Trzeba było jego trzech strzał i kilku Alyssy, żeby tygrys wreszcie przestał się rzucać i syczeć. Herzer został jednak na miejscu i odczekał, aż para myśliwych podeszła od płotu i poszturchała bestię włóczniami.
— Niezłe strzały — pochwaliła Alyssa, podjeżdżając.
— Dzięki — Herzer wykorzystał chwilę przerwy na złapanie oddechu i uspokojenie zdenerwowanego wierzchowca.
— Biorąc pod uwagę okoliczności, uznał, że lepiej jednak będzie zostawić łuk na wierzchu.
— W trakcie tego zamieszania na jego końcu zagrody z lasu zaczęło wyłaniać się więcej zwierząt. Dostrzegł trochę bydła i jakieś olbrzymie jelenie, które musiały być wspomnianymi przez Kane’a wapiti. Były prawie wielkości krowy, a na czaszce formowało im się porośnięte jeszcze skórą poroże.
— Stado byków — powiedział Kane. — Zabić je albo zagnać do zagród. Były tak wspaniałe, że nie chciał ich zabijać, ale kiedy pierwszy z nich wkroczył w jego sektor i Herzer spróbował przegnać go w stronę zagrody, jeleń nie uznał tego za dobry pomysł, obracając się na zadnich nogach i machając ostrymi kopytami w stronę Diablo. Cofając konia, który wyraźnie miał ochotę pokazać, kto tu rządzi, zdołał równocześnie wysłać trzy strzały w pierś jelenia prawie równie szybko, jak był w stanie naciągać łuk, a potężny byk opadł na kolana, po czym przewrócił się na bok.
Nie miał zamiaru próbować odciągać olbrzyma, więc machnął na jakichś ludzi przy ogrodzeniu i ruszył szukać czegoś, co mógłby zagonić.
Potężny corral zaczynał już być zatłoczony, a wszystkie zwierzęta były złe, wręcz rozwścieczone, i z powodu coraz mocniej przesycającego powietrze zapachu krwi na wpół oszalałe ze strachu. Ale ogólnie rzecz biorąc, sytuacja przedstawiała się całkiem nieźle, w każdym razie aż do chwili, gdy wypadło na nich stado świń.
Świnie najwyraźniej trzymały się w gromadzie, a Herzer nawet nie miał pojęcia, że tak wiele ich żyło w lesie, a co dopiero, że mogły zbić się razem w tak potężną falę kłów i woni. Musiało tam być przynajmniej pięćdziesiąt dorosłych osobników i niezliczona ilość młodych. Za nimi pędziła puma, a potem jeszcze jeden tygrys.
Na widok potężnej fali niebezpiecznych i śmiertelnie groźnych stworzeń większość jeźdźców zrezygnowała z prób zachowania pozorów zaganiania bydła do zagród i zamiast tego pomyślała o własnym przetrwaniu. Wielu z nich skierowało się do bram wzdłuż ścian, całkowicie porzucając zagrodę.
Herzer znajdował się mocno z boku pędzącej masy i natychmiast zaczął wypuszczać strzały. Oprócz kilku wyjątków nie był w ogóle pewien, gdzie trafiały, poza tym, że spadały w dół, uważał, żeby nie zranić kogoś po drugiej stronie płotu. Widział więcej pocisków nadlatujących od strony myśliwych z łukami przy ogrodzeniu, ale to nie zatrzymywało stada. Tygrys zniknął — miał nadzieję, że nikt przy tym nie został poszkodowany — ale puma ze wszystkich sił goniła za Kane’em.
Herzer wysłał dwie strzały w biegnącą pumę i dostrzegł, że jedna trafiła, zmuszając zwierzę do obrócenia się, a potem albo Alyssa, albo któryś z myśliwych wypuścił śmiertelny strzał, po którym drapieżnik padł w miejscu. Ale do tego czasu stado świń rozproszyło się i po terenie zagrody kręciło się przynajmniej pół tuzina dużych, naprawdę paskudnych i wściekłych dzików.
Zastrzelił dwa z nich i nagle zauważył, że jeden olbrzym szarżuje w stronę płotu i Shilan.
Wcisnął łuk do sajdaka, wyciągnął z uchwytu włócznię i zdecydował, że przekona się, czy jest w stanie zostać na Diablo w pełnym galopie. Z krzykiem wbił pięty w boki konia i skierował go w stronę szarżującej świni.
Przez chwilę wydawało mu się, że świat odsunął się na boki. Koń spiął mięśnie i wystrzelił z miejsca jak błyskawica, tak szybko, że miał wrażenie, jakby jego krzyki zostawały z tyłu. Uświadomił sobie, że wrzeszczy szaleńczo i spróbował wycelować w świnię włócznię, ale ta dotarła do ogrodzenia przed nim.
Sześćset kilogramów wściekłego dzika wbiło się w rozchwierutany drewniany płot z szybkością prawie trzydziestu kilometrów na godzinę, ogrodzenie nie miało szans. Najbliższy słupek złamał się, a poprzeczki rozpadły się na kawałki. Z drugiej strony zderzenie solidnie ogłuszyło zwierzę, które zatrzymało się na chwilę, by strząsnąć z oczu krew. Kiedy jednak odzyskało zmysły, pierwszym obiektem, jaki zobaczyło, była Shilan, rzucona przez wstrząs na ziemię.
Herzer krzyknął jeszcze głośniej, mając nadzieję, że dźwięk skłoni świnię do obrócenia się, ale to nie zadziałało: dzik opuścił głowę i zaszarżował na ogłuszoną dziewczynę.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wycelował lancę, do chwili, gdy ta wbiła się w bok zwierzęcia i hamując nagle pęd jeźdźca, prawie strąciła go z konia.
Diablo szarżował na oślep i kiedy dzik, nadziany na lancę i przewrócony przez nią na ziemię, zatarasował mu drogę, nie miał innego wyboru, jak przeskoczyć go.
Herzer w jakiś sposób zdołał utrzymać lancę, ale gdy koń przeskakiwał, pozwolił jej przesunąć się przez dłoń. Połączony efekt dźwigni cisnął śmiertelnie rannego dzika na bok i uniemożliwił mu zbliżenie się do dziewczyny, ale wszystko to absolutnie nie interesowało gałęzi zwieszającej się ze szczytu drzewa. Z całkowitym brakiem godności uderzyła Herzera w czoło i zwaliła go z konia w kałużę własnej krwi.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Kiedy Herzer oprzytomniał, w ustach czuł smak krwi, liści i ziemi i miał najgorszy w świecie ból głowy.
— Nie ruszaj się — usłyszał kobiecy głos. Po długim i mozolnym przeszukaniu pamięci uświadomił sobie, że była to doktor Daneh. Nie rozmawiał z nią od chwili, kiedy dostał się do Raven’s Mill, co musiało odpowiadać dobrym kilkudziesięciu latom.
— Mrwm — zdołał powiedzieć.
— Możesz ruszać nogami? — zapytała.
Zademonstrował, krzywiąc się, kiedy z powodu skupienia napiął mięśnie karku. Jego głowa zaczynała naprawdę poważnie boleć.
— Dobrze. Palce? Ramiona?
Poruszył i nimi, a potem poczuł, że jest przetaczany. Z początku niczego nie widział i bardzo go to przeraziło, ale potem ktoś polał mu twarz wodą i zdołał otworzyć oczy. Doktor Daneh wyglądała na mocno zmęczoną, nawet bardziej niż w czasie podróży, gorzej niż po spotkaniu z Dionysem. No, może nie gorzej.
— Po’ ‘ę odpo’ — wybełkotał Herzer, a potem poruszył ustami i wypluł trochę liści.
— Tak, musisz trochę odpocząć — zgodziła się i uśmiechnęła się. Za pomocą małego lusterka błysnęła mu w oczy, co zmusiło go do zamrugania, ale zauważył, że kiwnęła głową z zadowoleniem na zdobyte w ten sposób informacje.
— Och, och — Zmrużył ostrożnie oczy. — To pani potrzebuje odpoczynku — poprawił.
Słysząc to, znów się uśmiechnęła.
— Ze mną wszystko w porządku — powiedziała.
— Nie pr’wda — zaprzeczył, próbując usiąść.
— Czekaj — powstrzymała go. — Jesteś w dość kiepskim stanie, Herzerze Herricku.
— Muszę wrócić na konia — oznajmił szorstko. Odepchnął jej ręce i usiadł, mrugając z powodu bólu głowy i karku. Pomacał się po czole, gdzie duża plama była najwyraźniej zakrwawiona i znów zamrugał oczami, zdając sobie wreszcie sprawę, że część jego problemów ze wzrokiem wynikała z zalepiającego je brudu i krwi. Oczyścił je, częściowo przecierając, a potem zaczął wstawać, jednak dopadła go fala zawrotów głowy. Nie był pewien, czy mógł wrócić na konia, a co dopiero na nim zostać. I był całkiem pewien, że nie miał na to ochoty, co tylko zwiększało jego determinację.