Выбрать главу

— Teraz musisz zrozumieć Matkę.

— To centralny superkomputer sterujący Siecią. I co?

— Och, dziecko — powiedział Edmund z ponurym chichotem. — Matka to nie komputer. Matka to program. Właściwie, to operacyjny system/protokół. Ale Matka stała się czymś znacznie więcej. Jest podłączona do każdego gniazda Sieci. Widzi przez wszystkie nanity. Słyszy przez wszystkie uszy. Jej czujniki mogą wykryć każdą zmianę wiatru, każdą zmianę energii kinetycznej, potencjał każdej kropli deszczu i mieć całkiem niezłe pojęcie, gdzie wylądują jej poszczególne molekuły. Czy słyszałeś kiedyś to powiedzenie „widzi śmierć każdego wróbla”?

— Tak — powiedział Herzer, złapany w dziwny czar słów Edmunda.

— Matka wie o tym, jeszcze zanim wróbel zacznie umierać.

— Czyli… — Herzer popatrzył na kowala i wzruszył ramionami. — Czemu ona nie zatrzyma tej wojny?

— Ponieważ Matki to nie obchodzi — z uśmiechem odpowiedział Edmund. — Nie jest tu po to, żeby kończyć albo wywoływać wojny — wojny to ludzka sprawa, a nie jej rzeczą jest mówić ludziom, jak być ludźmi. Ona tylko kieruje Siecią i różnymi rzeczami, które są do niej podłączone. Jak długo walczący nie zrobią niczego głupiego w stosunku do architektury transferu informacji, Matka nie podejmie żadnych działań.

— To… dziwne.

— Matka została napisana przez faceta, który jak się później okazało, był cholernie pogięty. Nazywał się Artur King. Słyszałeś o nim kiedyś?

— Tylko nazwisko i że założył Sieć.

— Niezupełnie, on tylko napisał Matkę. Sieć istniała już wcześniej, jedyną rzeczą, którą tak naprawdę zrobił, było dokonanie ostatniej dużej modyfikacji jej wewnętrznej struktury. I najwyraźniej była to ostatnia rzecz, jaką zrobił na ziemi. Ponieważ zaraz potem zniknął. Całkowicie i bez śladu.

— A jaki to ma związek z zabezpieczeniami przeciw środkom wybuchowym?

— Pamiętaj, Matka wie wszystko, wszystko wyczuwa. Ale robi coś z tym tylko, jeśli Rada jej każe. Jest kontrolowana przez członków Rady. Głosują nad tym, jakie działania powinna podejmować oprócz bezpośredniego nadzoru nad Siecią. Jeśli wystarczająca ich liczba nakaże jej zniszczenie Ziemi, zrobi to.

— Co? Jak? — zapytał Herzer.

— Och, przychodzą mi na myśl różne sposoby. To zależy, czy chcieliby po prostu zniszczenia biosfery, czy faktycznego rozwalenia Ziemi. Gdyby chodziło tylko o biosferę, prawdopodobnie mogłaby po prostu wprowadzić bardzo dużo energii do płaszcza i spowodować nieustające wybuchy wszystkich wulkanów na planecie. To skasowałoby wszystko oprócz bakterii. Mogłaby zniszczyć dowolny gatunek, po prostu powstrzymując w nim bieg reakcji chemicznych. Czujesz się lepiej?

— To szaleństwo! — Chłopak potrząsnął głową. — Od kiedy?

— Od baaardzo dawna przed twoim urodzeniem, chłopcze. Nikt o tym nie mówi, a większość ludzi nawet o tym nie myśli, Matka nas posiada, ale my, z drugiej strony, posiadamy Matkę, przez Radę. Istnieje powód, dla którego nienawidzę Rady, nienawidziłem jej na długo przed tą cholerną wojną i uważałem, że Rada wymaga znacznie ściślejszej kontroli, niż jej podlega.

— Czyli twierdzi pan, że Matka nie dopuszcza do eksplozji dzięki wiedzy, że ma do nich dojść?

— Częściowo. Wyczuwa również, że wystąpiły. I choć eksplozje roznoszą się szybko, nie robią tego z prędkością większą niż światło czy reakcje Matki. Kiedy do jakiejś dojdzie, zostaje otoczona przez pole siłowe, a jej energia kinetyczna ulega przekształceniu na elektryczną i zostaje odciągnięta do sieci zasilającej. Wszystko, co dostaniesz, to stłumiony huk i kupka popiołu. Próbowałem tego kiedyś z ręcznie robionym prochem, jedynym efektem była paskudna notka od Rady.

— Ale… przecież cały czas dochodzi do naturalnych eksplozji. Błyskawice, wulkany…

— Jakby nie potrafiła odróżnić błyskawicy od świadomie odpalonego środka chemicznego? — Edmund roześmiał się. — A wybuchy chemiczne nie zachodzą naturalnie w przyrodzie, przynajmniej nie często. Jest kilka gatunków, które są cholernie blisko dysponowania taką właściwością, nawet rośliny. Ale Matka może to odfiltrować. Wybuchy chemiczne mają bardzo charakterystyczną sygnaturę. A co do wulkanów, czemu sądzisz, że ich nie tłumi?

— Cóż, widziałem zdjęcia…

— Jasne, mnóstwo ślicznych wybuchów. Słyszałeś kiedyś o Krakatau?

— Nie.

— Kiedyś była taka wyspa. Potem trochę słonej wody dostało się do komory magmowej i wybuchła. Duży wybuch, zabił mnóstwo ludzi, zalane wyspy, wszystkie zwykłe problemy. Nadążasz za mną?

— Tak.

— I mówię o naprawdę dużej eksplozji. Słyszałeś kiedyś o Kamiennych Ziemiach?

— Byłem tam kiedyś. To… ciekawe. Gejzery, gorące źródła i wszystko.

— Tak. A wiesz, że kiedyś to wybuchło? — Co?

— No tak. Krótko po wojnach SI. Spowodowało mnóstwo smrodu, ponieważ pojawiło się podejrzenie, że dopuszczono do tego świadomie, są sposoby, jeśli ma się dostęp do pól siłowych i dość energii. W każdym razie, zawsze był to teren niestabilny i wybuch był właściwie czymś, czego geologowie spodziewali się od dawna, od bardzo dawna, od kiedy tylko wiedzieli, co się tam dzieje. Wszystko wyglądało podobnie do Krakatau o tyle, że była tam gorąca plama i dużo wody w pobliżu. Szacowano, że jeśli już eksplozja nastąpi, może rozwalić nie tylko kamienne ziemie, ale i obszar na kilkaset kilometrów w każdym kierunku. A mówiąc o wybuchu mam na myśli wysłanie tego w stratosferę.

— Wow.

— Plama gorąca podgrzewała wodę od kilku tysięcy lat i istniała nadzieja, że nigdy nie dojdzie do załamania. Cóż, jednak doszło. Potężnego. Wybuch magmy i pary o szacunkowej sile rzędu stu megaton, to takie naprawdę stare określenie siły eksplozji.

— Jasne.

— I co się stało? Nic. Ziemia się trochę zatrzęsła, mniejsze trzęsienie. Tak potężna jest Matka. Więc zapomnij o produkcji karabinów i przekształceniu tego w Armię Nowego Wzoru.

— Dobra — powiedział Herzer. — Szlag. Ale jeszcze jedno pytanie?

— Jasne.

— Czemu długie łuki? Kusze są łatwiejsze w szkoleniu i…

— Och, nie, ty też.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Kane sprawdzał właśnie podkowę jednego z koni, kiedy do stodoły wszedł Edmund. Ze zdziwieniem podniósł wzrok na burmistrza.

— Kiedy wypuścili cię z klatki? — zapytał ze śmiechem.

— Powiedziałem moim strażnikom, żeby się odpieprzyli i umarli — z uśmiechem odpowiedział Talbot. — Myślałem o małej przejażdżce, jeśli pożyczyłbyś mi konia i sprzęt. I zastanawiałem się, czy mógłbyś pojechać ze mną.

— Dobra — odparł Kane, opuszczając końskie kopyto. — Nie sądzę, żebyś wiele pamiętał na temat podkuwania koni? Sam podkuwałem te stworzenia, ale właśnie skończyły mi się przyzwoite podkowy.

— Porozmawiaj z Suwisą — zasugerował Edmund, ściągając siodło i uprząż. — W tych czasach prawie już nie wchodzę do kuźni.

— Rozmawiałem — powiedział Kane, idąc w jego ślady i gwizdem przywołując konia. — Hanarah czy arab?

— Arab, jeśli Alyssa nie będzie miała nic przeciwko — poprosił Talbot. Kiedy koń podbiegł, chwycił go i z łatwością osiodłał. — Będziemy musieli zobaczyć, czy pamiętam jeszcze, jak się jeździ.

— To jak seks — rzekł Kane, dźwigając się na siodło. — Jak raz się nauczysz, nigdy nie zapomnisz.