— Musisz być stary. Tego rodzaju konstrukty już od dawna są zakazane.
— Jest jednym z pierwszych — prychnęła Bast. — W wojnach SI. Po obu stronach.
— Hej, moim celem jest sianie niezgody. Oraz oglądanie Słonecznego patrolu. No dobra, i zabijanie telemarketerów. Sianie niezgody, oglądanie Słonecznego patrolu i zabijanie telemarketerów. To moje cele. Och, i próba zabicia Świętego Mikołaja, a to NAPRAWDĘ TRUDNE W PRZYPADKU MITU — wykrzyczał, jakby w stronę wszechświata.
— Co to Słoneczny patrol. — zapytał Herzer.
— I telemarketer? — chciała wiedzieć Rachel.
— Reeety, te dzieciaki — westchnął królik. — Przysięgam, jeśli kiedyś uda mi się znaleźć maszynę czasu, wracam do dwudziestego wieku i kastruję niejakiego Peta Abramsa. Łyżeczką.
— Więc na czym polegała Umowa? — znów zapytał Edmund.
— Cała lucerna, jaką mogę zjeść, i blondynka z dużymi cyckami — odpowiedział natychmiast królik. — A ponieważ olali Umowę, jestem skłonny zmienić strony.
— Nie było cycatej blondyny? — spytał Edmund, unosząc brew.
— Skończyła się im lucerna — gorzko wyjaśnił królik. — Chcieli jej dla swoich koni, uwierzysz? A ich skretyniały kowal cały czas za mną chodził, próbując stwierdzić, czy mam jakąś dziurę w zabezpieczeniach, którą mógłby wykorzystać. Facet był cholernym durniem, zostałem stworzony w szczytowym okresie najbardziej złożonej i paranoidalnej epoki w całej historii cywilizacji. Żaden współczesny palant nie złamie mojego kodu!
Bast przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, a potem nachyliła się ku niemu.
— Jamka — powiedziała.
Królik spojrzał na nią zaskoczony i drgnął.
— Pudło, leśna suko — wydyszał.
— Jamka — powtórzyła, a potem nachyliła się jeszcze bardziej i wyszeptała mu coś do ucha.
— PRZEKLĘTA! — krzyknął. — Niech cię szlag, leśna suko!
— Zakładam, że teraz będziesz nieco precyzyjnej odpowiadał na nasze pytania — stwierdził z uśmiechem Edmund. — Ilu?
— Trochę ponad pięciuset — odparł królik, wbijając wściekłe spojrzenie w Bast.
— Pięciuset? — wyszeptał Herzer.
— Tak, ten obóz, na który się natknąłeś to tylko przednia straż — wyjaśnił królik. — Zauważyli was i przygotowali pułapkę. Ale udało się wam uciec. Jak już mówiłem, są niekompetentni.
— Jak są uzbrojeni? — zapytał Edmund, jakby wiadomość wcale go nie zaskoczyła. — I skąd biorą materiały na utrzymanie tak dużych sił?
— Mają jakiegoś kowala sprzed Upadku. I jakieś poważne wsparcie z góry. Między innymi większość ich sił to Przemienieni. I to dość paskudnie, mogę dodać. Niscy, ciemni, szerocy i silni oraz tak głupi, że nie mogliby się tacy urodzić. Z drugiej strony lekkie zbroje, przeważnie ze skóry i to nawet niegotowanej. Ale jest tam też oddział ludzkich wojowników, naprawdę mocno uzbrojonych i opancerzonych. A ich przywódcą jest jakiś kretyn o imieniu Dionys, który uważa się za dar Szatana dla Zła.
— Znasz ich plany? — zapytał Edmund.
— Znają je wszyscy w obozie — stwierdził królik. — Mówiłem, że są głupi. Planują podejść zachodnim brzegiem wschodniej doliny, a potem przekroczyć rzekę gdzieś na południe od miasta. Zbliżą się wzdłuż wschodniego brzegu. Dionys obiecał im, że to najbogatsze miasto w okolicy, planują je splądrować, a potem spalić, jak Resan. — Królik wzruszył ramionami, co wcale nie było łatwe u stworzenia, które zdawało się ich nie mieć. — To najlepszy plan, na jaki mogą się zdobyć, coś bardziej skomplikowanego mogłoby ich kompletnie zmieszać i zaczęliby się bić między sobą.
— Jakże wspaniale. — Edmund zadumał się. — Prawdziwie cudownie.
— Tak — potwierdził Serż tym samym tonem. — Pozwolimy im przyjść?
— Nie, strzały zapalające — zaoponował Edmund. — Wojna manewrowa.
— Duża dysproporcja sił — podsunął Serż.
— Rekonesans, teren — zasugerował Edmund.
— Hai, to ja — stwierdziła z uśmiechem Bast. — Dużo czasu upłynęło, od kiedy ostatnio razem walczyliśmy, mój panie.
— Z tak wielkimi siłami będą mieli poważny problem z logistyką — podkreślił Edmund.
— O czym wy mówicie? — wtrąciła się Daneh. — Dla obecnych tu analfabetów wojskowych?
— Jeśli chcesz mojego zdania, to oni mówią o samobójstwie — stwierdził królik. — Chcą zabrać swoją armię z miasta i walczyć z nimi w polu.
— Poradzimy sobie bez twoich komentarzy, wredniaku — burknęła Bast.
— Odpowiedziałem na pytania — zaperzył się królik. — A moje hasło ulega rotacji po użyciu!
— Mogę zgadnąć kilka pozostałych — słodziutkim głosem powiedziała Bast. — I założę się o wszystko, że masz blokadą, prawda?
— Niech cię cholera, leśna suko — prychnął królik. — Trzymaj się z dala ode mnie albo skończysz w haremie.
— No cóż, Panie Króliku — odezwał się Edmund. — Myślę, że spełniłeś nasze oczekiwania.
— A co z Umową? — zapytał królik. — Dziewczyna jest ślicznotką. Edmund uśmiechnął się krzywo i wbił wzrok w królika aż ten, z ewidentnym niepokojem, z powrotem opuścił głowę.
— Patrzyli na nas gorsi — wymamrotał pod nosem.
— Co dostaniemy z Umowy? — zapytał Edmund.
— Chaos — wtrąciła się Bast. — Nie zawieraj umów z diabłem, Edmundzie Talbocie.
— Nie zdradzę was im — odpowiedział królik, ignorując Bast. — Zadowolę się samą lucerną, o ile dostanę do niej margaritę.
— Nie mamy tequili.
— Szlag, nie cierpię tego upadłego świata. Dobra, lucerna i cokolwiek tam macie w zakresie bimbru.
— Robię niezłego bourbona i jest trochę brandy — przyznał Edmund. — Ile?
— Trzy porcje dziennie i butelkę najwyższej jakości na Nowy Rok. Sam znajdę sobie dziewczynki. I lucerna. Tyle, ile będę chciał.
— Lucerny mamy dość — stwierdził Edmund. — Umowa stoi. Daj łapę.
— Na moje prawdziwe imię, którego nikt nie może znać — powiedział królik, wyciągając łapę i zerkając przy tym na elfkę. — Prawda?
— Dla mnie może być. — Bast wzruszyła ramionami. — Ale myślę, Edmundzie, że nie wiesz, co robisz.
— Nie zamierzam mu ufać. — Edmund potrząsnął małym pazurem. — Ale skoro jestem baronem, potrzebujemy nadwornego błazna.
— Och, bardzo śmieszne — żachnął się królik, zeskakując ze stołu. — Zamierzam wypić mój przydział. A reszta może mnie pocałować w ogonek. — Z tymi słowami wykicał z pokoju, nucąc.
— Dobrze, co się właśnie stało? — zapytała Rachel.
— Twój ojciec zawarł bardzo nieciekawą umowę — odparła Bast.
— Słyszałem o tym króliku — zaczął Edmund, szczerząc zęby w uśmiechu. — Powiedzmy, że to mały, lecz zajadły wojownik.
— Tak, dla obu stron!
— Nie będzie walczył przeciw stronie, z którą się związał, chyba, że ktoś go oszuka — stwierdził Edmund. — Po prostu będę musiał uważać.
— Kiedy wychodzimy? — zapytał Herzer.
— I o co chodzi z tym wychodzeniem? — powtórzyła pytanie Daneh.
— Nie możemy wygrać z tak wielką armią na murach — wyjaśnił Edmund. — Nawet przy zaangażowaniu wszystkich ludzi zdolnych do noszenia broni. Po prostu rozstawią się i zaleją ściany. Tak więc zamierzamy wyjść im naprzeciw i walczyć poza miastem. Będziemy musieli użyć trochę sztuczek, ale to lepsze od próby obrony pozycyjnej. Może gdybyśmy mieli prawdziwy zamek. Do wiem się, czy Sheida da radę nam jakoś pomóc i wyślę też jeźdźca do Angusa. Ale wątpię, żeby krasnoludy mogły przybyć na czas. Więc będziemy musieli ich wymanewrować.