— To byłoby… wymagałoby to znacznej modyfikacji — powiedziała Daneh po dłuższej chwili spędzonej na kontemplacji pomysłu.
— Tak, wiem.
— Stalowe zęby…? — zastanawiała się.
— Nie, musiałyby być diamentowe, czy jakoś… — z uśmiechem poprawił Edmund.
— Twardy mod… można by stworzyć nanity jelitowe, które… Och, nieważne! — dodała z szerokim uśmiechem.
— Herzer może się dużo nauczyć od Serża — powiedział Edmund, patrząc w dal. — Serż… cóż, bywał w sytuacjach, jakich chyba nikt inny na tym świecie i przeżył. Z drugiej strony, gdyby Herzer nauczył się więcej od Serża Przed… twoim incydentem, prawdopodobnie byłby teraz martwy, niczego tym nie zmieniając.
— Zostałam zgwałcona. Możesz to powiedzieć, Edmundzie. — Nie, ty możesz. Ja wciąż nie potrafię. Na pewne sposoby jesteś silniejsza ode mnie. Odeszłaś od… od nas kiedy wiedziałaś, że należy. Ja nie potrafiłem.
— I wróciłam — powiedziała, biorąc jego dłoń — kiedy wiedziałam, że należy. Jest późno, Edmundzie. Chodź do łóżka.
— Jesteś pewna? — zapytał, patrząc na nią w świetle pochodni. — Ostatnim razem nie poszło nam za dobrze.
— Nigdy w życiu niczego nie byłam pewniejsza.
— No i znów jesteśmy razem. — Herzer pogładził Bast po policzku.
— Nigdy jeszcze nie robiliśmy tego w łóżku — odpowiedziała z szerokim uśmiechem elfka. — Jestem pewna, że pamiętałabym.
Herzer objął ją ramionami i obrócił się, umieszczając ją nad sobą, tuląc się do jej ramienia.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Wiem także, że wolałbyś raczej mieć w nim Rachel.
Uniósł ją tak, by widzieć jej twarz, ale wciąż się uśmiechała. Przesunął dłonią po jej twarzy i owinął wokół palców kosmyk włosów.
— Wiesz, że cię kocham… — szepnął.
— Jasne — potwierdziła Bast z nieodgadnionym uśmiechem. — Choć tak naprawdę masz na myśli raczej pożądanie. Kochasz Rachel.
— Cóż…
— Nie próbuj mnie okłamywać — powiedziała Bast, znów potrząsając głową.
— Aaach, kobiety Ghorbani! Jeszcze będą moją zgubą! Pierwsza była Sheida, wykradając mi Edmunda, potem…
— Sheida? Członkini Rady?
— Hai, w swoich dniach była niezłą kotką. — Bast zmarszczyła się na chwilę.
— Świetnie spędzałam czas z sir Edmundem, kiedy nagle pojawiła się i, proszę, znika. W krzakach, z tą zdzirą Sheida! A potem ta przedstawiła mu swoją siostrę i facet zaczyna zachowywać się tak, jakby ktoś zdzielił go młotem między oczy! A teraz Rachel! A niech im wszystkim wyjdą pryszcze!
— Bast…
— Powiedz mi, Herzer — odezwała się, znów z uśmiechem. — Gdybyś miał wybór znaleźć się w łóżku ze mną, Bast, królową wszystkiego, co cielesne, tysiącletnią kochanką, która potrafi wycisnąć z twego ciała ostatnią kroplę rozkoszy, lub niedoświadczoną młódką, która, no dobrze, ma przyzwoite włosy i większe piersi, którą byś wybrał?
Herzer przez chwilę wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami, a potem westchnął.
— Obie?
— Och, ty draniu! — ze śmiechem wykrzyknęła Bast i uderzyła go w mostek.
— Bast… — powiedział.
— Nie jęcz. — Elfka uśmiechnęła się. — Nie zamierzam opuszczać tego łóżka przed świtem i ty też nie zostaniesz z niego wyrzucony. To dobrze, że czujesz coś do Rachel. To słodka i kochająca dziewczyna.
— Która wcale mnie nie zauważa — skomentował Herzer. — Nienawidzi mnie za to, że nie uratowałem Daneh. Sam siebie za to nienawidzę, więc znam to uczucie.
— Wydaje ci się, że wiesz, co ona czuje. Ale nigdy jej o to nie spytałeś.
— To dość oczywiste.
— Może dla ciebie. Ja widzę młodą kobietę, która zmaga się z potwornymi wyzwaniami życia, w które została rzucona i która patrzy na ciebie jak na przyjaciela. Z wadami, niektóre z nich odrzucają, ale nie sądzę, żeby cię nienawidziła.
— Naprawdę? — zapytał Herzer z nadzieją na twarzy.
— No pięknie — rozgniewała się Bast. — Jesteś gotów natychmiast pogalopować do jej pokoju!
— Tylko żeby sprawdzić, czy mógłbym ją tu przyciągnąć — zażartował i uniósł ręce wobec zdumiewająco bolesnych uderzeń.
— I za to wykonam pozycję Trzech Łabędzic — oświadczyła Bast z oczami rzucającymi gromy. — Ach! Nie! Litości! — roześmiał się Herzer.
— Śmiej się, ale nie zaznasz litości! — odpowiedziała, przesuwając się niżej. — I zobaczymy, czy nie uda mi się wyrzucić z twojej głowy pewnej rudowłosej dziewczyny.
— Kogo? — roześmiał się Herzer, a potem gwałtownie wciągnął powietrze.
Wyjściu z miasta głównych sił przy świetle pochodni towarzyszył zdumiewająco liczny komitet pożegnamy, wyglądało na to, że zjawili się wszyscy mieszkańcy miasta.
— Myron, ty i Daneh będziecie pod moją nieobecność kierować miastem — cicho oświadczył Edmund. — Przynajmniej od strony administracyjnej. Za obronę odpowiada Kane. A wytyczne brzmią: dać Kane’owi wszystko, czego będzie potrzebował do obrony miasta.
— Dobrze, Edmundzie — nieszczęśliwym głosem odpowiedział farmer.
— Kane zna swoją część planu. Po prostu dajcie mu to, czego będzie potrzebował.
— Zrobi się.
Odwrócił się do Daneh i uśmiechnął się.
— Odchodzę na wojnę.
— Napuszeniec — powiedziała, wręczając mu małe pudełko.
Otworzył je i zmarszczył brwi, widząc leżący w nim przyrząd. Wyglądało to jak para okularów w metalowych oprawkach, wyłożonych badwabiem w miejscu styku ze skórą.
— A cóż to jest?
— Wzięłam twoje stare okulary i poprosiłam Suwisę o zrobienie tego — wyjaśniła. — Powinno się to zmieścić pod hełmem. Wiem, że na więcej niż pięćdziesiąt stóp bez okularów jesteś ślepy jak nowo narodzone kocię.
— Dziękuję — powiedział ze śmiechem. — Miałaś rację, powinienem był posolić sobie poprawić wzrok.
— Zawsze mam rację — oświadczyła. — Uważaj na siebie, Edmundzie Talbocie.
— Tak jest, madame Ghorbani — odparł, wyciągając ręce. — Dostanę pocałunek?
— Połowę. — Przytuliła go do swego grubego brzucha i pocałowała w policzek. — Resztę dostaniesz, gdy wrócisz cały i zdrowy.
— Cześć, Rachel — powiedział Herzer. — Nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć.