Выбрать главу

Koń wyglądał, jakby podchodził do pomysłu jazdy przynajmniej równie niepewnie jak Herzer, ale przekupił zwierzę głaskaniem i w końcu udało mu się go osiodłać i docisnąć popręg. Jazda była bardzo nieprzyjemna, ale kiedy pomyślał o marszu na własnych nogach, musiał przyznać, że tak przynajmniej trwało to krócej.

Do łaźni wybrało się ich równocześnie przynajmniej sześcioro. Jednak wszyscy poza Herzerem byli rekreacjonistami od dawna znającymi się z Kane’em i Alyssąi choć nie odcinali się świadomie od niego, większość ich rozmów dotyczyła spraw i ludzi, o których nic nie wiedział, więc jechał w milczeniu, użalając się nad różnymi stłuczeniami.

W łaźni z radością oddał suche już, ale trzeszczące ubranie wszechobecnemu tam Dariusowi i skierował się pod wodę. Diablo uwiązał za rogiem na lince dostatecznie długiej, żeby mógł poczęstować się trawą, a kiedy wrócą, koniowi należało się porządne karmienie i oporządzenie.

Mocno wyszorował się w zimnej wodzie pod prysznicem i prawie wrzasnął, kiedy gorąca woda oblała rozliczne otarcia i wrażliwe miejsca. Ale ból szybko przygasł i gdy ciepło wypełniło jego mięśnie, przynajmniej na jakiś czas wywołało to przyjemną euforię. Do czasu, kiedy uznał, że jest w stanie wywlec się z wody, zrobiło się już ciemno i kuchnie zostały prawie zamknięte. Odebrał swoje ubranie, pokłusował z powrotem na Diablo — rozsądnie wysoko podciągając strzemiona, by ochronić bolące siedzenie — i dostał w kuchni jakieś resztki. Potem pojechał z powrotem do zagrody, nakarmił konia, wyszczotkował go, odłożył uprząż i zataczając się, dotarł do budynku wyznaczonego do spania. Po ciemku znalazł swój koszyk, rozwinął koc i zasnął, zanim zdążył ściągnąć buty.

* * *

— Edmundzie — odezwała się Sheida, pojawiając się w biurze, gdy rada miejska stłoczyła się w drzwiach.

— Sheida, jesteśmy zajęci — powiedział Edmund. — Nie mogłabyś po prostu zadzwonić, albo coś w tym stylu? Może, choć raz, zostawić mi wiadomość?

Reszta rady osłupiała zszokowana brakiem szacunku okazywanym przez niego członkowi Rady, ale Sheida tylko ze zrozumieniem kiwnęła głową.

— Zaczynam zapominać, że ludzie się nie dzielą — westchnęła, gładząc obraz swojej latającej jaszczurki. — Przepraszam, Edmundzie.

— O co chodzi tym razem? — zapytał, wciąż zły.

— Zdołałam uwolnić dość energii, żeby zaaranżować wirtualne spotkanie konwencji konstytucyjnej i, co ważniejsze, na napisanie pierwszego brudnopisu. Chciałabym, żebyś się tam zjawił.

— Świetnie, wcisnę to gdzieś w wolny czas między zastanawianiem się, jak nakarmić trzy tysiące ludzi i obronić ich przed bandytami.

— Czy tam jest aż tak źle? — zaniepokoiła się.

— McCanoc wrócił — warknął. — Spalił Fredar.

— Och. Nie wiem, jak mogło mi to umknąć. Ale w szerszej perspektywie nie jest to pierwszy taki przypadek.

— Ani nie będzie ostatnim — zgodził się Talbot. — A my możemy być następni.

— Znasz jego aktualną lokalizację? Ostatnio wypłynął… na wyższym poziomie.

— Nie, przypuszczam, że gdzieś na równinach na zachód od Fredar — odpowiedział Edmund. — Kiedy będzie to spotkanie?

— Kiedy byłoby ci wygodnie? — zapytała, rozglądając się wokół i kiwając głową członkom rady. — Przepraszam za zajmowanie wam czasu.

— Nie ma problemu. Wszystko w porządku…

— Jutro wieczorem? — zaproponował.

— Koło ósmej? — uściśliła, zerkając gdzieś w dal. — To powinno… się udać. W takim razie do zobaczenia — dodała i znikła.

— Mieć energię… — westchnął Deshurt.

— -Nie chciałbym mieć jej kłopotów — odpowiedział Talbot. — Dobra, skoro wszyscy siedzicie na swoich miejscach, pierwszym punktem programu jest kolejna luka w systemie bankowym…

* * *

— Rachel — zawołała Daneh, gdy jej córka przechodziła przez drzwi do szpitala. To był długi dzień, zrobił się późno, a dziewczynie należało się trochę wolnego. Ale dostatecznie długo już to odkładała.

— Tak? — zapytała jej córka.

— Mogę cię poprosić na chwilę? — Daneh wskazała ręką w stronę swojego biura. — To nie… Po prostu chcę cię o coś spytać.

Rachel zdziwiona zmarszczyła brwi, ale poszła za mamą do biura.

— Znacznie więcej rozmawiałaś z ludźmi niż ja — zaczęła Daneh, gdy zamknęły się za nimi drzwi. — Jedną z rzeczy, jaką powinny robić kobiety, które zostały zgwałcone, to rozmawiać na ten temat.

— Nie robiłam tego, mamo. — Rachel popatrzyła na nią ze zdziwieniem. — Czy… chcesz z kimś porozmawiać? — zapytała zmartwionym głosem.

— Cóż, tak, ale nie z tobą, kochanie — odpowiedziała Daneh z uśmiechem. — Zastanawiałam się, czy znasz kogoś… kogoś, kto mógłby chcieć porozmawiać.

Rachel zastanowiła się przez chwilę i wzruszyła ramionami.

— Tak. To znaczy wiem, o paru dziewczynach, które… miały przejścia w podróży. Nie próbowałam z żadnej z nich wyciągać szczegółów. Powinnam była?

Tym razem to Daneh zmarszczyła czoło, a potem wzruszyła ramionami.

— Rozmowa o tym jest bardzo ważna do wyleczenia. Ale tak naprawdę zastanawiałam się, czy mogłabyś poprosić je, żeby może spotkały się ze mną, któregoś wieczora? Jedną z ważnych rzeczy, jakiej nauczyłam się od Bast jest, że… po gwałcie pojawiają się w człowieku dziwne myśli i uczucia. Myślę, że nadszedł już czas, żeby ktoś, kto ma doświadczenie podzielił się z innymi i zaczął próbować… leczyć.

— Och — wyjąkała Rachel. — Ja… zobaczę, czego mogę się dowiedzieć.

— Dziękuję — z uśmiechem odparła Daneh. — Czy masz jakieś pojęcie, jak bardzo zmieniłaś się… dojrzałaś, od czasu Upadku?

— Czasem czuję się, jakbym miała tysiąc lat, jeśli o to ci chodzi — westchnęła dziewczyna.

— Wiesz — powiedziała Daneh, odchylając się na oparciu. — Jestem twoją matką. Możemy porozmawiać czasem o czymś poza pracą.

— Wszystko w porządku, mamo, naprawdę — wycofała się Rachel. — To nic tak… mocnego jak to, przez co ty się musisz przebić. Po prostu ten sam problem, jaki mają wszyscy inni. Wiesz, ciągle sobie życzę, żeby wszystko wróciło do stanu, w jakim było wcześniej.

— Tak, wiem — ze smutkiem zgodziła się Daneh. — Szepczesz czasem do siebie „dżinnie”? Ja tak.

— Owszem — przyznała Rachel. — Czasem, kiedy nie potrafię usnąć, wyobrażam sobie, że wszystko wróciło do normy. — Przez chwilę na jej twarzy rysowały się silne uczucia. — Nienawidzę tego świata. Czasem żałuję, że w ogóle się urodziłam!

— Nie żałuj tego — powiedziała Daneh, potrząsając głową. — Kocham cię i świat byłby smutniejszy, gdyby cię na nim nie było. Wiedz o tym. Nie ma nic złego w żalu za tym, co utraciliśmy. Ale nie żałuj, że istniejesz. Masz przed sobą długie życie i wciąż jeszcze możesz w nim znaleźć radość. Przyjaciół do zabawy i kochania. Może nawet chłopaka, co? Edmund i ja chcielibyśmy kiedyś zobaczyć wnuka.

— Jestem jeszcze trochę na to za młoda, mamo — zaprotestowała Rachel.

— Czyż nie dotyczy to nas wszystkich? — Daneh pogłaskała swój brzuch. — To dziwne uczucie, wiedzieć, że coś we mnie rośnie. Ostatnio byłam potwornie zmęczona i myślę, że to wynika właśnie z tego. Ale nawet wiedząc, że połowa tego jest… od nich, połowa jest ze mnie. A ja… nie potrafię się zmusić, żeby nienawidzić nienarodzonego dziecka.