejrzeć ich z bliska. Zeszedłem wraz z osiołkiem z głównego traktu na stadion, przecisnąłem się przez milczącą grupę ludzi i wspiąłem zboczem.

Koło krzyża leżało kilku syryjskich żołnierzy z dwunastego legionu; grali w kości i popijali kwaśne wino. W pewnym oddaleniu stał setnik, więc ukrzyżowani nie byli zwykłymi niewolnikami czy przestępcami.

Najpierw tylko rzuciłem okiem na wijące się w konwulsjach ukrzyżowane ciała; nad głową skazańca przybitego do środkowego krzyża spostrzegłem tabliczkę. Umieszczony na niej napis po grecku, łacinie i hebrajsku głosił: „Jezus Nazarejski, król żydowski". Z początku nie wiedziałem, co czytam. Potem na zwieszonej głowie zobaczyłem głęboko wciśnięty wieniec cierniowy, który imitował koronę królewską. Spod wbitych kolców spływały po twarzy krzepnące strużki krwi.

Niemal w tej samej chwili napis i rysy twarzy ukrzyżowanego zatarły się, słońce zniknęło na niebie i w środku dnia zrobiło się tak ciemno, że z trudem odróżniałem stojących obok mnie ludzi. Głosy ptaków zamilkły i – jak to się dzieje w czasie zaćmienia słońca ludzie tak ucichli, że słyszałem brzęk rzuconej kostki i chrapliwy oddech ukrzyżowanych.

W poprzednim liście, Tulio, prawie jawnie Ci napisałem, że jadę odnaleźć żydowskiego króla. I znalazłem go – przed bramą Jeruzalem, ukrzyżowanego, choć jeszcze żywego.

Kiedy uświadomiłem sobie treść napisu na tabliczce i zobaczyłem koronę cierniową, nie wątpiłem ani przez moment, że odnalazłem tego, którego szukałem – męża zapowiedzianego koniunkcją gwiazd, króla żydowskiego, według proroctw mającego przyjść, aby rządzić światem. Nie wiem, w jaki sposób stało się dla mnie jasne, że przygniatająca mnie dotychczas depresja była przygotowaniem do tego mrocznego obrazu.

Dzięki zaćmieniu słońca nie musiałem zbyt dokładnie widzieć hańby i cierpienia ukrzyżowanego Jezusa. Zdążyłem jednak zauważyć, że bito go po twarzy i rzymskim zwyczajem ubiczowano. Znajdował się w dużo gorszej kondycji fizycznej niż dwaj pozostali ukrzyżowani, którzy byli krzepkimi, twardymi chłopami z pospólstwa.

Na krótką chwilę cała przyroda i ludzkie głosy utonęły w ciemnościach nocy. Potem spośród gromady gapiów rozległy się okrzyki strachu i grozy. Zauważyłem, że nawet setnik podniósł głowę, aby rozejrzeć się w różne strony świata. Na tyle przyzwyczaiłem się do mroku, że znów zacząłem rozróżniać kontury krajobrazu i ludzi wokół siebie. Przerażenie tłumu wzrastało, gdy z ciżby przedarło się do przodu kilku Żydów ubranych w płaszcze z frędzlami w rogach; sądząc po nakryciu głowy, byli to ludzie władzy i uczeni. Głośno krzyczeli, by ośmielić tłum, i szydzili z ukrzyżowanego. Wzywali go, aby udowodnił, że jest królem i zszedł z krzyża. Wznosili też inne drwiące okrzyki, zapewne nawiązujące do tego, co przedtem głosił ludowi, i w ten sposób usiłowali zjednać sobie tłuszczę. Ze środka tłumu wyrwały się pojedyncze wyzwiska i drwiny, ale większość milczała, jakby chciała ukryć swoje uczucia. Sądząc po twarzach i odzieniu, przeważali tu ludzie biedni, głównie przybyli na święto Paschy wieśniacy. Odniosłem wrażenie, że w głębi serca byli po stronie Jezusa, choć nie mieli odwagi okazać tego w obecności legionistów i starszych gminy. W tłumie znajdowało się wiele kobiet; zakrywały głowy i płakały.

Kiedy Jezus usłyszał okrzyki, podniósł drżącą głowę i wsparł ciężar ciała na przybitych do krzyża nogach. Przybito mu bowiem stopy, aby nie umarł zbyt szybko od uduszenia. Ciężko dysząc wciągnął powietrze w płuca. Jego zakrwawionym ciałem wstrząsnęły konwulsje. Otworzył oczy, poruszył głową i rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukając. Na szyderstwa nie odpowiadał. Miał dość zmagań z cierpieniem własnego ciała.

Obaj pozostali ukrzyżowani trzymali się jeszcze dobrze. Wiszący po lewej stronie skorzystał z okazji, by drwić z ludzi. Demonstrując swoją hardość, odwrócił się w stronę króla i łącząc żałosną uciechę z pogardą zawołał:

– Czyż nie jesteś pomazańcem Bożym? Pomóż nam i sobie! Ten po prawej stronie skarcił go z krzyża:

– My sprawiedliwie odbieramy słuszną karę za nasze uczynki, ale on nic złego nie uczynił – powiedział, a potem z pokorą zwrócił się do króla: – Jezu, wspomnij o mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa.

W takiej chwili, w obliczu męczeńskiej śmierci, on mówił o królestwie! Jeszcze wczoraj na pewno roześmiałbym się z tak nieugiętej wiary. Ale teraz nie było mi do śmiechu. Te słowa były zbyt poważne i wstrząsające. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy król żydowski z miłością odwrócił umęczoną głowę i pocieszył go zdławionym głosem:

– Razem ze mną dziś będziesz w ogrodach królewskich.

Nie rozumiałem, co chciał przez to powiedzieć. Obok przechodził właśnie jakiś uczony i podejrzliwie przyglądał się ludzkiej gawiedzi. Zatrzymałem go i spytałem:

– Co wasz król rozumie pod słowami „ogrody królewskie"? I dlaczego jest ukrzyżowany, skoro nic złego nie uczynił?

– Jesteś pewno obcy w Jeruzalem – rzekł uczony, wybuchając szyderczym śmiechem. – Wierzysz bardziej świadectwu łotra niż sanhedrynowi i namiestnikowi Rzymu, który go skazał? To nie jest król żydowski. On sam tak siebie nazwał i w ten sposób obraził Boga. Nawet wisząc na krzyżu bluźni Bogu, mówiąc o królewskich ogrodach.