— Zawiąż tym worek, zalej węzeł woskiem i odciśnij na nim swój palec. Kiedy skończysz szkolenie, zostanie ci to zwrócone. Mundury włóż do skrzynki i noś ją ze sobą.
Herzer zrobił, jak mu kazano. Następnie mężczyzna wziął od niego torbę i podał jedną ze skrzynek.
— Następny pokój.
— Ach, bardzo ładne buty-powiedział mężczyzna w następnym pokoju, klękając, by przyjrzeć się obuwiu Herzera. — Przypuszczam, że lepiej byś na tym wyszedł, gdybyś je zachował, ale rozkaz to rozkaz. Zdejmij je i pozwól mi zmierzyć twoją stopę.
Herzer usiadł na krześle i rozejrzał się, ściągając buty. W pokoju było kilku rekrutów, którym też mierzono stopy, ale nigdzie nie widział żadnego obuwia.
— Hm, a gdzie są buty? — zapytał, gdy mężczyzna wyciągnął sznurek i zaczął mierzyć.
— Trzeba je zrobić, nieprawdaż? — zaśmiał się zapytany. — Przecież nie mamy pełnych magazynów. Duże stopy, zużyjemy na ciebie prawie całą krowę, chłopcze.
— Przepraszam.
— Żaden problem.
Herzer przechodził przez pokój za pokojem, od czasu do czasu zmieniając budynek, i dawał się ubierać lub, znacznie częściej, mierzyć. Hełm, płaszcz, koce, bielizna i kawałki materiału do owijania stóp zamiast skarpet. Mieli hełm na jego rozmiar, choć nie był dopasowany od środka i przesuwał mu się na głowie, aż zdenerwował się i zamknął go w skrzynce. Do czasu, gdy przeszedł cały cykl i wyłonił się znów na światło dnia, bagaż zaczął się robić ciężki. Czekali tam już niektórzy z rekrutów, z którymi spędził noc. Większość siedziała na swoich skrzynkach, był tam też sierżant, który ich tu przyprowadził.
— Co teraz, sir? — zapytał Herzer.
— Oczywiście czekamy na pozostałych.
Herzer usiadł i rozejrzał się po ludziach. Wczoraj wieczorem nie miał zbyt dużo czasu na zapoznanie się z nimi i zaczął się zastanawiać, czy mieli zostać wszyscy przydzieleni do tej samej grupy szkoleniowej.
— Cześć — odezwał się do siedzącej najbliżej siebie osoby. — Jestem Herzer Herrick. Wszyscy będziemy piechotą?
— Nie. — Zagadnięty rozjaśnił się. — Na szczęście zaliczyłem egzamin na łucznika.
— Och. — Herzer przyjrzał mu się. Mężczyzna nie był nawet w części tak umięśniony, jak on sam. — Udało ci się wystrzelić pięćdziesiąt strzał? Gratuluję.
— Och, do diabła, nie — odpowiedział z uśmiechem tamten. — Nikt tego nie zaliczył, więc opuścili wymaganie do trzydziestu. Tyle zrobiłem bez problemu.
— Och.
— No, słyszałem, że kilka osób to zaliczyło, ale musiałbym sam zobaczyć, żeby w to uwierzyć. Wiesz, trzydzieści prawie mnie zabiło. Powiedzieli nam, że i tak nie mają tylu łuków, więc z początku ci, którzy najlepiej sobie poradzili, zostaną łucznikami, a reszta będzie ich wsparciem.
— Ach.
— A ty zaliczyłeś? No wiesz, jesteś dość duży.
— Zaliczył — poinformowała go Deann, przysiadając się obok na swojej skrzynce. — Zaliczył pięćdziesiąt. A potem poprosił o przydział do piechoty.
— Żartujesz! — wykrzyknął mężczyzna, przyglądając się Herzerowi. — Po jakiego diabła to zrobiłeś?
— Nie chcę zostać łucznikiem — odpowiedział Herzer, wzruszając ramionami.
— To pieprzony dureń — dodała Deann.
— A za nasze grzechy poszliśmy w jego ślady — zza pleców Herzera odezwał się Cruz.
— Cruz! — krzyknął Herzer, wstając i ściskając rękę kolegi. — Skąd się tu wziąłeś?
— Z tego samego miejsca co Deann. Po przyjrzeniu się temu, co nam oferują, uznałem, że bycie żołnierzem musi być lepsze! No wiesz, będę szczęśliwy, jeśli nigdy nie zobaczę już żadnej surowej skóry albo piły. Nawet jeśli oznacza to wasze towarzystwo!
— Jesteście wariaci! Jesteście niczym więcej, jak karmą dla mieczy. To łucznicy są elitą.
— Tak? — z wyzwaniem w głosie zapytał Herzer. — Piechota to ruch. Będę pod wrażeniem, jeśli zdołasz wejść na Wzgórze.
— Łucznicy będą musieli umieć za nami nadążyć — oznajmiła z satysfakcją Deann. — Myślę, że już niedługo poznają te schody.
— Wstawać, wy… — Sierżant rozejrzał się po grupie, gdy dołączył do niej ostatni z rekrutów. Zaczął mówić coś więcej, ale tylko potrząsnął głową. — Nieważne. Nawet nie warto kląć. — Zaczął odczytywać nazwiska z listy, dzieląc ich na cztery grupy. Równocześnie podeszli inni sierżanci.
Grupa Herzera była najmniejsza, największa była łucznicza, a oprócz nich były jeszcze dwie grupy kobiet, prawdopodobnie piechoty i łuczników.
— Jestem kapral musztry Wilson — przedstawił się jeden z podoficerów, podchodząc do grupy Herzera. — Zaprowadzę was na spotkanie z waszymi twórcami.
— Czym? — zapytał ktoś z grupy.
— Zobaczycie — z chichotem odpowiedział kapral.
Poprowadził wciąż trzymającą swoje skrzynki grupę poza teren i wzdłuż podnóża gór do polany, na której stały trzy osoby w zbrojach.
— CO U DIABŁA WYRABIACIE, WLOKĄC SIĘ TU JAK BANDA STARUSZEK? — wrzasnęła jedna z czekających na nich postaci. — RUSZAĆ SIĘ! RUSZAĆ SIĘ! RUSZAĆ! TY, WIELKI, TUTAJ!
Herzer spojrzał na wskazane miejsce i potruchtał tam, najszybciej jak potrafił, dźwigając ze sobą skrzynkę pełną rzeczy.
— Skrzynka na ziemię za sobą — rozkazał mężczyzna. Był prawie tak wysoki jak Herzer i równie barczysty, a segmentowana zbroja i hełm nadawały mu wygląd jeszcze większego. Wskazał miejsce, a potem zagonił grupę z Herzerem w półokrąg.
— Jestem sierżant triari Jeffcoat — powiedział mężczyzna, przechodząc wzdłuż rzędu i przyglądając się każdemu z rekrutów. — Triari to moja ranga, nie nazwisko. Moim przykrym obowiązkiem jest poinformowanie was, że przez następnych kilka miesięcy będę waszym sierżantem musztry. Powodem, dla którego jest to smutny obowiązek, jest fakt, że nie będzie się to wam podobało! Jest mnóstwo rzeczy, na które mógłbym poświęcić swój czas poza szkoleniem takiej bezużytecznej bandy leni jak wy, rekruci. Ale to właśnie rozkazano mi zrobić i zrobię to cholernie dobrze, nawet gdyby miało was to zabić. Zauważcie, że nie: jeśli zabije mnie, ale jeśli zabije was! To dekurion Jones i sierżant Paddy — mówił dalej, wskazując na dwie pozostałe postacie w zbrojach. — Razem z kapralem Wilsonem będą mi pomagać w tym wcale niegodnym pozazdroszczenia zadaniu. — Przerwał, gdy jeden z członków grupy podniósł rękę.
— Czy kazałem wam mówić? — cicho zapytał sierżant.
— Nie, ale zastanawiałem się…
— ZASTANAWIAĆ SIĘ BĘDZIECIE TYLKO WTEDY, JEŚLI WYDAM WAM TAKI ROZKAZ, CZY TO JASNE? PADNIJ, NA TWARZ. ROZSUNĄĆ RĘCE, ROZSUNĄĆ I USZTYWNIĆ NOGI. TWARZĄ DO ZIEMI. — Ustawił rekruta w pozycji do pompek i kiwnął głową. — Teraz będę liczył, a ty będziesz wykonywał pompki, jasne?
— Och…
— JEŚLI ROZUMIESZ ROZKAZ, POTWIERDZISZ TO GŁOŚNYM I WYRAŹNYM „ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!”. DO MNIE I DO POZOSTAŁYCH PODOFICERÓW BĘDZIESZ SIĘ ZWRACAŁ SIERŻANCIE. JEŚLI BĘDZIESZ CHCIAŁ ZADAĆ PYTANIE, POWIESZ „CZY MOGĘ MÓWIĆ, SIERŻANCIE?”. ZROZUMIANO!
— Zrozumiano, sierżancie! — odpowiedział rekrut.
— CAŁA RESZTA, ZROZUMIELIŚCIE?
— Zrozumiano, sierżancie. Tak, sierżancie. Och, och.
— NO PIĘKNIE. WSZYSCY NA ZIEMIĘ, POZYCJA DO POMPEK, RU-SZAĆ SIĘ!