Выбрать главу

— Tak uczynię. Co z Herzerem?

— Powinienem mianować go jednym z twoich asystentów — stwierdził Talbot, przyglądając się wciąż spoconemu chłopcu — ale chyba pójdziemy dalej i przekażemy go do następnych testów.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Po teście łuczniczym podano im lekki posiłek, który zjedli, siedząc na ziemi. Herzer szybko przełknął paski słonej wieprzowiny podane na kromkach chleba i przeżuł starannie duże, twarde jak kamienie suchary. Wyglądało na to, że zebrano razem wszystkie grupy ochotników, więc rozejrzał się po ludziach, zastanawiając się, co będzie dalej.

Po lunchu do jego grupy podszedł młody mężczyzna, prawdopodobnie o kilka lat starszy od niego i Deann, ale nie dało się tego określić dokładnie. Niespotykanie wysoki, wyższy od Herzera, co było niezwykłe, i muskularny, z nogami wyglądającymi jak pnie drzew. Mężczyzna na głowie nosił ciężki hełm nie zasłaniający twarzy, elastyczną zbroję, nabijany metalem skórzany kilt, nagolenice i ciężkie skórzane buty. Przyjrzał się grupie i gestem nakazał im wstać.

— Jestem sierżant Greg Donahue — przedstawił się. — Będziecie się do mnie zwracać: „sierżancie Donahue”. Nie będę reagował na „hej, ty” ani „Greg”. Mam nadzieję, że wszyscy najedliście się i napili, ponieważ czeka nas trochę pracy. Chodźcie za mną.

Poprowadził ich przez plac, na którym kolejne grupy szykowały się do egzaminu łuczniczego, a potem na zachód, w stronę wzgórz otaczających dolinę, aż dotarli do podstawy wysokiego wzgórza, które musiało znajdować się blisko rzeki. Na ziemi leżało sporo skórzanych plecaków ułożonych w równy rządek. Od strony wzgórza stał jeszcze jeden, oddzielnie. Młody mężczyzna podszedł do niego i odwrócił się w ich stronę.

— Wszyscy zajmą miejsca przy jednym z plecaków — polecił, stając przy swoim z rozstawionymi lekko stopami i dłońmi złożonymi za plecami. Odczekał, aż wszyscy ustawili się przy pakunkach i odchrząknął.

— Miasto to nazywa się Raven’s Mill. Jednak, jako że kruki raczej nie mieszkają w tej okolicy, rodzi się pytanie: czemu? Kiedyś w tym rejonie żył człowiek, który próbował stworzyć mówiące kruki, takie, które posiadałyby prawie ludzką inteligencję. Z czasem zrezygnował i uwolnił ptaki. Większość z nich zginęła, ale kilka twardszych osobników przetrwało. Miały skłonność do trzymania się w okolicy tego wzgórza i z czasem zaczęto je nazywać Kruczym Wzgórzem. Edmund Talbot, kiedy tu zamieszkał, znał tę historię i nazwał miejsce po krukach, które do tego czasu całkowicie wyginęły. Jednak mistrz Edmund lubi to wzgórze z tego samego powodu co kruki. Z jego szczytu widać wszystko wokół na mile. W ramach ćwiczeń zbudował więc wiodące na szczyt wzgórza schody. Dokładnie czterysta dwadzieścia trzy stopnie. W górę. W dół schodzi trzysta siedemdziesiąt cztery, jako że prowadzą nieco inną drogą. — Przerwał i skinął głową komuś za grupą.

Herzer odwrócił się odruchowo i zobaczył mężczyznę, który stał przy zapisie rekrutów. Łatwiej było mu się teraz przyjrzeć i Herzer uświadomił sobie, że tamten musi być przynajmniej w tym samym wieku co Edmund Talbot. Był wysoki i szczupły, z zimnymi, szarymi oczami, ubrany w taki sam strój jak sierżant Donahue.

Herzer gwałtownie odwrócił głowę, gdy tamten warknął ostro.

— PATRZEĆ PRZED SIEBIE!

Sierżant Donahue kiwnął głową i kontynuował.

— Sprawdzimy wasze zdolności w zakresie najważniejszej umiejętności piechoty: marszu. Zostaliście już zbadani pod kątem odpowiedniej siły górnej połowy ciała, a później sprawdzimy, czy dysponujecie odpowiednim rodzajem ukierunkowanej agresywności, by nadawać się na liniową piechotę. A jeśli wam jej braknie, to albo jej was nauczymy, albo zwolnimy. Ale na razie musimy wiedzieć, czy potraficie nadążyć. Z obciążeniem. — Ponuro kiwnął głową w stronę ludzi, do których zaczynało docierać znaczenie jego słów. — A więc gdybyście łaskawie zechcieli podnieść plecaki i upewnić się, że dobrze pasują. Będę nadawał tempo. Ktokolwiek pozostanie za starszym sierżantem Rutherfordem zostanie zdyskwalifikowany.

Herzer podniósł plecak i umieścił go sobie na grzbiecie, dopasowując skórzane paski najlepiej jak mógł. Miały sprzączki, ale bardzo trudno było nimi manewrować przy założonym plecaku, więc zdjął go, zmienił ustawienia, a potem założył z powrotem. Plecak był ciężki jak diabli, ważył prawdopodobnie sześćdziesiąt do osiemdziesięciu kilogramów. Spojrzał pod górę i nagle pożałował nawet tego skromnego posiłku, jaki im dano.

Gdy ostatni plecak został już założony, Donahue kiwnął głową i przeszedł się przez grupę, sprawdzając dopasowanie. Poprawił jeden czy dwa, a potem wrócił na swoje miejsce.

— Zaczniemy od marszu po płaskim, więc wszyscy będą mogli się przyzwyczaić do obciążenia, a potem zobaczymy, czy dacie sobie radę ze wzgórzem.

Ustawił ich w dwuszeregu i powiódł z powrotem w stronę głównego obozu, trzymając się nieco bardziej wyrównanych dróg. Doszli prawie do strumienia płynącego przez środek obozu, a potem skręcili na szlak wzdłuż podstawy północnych wzniesień. Ten poprowadził po łuku z powrotem do miejsca, z którego wyruszyli, i Herzer po raz pierwszy rzucił okiem na schody. Zdawały się wznosić pionowo w górę.

— Pojedynczy szereg, trzymać się blisko, za mną — szczeknął Donahue, wstępując na pierwszy stopień.

Herzer był mniej więcej w jednej trzeciej od końca i gdy doszedł do schodów, spojrzał w górę i zakręciło mu się w głowie, stopnie zdawały się chwiać i na moment stracił orientację.

— Patrzeć na schody! — zawołał głos z tyłu.

Bojąc się, że wstrzyma kolumnę za nim, Herzer opuścił głowę i zaczął się wspinać.

Tempo było koszmarne, a do szczytu wzgórza wiodła długa droga. Zanim przeszedł choć jedną trzecią, spocił się cały i znów dyszał, ciężko walcząc z masą swojego ciała i plecaka. Ledwie zauważył pierwszego rekruta, który się zatrzymał, ale kiedy następny zablokował mu drogę, wpadł na nich, prawie wywracając obu.

— Zejdźcie z cholernej drogi-warknął, obchodząc ich i przyspieszając, żeby dojść do grupy przed nimi. Nagle, gdy dogonił kolejną osobę w rzędzie, grupa zatrzymała się i prawie się wywrócił, unikając kolejnego zderzenia, a potem marsz zaczął się znów, szybciej niż dotąd, i musiał się pospieszyć, żeby nadążyć. Miał wrażenie, że nogi pochłania mu ogień, a kiedy się rozejrzał, zdał sobie sprawę, że przeszli zaledwie połowę.

Trwało to i trwało, co chwila też dochodziło do chwilowych zatrzymań, gdy kolejni rekruci odpadali po drodze, dysząc i trzymając się za boki. Herzer czuł narastający ból w boku, ale siłą woli stłumił go i skupił się na utrzymaniu równomiernego oddechu i nadążaniu za idącą przed nim osobą. Nagle ta też zrezygnowała i Herzer zdał sobie sprawę, że ma przed sobą olbrzymią przerwę. Spróbował dogonić idącego przed nim, ale ledwie mógł utrzymać dotychczasowe tempo. Nie odważył się spojrzeć w tył, wiedząc, że gdzieś za nim szedł ten szarooki drań o kamiennej twarzy, pewnie z nadzieją, że i on odpadnie.

Zaczynał powoli widzieć na szaro, a pot spływał mu po twarzy tak mocno, że nawet nie zauważył, gdy zabrakło kolejnego stopnia. Zatoczył się do przodu z wiatrem wiejącym w twarz, ale został złapany i wolno opuszczony na ziemię.

— Odpocznij — powiedział Donahue spokojnym głosem, najwyraźniej nawet nie zdyszany. Herzer spojrzał na niego i stwierdził, że sierżant się prawie nie spocił. — Masz w plecaku wodę. Wypij ją.

Herzer kiwnął głową i wysunął ramiona z pasków, rozglądając się, gdy znów zaczął wyraźniej widzieć. Znajdowali się na polance na niższym szczycie wzgórza, ze wspaniałym widokiem na rzekę po jednej stronie i Raven’s Mill po drugiej. Oprócz schodów, którymi tu przyszli, były kolejne, prowadzące jeszcze wyżej. Donahue i mężczyzna, którego przedstawiono jako starszego sierżanta, stali po drugiej stronie polanki, rozmawiając. Oprócz nich na szczycie znajdowały się jeszcze tylko trzy osoby. Jedną z nich była Deann, zgięta w pół i wymiotująca. Herzer niezgrabnie podniósł się na nogi i palcami, które sprawiały wrażenie, jakby były wielkości melonów zaczął rozpinać plecak. W końcu mu się to udało i wyciągnął z niego bukłak. Napił się, najpierw ostrożnie, a potem mocno pociągnął wody zmieszanej z winem.