Выбрать главу

— Och — mruknął, gdy znów odciągnęła przykrycie. Wzięła coś, co wyglądało na igłę do szydełkowania i boleśnie ukłuła go w palec nogi. — Ała!

— Dobrze. — Rachel przeszła z igłą wyżej. Sprawdziła wszystkie kończyny i różne inne, pozornie przypadkowe miejsca. Do czasu, gdy skończyła, cały drżał ze zmęczenia. Co naprawdę go wkurzyło. Okryła go z powrotem i zapisała coś w notatniku, z satysfakcją kiwając głową.

— Zaliczyłem, pani doktor? — zapytał płaczliwie.

— Jak dotąd — odparła ze zmęczonym uśmiechem. — Naprawdę martwiliśmy się o twoje reakcje. Drugiego dnia część kończyn miałeś dość niewrażliwą. To zły znak. Ale wszystko wróciło do normy. Spróbuj nie odbierać już zbyt wielu uderzeń w głowę, dobrze?

— Obiecuję — przyrzekł. — Co się stało?

— Nie ma możliwości stwierdzenia z całą pewnością, ale mama myśli, że doznałeś stłuczenia albo na sklepieniu czaszki, albo na mózgu. To się nazywa krwiak mózgu. Możesz też powiedzieć po prostu stłuczenie mózgu. Czasem może to zabić. Ale wygląda na to, że masz głowę twardszą, niż większość. Nie plączą ci się słowa, dobrze reagujesz na bodźce. Zostało tylko sprawdzenie twoich odruchów, ale wolę, żeby tym zajęła się mama.

— Jak ona się ma? — zapytał Herzer. — Wyglądała… okropnie na tym spędzie. Słyszałem, że straciła pacjenta.

— A ty byłbyś następny — ze smutkiem potwierdziła Rachel. — Bob Towback. Spadło na niego kilka belek, zmiażdżyły mu klatkę piersiową i wnętrzności. Jego śmierć… to trochę trwało, a ona nie mogła mu w żaden sposób pomóc. Bardzo ją to zabolało. Stracenie ciebie byłoby chyba jeszcze gorsze.

— Nie wiem czemu — wyszeptał Herzer. — Nie, to głupie. Rozumiem.

— Wiem, że rozumiesz — cicho zgodziła się Rachel.

— Gdzie jest Shilan? — zapytał, żeby zmienić temat.

— Śpi — z chichotem wyjaśniła Rachel. — I tak będziesz musiał poczekać, aż odzyskasz siły, Romeo.

— Nie o tym myślałem — skłamał. — Po prostu martwię się o nią.

— Ona bardziej martwiła się o ciebie. Przez większość czasu to ona siedziała na tym krześle. Mama odesłała ją wczoraj wieczorem, kiedy było już jasne, że przeżyjesz.

— Muszę iść do łazienki — poprosił nagle. — Szybko.

— Przyniosę nocnik — zaproponowała, wstając.

— Jak daleko jest do… — przerwał.

— Tata ma w domu kanalizację-powiedziała Rachel, wychodząc z pokoju. — Ale ty nie wstajesz.

— Do diabła z tym — rozgniewał się Herzer. Usiadł i niezdarnie uwolnił nogi spod przykrycia. Nic nie działało tak, jak chciał, i przez chwilę martwił się, że krwiak mózgu uszkodził jego obwody motoryczne. Ale po chwili, gdy pokój przestał się wokół niego kręcić, zdołał je opanować. Po prostu brak praktyki. To wszystko. Wyszedł z wprawy.

Skupił się na tej mantrze i wstał z łóżka.

— Och, ty idioto — mruknęła dziewczyna, chwytając go, gdy się zatoczył. W ręku trzymała dziwny i nieprzyjemnie wyglądający przedmiot, który rzuciła na łóżko. — Szlag, ciężki jesteś.

— Poradzę sobie — uparł się, zaciskając zęby, gdy pokój znów zaczął wirować. — Gdzie to jest?

— Kawałek korytarzem — wyjaśniła, wsadzając sobie jego rękę pod ramię. — I idź cicho. Jeśli obudzisz mamę…

— Już nie śpię — odezwała się doktor Daneh od drzwi. — A ty powinieneś być w łóżku.

— Mogę dojść do ubikacji, pani doktor. — Herzer się wyprostował, a potem zachwiał i złapał Rachel.

— Dureń. — Lekarka wzruszyła ramionami. — Ale, ponieważ nie mam zamiaru siłować się z tobą, kiedy będziesz sikał, ja też ci pomogę.

— We trójkę zdołali dotrzeć do ubikacji i Herzer ulżył sobie w stosunkowym spokoju. Zdołał nawet ściągnąć z haczyka ręcznik i owinąć się nim w talii, zanim ponownie otworzył drzwi.

— A teraz wracaj do łóżka, ty — zarządziła Daneh, potrząsając głową. — Czego to ludzie nie zrobią dla prywatności.

Do czasu gdy Herzerowi udało się dotrzeć do łóżka, był gotów przyznać, że dziwny obiekt, biały porcelanowy… dzbanek, czy coś w tym rodzaju, z rurą, która nie wyglądała na dostatecznie dużą, może jednak mógł być lepszym pomysłem.

— Odpocznij — poleciła lekarka, odsuwając z twarzy kosmyki włosów. — Będziesz potrzebował swojej siły.

— Czemu? — zapytał Herzer z westchnieniem, kładąc się do łóżka.

— Napadnięto Fredar. — Dlatego wstałam. Jacyś bandyci ograbili ich i spalili większość budynków. Będziemy mieć więcej uchodźców. Edmund przyspieszył plan stworzenia prawdziwych sił obronnych. I chce w nich ciebie.

— Dobrze — przytaknął Herzer. Czuł, jak z powrotem ogarnia go sen, ale miał jeszcze czas na jedno zdanie. — Czas wrócić na konia.

— Dureń — było ostatnim słowem, jakie usłyszał.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Herzer zbuntował się piątego dnia po wypadku.

Przez dwa dni po tym, jak oprzytomniał, doktor Daneh nie pozwalała mu wstawać i chodzić nigdzie poza ubikacją. Jednak piątego dnia potrafił już tam dojść bez problemu, więc uznał, że wyzdrowiał. Nie do końca, gdyby go przyciśnięto, przyznałby, że wciąż jest potwornie słaby, ale to nie poprawi się od leżenia w łóżku.

Po południu, gdy jedna z pielęgniarek Daneh opuściła po obiedzie jego pokój, został sam i najwyraźniej nikt go nie pilnował. Wstał, wydobył z szafki swoje pocerowane ubranie i poszedł sprawdzić źródło powtarzającego się metalicznego dzwonienia dobiegającego zza domu.

Usłyszał hałasy dochodzące z kuźni, więc wyszedł na zewnątrz przez boczne drzwi i zakradł się do szopy na tyłach. Spodziewał się znaleźć tam jednego z uczniów kowalskich, może nawet kogoś ze swojej klasy, ale przy kowadle stał sam mistrz Talbot z wściekłym wyrazem twarzy, uderzając młotem w kawał stali.

Herzer zaczął się wycofywać, ale właśnie wtedy Edmund podniósł wzrok i kiwnął do niego z nieobecnym wzrokiem.

— Nie wydaje mi się, żeby wolno ci było wychodzić z łóżka — powiedział, odkładając młot i wsuwając sztabę z powrotem w węgle kowalskiego pieca.

— Obawiam się, że oddaliłem się bez przepustki — odparł Herzer, wchodząc do szopy. Było w niej więcej miejsca, niż się spodziewał, jako że ustawiono w niej tylko stół, kilka wiader, piec i kowadło. Leżało też trochę narzędzi, ale niewiele. Po chwili zauważył jaśniejsze plamy na podłodze i zrozumiał, że większość wyposażenia została stąd niedawno wyniesiona. Przypuszczał, że do miasta i rozwijających się nowych kuźni.

Pomimo stosunkowo chłodnego popołudnia wewnątrz było gorąco jak… no cóż, jak w kuźni. Poczuł, że na czole natychmiast pojawił mu się pot, a Edmund był od niego cały mokry.

Kowal kiwnął głową ze zrozumieniem i napił się wody z dzbanka, podając go następnie chłopcu.

— Cóż, skoro uważasz, że czujesz się dostatecznie dobrze, możesz popracować przy miechach — stwierdził, wskazując na urządzenie. — Ale załóż fartuch, bo iskry spalą ci ubranie.

Herzer uznał, że ma na to dość sił. Zdjął z kołka skórzany fartuch i przyjrzał się miechom. Obok nich stał wygodny stołek, więc usiadł na nim i zaczął pompować.

— Nie tak mocno — wymamrotał Edmund, odwracając stal. — Ogień będzie za gorący.

Herzer zwolnił rytm, aż zobaczył, że kowal kiwa głową, a potem przestał pracować, gdy Talbot wyciągnął z ognia żarzącą się wiśniowo stal.

— W różnych temperaturach tworzą się różne odmiany stali — wyjaśnił Edmund. — W tej chwili po prostu wprowadzam węgiel z powierzchni w głąb sztaby.