Выбрать главу

Skoro nie męczyły go inne problemy i miał chwilowo wolną rękę, zaczął katalogować swoje bóle. Potwornie bolał go kark, a po opisie tego, co zaszło, sam się dziwił, że go sobie nie złamał. Bardzo, bardzo się cieszył. Bycie sparaliżowanym w tym społeczeństwie byłoby paskudne. Mógłby równie dobrze poprosić kogoś o poderżnięcie gardła. Zresztą, skoro już o tym mowa, nie był pewien, czy w ogóle mógłby przeżyć. Czy byłby w stanie oddychać?

Po kilku chwilach ponurych rozmyślań podniósł wzrok i zauważył wchodzące do budynku Rachel i Shilan. Zaczął się uśmiechać, a potem dostrzegł, że ramię Shilan było unieruchomione.

— Coś nie w porządku? — zapytał, krzywiąc się od nagłego dźgnięcia bólu głowy.

— Tylko skręcony łokieć — wyjaśniła z uśmiechem, siadając na opuszczonym przez Rachel stołku. Rachel podała jej ceramiczny kubek i wyszła, pożegnawszy się machnięciem ręki.

— Masz nie pozwalać mi zasnąć?

— Przytomny, ale nie aktywny — potwierdziła Shilan. — Dla mnie brzmi to jak przepis na kompletną nudę.

— Nie przy tobie — stwierdził, a potem znów zamrugał z bólu.

— A ona powiedziała, że prawdopodobnie nie będziesz chciał rozmawiać — dodała dziewczyna, wyciągając książkę. — Więc po prostu usiądź sobie wygodnie, a ja będę czytać.

— Na głos? — zapytał z kolejnym grymasem. Poczuł się, jakby znów był dzieckiem.

— Wątpię, żebyś tego chciał — ze śmiechem powiedziała Shilan. — To książka o technikach tkackich. Ostatnio przyglądałam się pracy jednego z rekreacjonistów i zainteresowało mnie to. Nie wydaje mi się, żeby przeznaczone mi było ścinanie drzew.

— Myślę, że będziesz się marnować jako tkaczka. — Herzer oparł się na poduszkach i zamknął oczy.

— Coś muszę robić — odparła. Słyszał troskę w jej głosie.

— Nie tak trudno jest zrobić mechaniczne krosna — zauważył Herzer. — Mogą być zasilane przez koła wodne. I jest mnóstwo rzeczy, które mogłabyś robić. Na przykład leczyć.

— Dziękuję, nie. Widziałam, ile kosztuje to doktor Daneh. Zabija ją brak dostępu do nanitów.

— To właśnie o to chodzi? — zastanowił się.

— Wczoraj straciła pacjenta, jeden z nowych uczniów pracujących w tartaku nie zastosował się do instrukcji bezpieczeństwa.

— Cholera.

— Nie chcę doświadczać czegoś takiego, wiedząc, że gdybym miała energię, mogłabym ocalić życie, które odpłynęło na moich rękach.

— Ktoś musi — zauważył Herzer, poprawiając się i spostrzegając przy tym, że wciąż ma na sobie karwasze. Otworzył oczy i zamrugał, próbując zabrać się do zapięć.

— Ja się tym zajmę — zaoferowała Shilan, odkładając książkę.

Opuścił rękę i poczuł jej chłodne dłonie na swoich ramionach. Zwalczył dziwną falę pożądania. Nigdy wcześniej tak się przy niej nie czuł, nie był też w formie, żeby coś z tym zrobić. Właściwie to tylko bardziej rozbolała go od tego głowa. Spróbował pomyśleć o czymś, żeby to zredukować, ale głowę miał zbyt przymuloną, by myśleć. Zamiast tego wyciągnął jedną dłoń i przesunął nią wzdłuż jej ramienia, otwierając oczy, by zobaczyć jej reakcję.

Shilan na chwilę zesztywniała, a jej twarz znieruchomiała, więc szybko cofnął dłoń.

— Przepraszam.

— Ja też — powiedziała smutno. — Może… może niedługo, Herzer.

— Nie ze mną. Wcześniej mówiłem poważnie. Lubię cię, ale nie chcę… Nie wydaje mi się, żebyśmy byli sobie przeznaczeni.

— Kochasz Rachel — orzekła Shilan, patrząc na niego.

— Ona jest tylko przyjacielem — odparł, znów zamykając oczy, zaskoczony łzą.

— Och, ty biedny, durny bohaterze. — Shilan uśmiechnęła się, głaszcząc go po twarzy.

— Bohater to ktoś, kto robi rzeczy, których nie musi — zmęczonym głosem odpowiedział Herzer. — Bohater to ktoś, kto jest, kiedy go potrzeba. Nie jestem bohaterem. Proszę, nie nazywaj mnie w ten sposób. Proszę.

— Co ci jest? — zapytała zmieszana.

— Po prostu… trudno to wyjaśnić. Ale… nie jestem bohaterem.

— Przykro mi, Herzer, ale kiedy ten dzik wlepił we mnie te swoje małe wściekłe oczka, myślałam, że już jestem martwa. Dla mnie zawsze będziesz bohaterem.

Herzer wzruszył ramionami i opadł na poduszki, nie potrafiąc wyjaśnić natłoku emocji przelatujących przez jego mózg. Pozytywnym zjawiskiem był fakt, że opadła fala pożądania, zostawiając go jeszcze bardziej zmęczonym.

— Mithras, chciałbym móc spać.

— Nie śpij. Będę tu, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Herzer był bliski dodania zastrzeżenia o granicy potrzeb, ale opanował się i zamiast tego pozwolił swoim myślom dryfować.

* * *

Następne dwa dni przeminęły jak we mgle. Herzer zapamiętał odwiedzającą go doktor Daneh i siedzącą przy nim Rachel. Przychodzili i inni, ale nie pamiętał dokładnie kto. Pamiętał, że przenoszono go na wóz, a potem wstrząsy, gdy gdzieś na nim jechał, narzekając płaczliwie na światło. Pamiętał, że siedziała przy nim Shilan i że za którymś razem, gdy się obudził, cicho płakała. Próbował sprawić, żeby przestała, ale nie pamiętał żadnych szczegółów ani powodu jej płaczu, ani co się działo potem. Dopiero trzeciego dnia po spędzie obudził się przytomny. Było przed świtem, a obok niego na znacznie porządniejszym i wygodniejszym krześle niż w te w lazarecie siedziała pogrążona we śnie Rachel. Głęboko wciągnął powietrze i rozejrzał się, zdając sobie sprawę głównie z tego, że przestał go męczyć ból głowy.

Zdecydowanie zabrano go ze szpitala i znajdował się w jakimś budynku z kamienia. Na szafce po drugiej stronie pokoju stała lampa oliwna, a na trzech ścianach zawieszono kobierce. Łóżko wydało mu się niewiarygodnie miękkie, na podstawie jakichś głębokich wspomnień zidentyfikował swój materac, stwierdzając, że leży na puchowej kołdrze. Zdał sobie też sprawę, że dostał w głowę mocniej, niż myślał, ostatnie dwa dni były tak rozmazane, że musiał mieć jakieś uszkodzenie mózgu. Choć zdarzało się rzadko, dawało się leczyć. Biorąc pod uwagę aktualne warunki, cieszył się, że w ogóle udało mu się przeżyć.

Obok łóżka stał stół z dzbankiem i kubkiem. Podnosząc kubek, stwierdził, że jest w nim woda i wypił ją łapczywie, niemożliwie wręcz zaschło mu w gardle. Usiadł i sięgnął po dzban, budząc przy tym Rachel.

— Podam ci go — powiedziała sennie. — Czemu się obudziłeś?

— -Anie wyspałem się już dostatecznie? — odparł, niepewnie nalewając sobie wody. Ręce trzęsły mu się tak mocno, że część rozlał na obrus. Zrezygnował i oddał dzbanek dziewczynie, opierając się na poduszkach i ulegając zmęczeniu.

— Prawie zginąłeś, durniu. — Nalała mu wody i przystawiła kubek do ust. Tym razem był w stanie dostatecznie się kontrolować, by wziąć kubek i samemu się z niego napić.

— Chyba już sam do tego doszedłem.

— Od jak dawna nie śpisz? — zapytała, delikatnie kładąc dłoń na jego czole. Ale dotyk nie wywołał żadnego bólu.

— Nie długo. Gdzie jestem?

— W domu taty. To było jedyne miejsce, w którym według mamy mogłeś mieć dostateczny spokój. Muszę coś sprawdzić.

— Jasne — odparł, a ona odsłoniła koc. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że był nagi i chwycił prześcieradło.

— Po pierwsze nie byłeś taki skromny w łaźni — zaoponowała ze śmiechem — a po drugie napatrzyłam się już przez ostatnie trzy dni.