Выбрать главу

Następnego ranka wstali przed świtem i maszerowali dalej, okazjonalnie łapiąc między drzewami widoki na doliny po obu stronach. Niewiele widzieli — ta część Shenan była praktycznie niezamieszkana — aż do późnego popołudnia, gdy zbliżyli się do drugiego krańca góry. Grzbiet, którym się poruszali, wznosił się tam w górę i gdy dochodzili do szczytu wzniesienia, daleko w dolinie na zachód od góry, zobaczyli wolno poruszający się na pomoc duży oddział.

Od czasu do czasu przekraczali antyczną drogę i to właśnie w jednym z takich miejsc Edmund zatrzymał pochód i naradził się z Serżem.

— Koniec marszu — zawołał Serż. — Rozbić pełen obóz.

Ustawili broń w kozły i rozpoczęli przygotowania do wybudowania ufortyfikowanego obozu. Pierwsza dekuria i łucznicy zajęli się kopaniem fosy i stawianiem palisady, podczas gdy pozostałe pododdziały zabrały się za ścinanie drzew w celu odsłonięcia przedpola. Obóz umieszczono u szczytu wzniesienia, z bramą po drugiej stronie w stosunku do szlaku i wąskim przejściem od strony grzbietu.

Przez cały czas, kiedy trwały prace, baron Edmund siedział na szczycie niewielkiego pagórka otwierającego się na południe, a gdy słońce zbliżało się ku zachodowi, nagle z zadowoleniem kiwnął głową i uniósł rękę z trzymanym w niej lustrem, odbijając promienie gasnącego słońca. Następnie truchtem zbliżył się do prawie już ukończonych fortyfikacji i rozejrzał się.

— Serż, zostaw jedną dekurię w obozie. Pozostałe trzy pododdziały i łucznicy pójdą ze mną.

— Tak, mój panie. Pierwsza, trzecia i czwarta, przygotować się do wymarszu.

— A teraz, cholera, co? — wymamrotał Cruz, gdy zmęczeni i brudni żołnierze zaczęli zbierać swoją broń. Widzieli poruszającego się w dole przeciwnika, ale tylko gdy schodzili niżej zbocza.

— Po prostu wykonuj rozkazy, Cruz — powiedział Herzer, podnosząc swoją włócznię i plecak.

— Zdejmijcie hełmy i załóżcie peleryny — rozkazał Edmund, gdy przygotowali się do wyjścia. Sam już to zrobił. — Nie chcę, żeby zdradził nas błysk światła na zbroi.

Herzer zastanowił się nad tym, gdy schodzili w dół kolumną i uśmiechnął się. Stali na bardzo wysokiej górze i widziany z dystansu przeciwnik znajdował się w odległości przynajmniej czterech mil. Zdążył już wcześniej spostrzec, że oddziały w dolinie dawało się zauważyć tylko wtedy, gdy zdradzał je błysk metalu, widok wozów taboru albo wieczorne ogniska. Grupa łuczników i piechoty schodząca po zboczu góry w pelerynach, o szarej i niewyróżniającej się barwie, będzie praktycznie niewidoczna dla przeciwnika w dole.

Ześlizgiwali się i zjeżdżali zboczem góry, a słońce schowało się za horyzont i zmierzch przeszedł w noc. Chmury z poprzedniego dnia rozeszły się po wypuszczeniu zaledwie paru kropli deszczu, a księżyc w pełni dawał dość światła, żeby umożliwiać im marsz. Podążali ścieżką prawie do podnóża góry, gdzie natrafili na mały płaskowyż o szerokości około sześćdziesięciu metrów i zatrzymali się. Baron wezwał Herzera i McGibbona do krawędzi płaskowyżu.

— Herzer, McGibbon, czy jest dość światła, żeby przygotować pozycje obronne? — zapytał.

— Tak jest — wyszeptał Herzer. — Ale tylko fosa, nie widzimy dość dobrze, by ścinać drzewa.

— Nie musisz szeptać, Herzer — zaśmiał się Edmund. — McGibbon?

— Możemy ustawić nasze tarcze i pale — odpowiedział łucznik. — Nie jestem pewien, czy coś więcej.

— Wykopcie fosę przez wąwóz z jednym przejściem — po chwili namysłu rozkazał Edmund. — Będziemy potrzebować jakiegoś sposobu na zablokowanie go. Spróbujcie zakamuflować ją najlepiej, jak się da. I nie ustawiajcie tarcz. Jeszcze nie. Ale bądźcie gotowi zrobić to błyskawicznie.

— Tu obok rośnie duży kasztan — zauważył Herzer, wskazując na skraj szlaku trochę poniżej miejsca, gdzie stali. — Jeśli go obalimy i przywiążemy do niego liny, przypuszczam, że moglibyśmy przyciągnąć go do przejścia i zablokować je. Tego właśnie pan chce, prawda?

— Doskonale — pochwalił go Edmund, rozglądając się. — Do roboty.

Herzer wysłał jeden manipuł trzeciej dekurii do pracy przy drzewie, a pozostali zabrali się za kopanie płytkiego rowu wzdłuż krawędzi płaskowyżu. Kiedy skończyli, kazał im pościnać krzaki w celu zamaskowania niskiej ściany, i poszukać młodych drzewek, którymi można by wzmocnić palisadę. Własne paliki zostawili na grzbiecie góry, więc musieli rozejrzeć się za lokalnymi zasobami. Przekonał się, że było dość światła oraz że niedaleko, w miejscu stosunkowo świeżego osuwiska, rosła kolonia młodych topoli, które mogły dostarczyć odpowiedniego materiału. Wysłał zmęczonych kopaniem fosy żołnierzy do ścinania drzewek i przyciągania pni do barykady, aby ją wzmocnić, ale został powstrzymany przez Talbota.

— Na razie wystarczy — oświadczył baron, przyglądając się wzniesionym fortyfikacjom. — Ustaw strażników i prześpijcie się. Rano czeka nas wielka bitwa.

Herzer rozkazał przerwać prace, a potem zastanowił się, kto powinien stanąć na warcie. Dla większości z nich była to pierwsza bitwa i wiedział, że pomimo zmęczenia, trudno im będzie spać. Nie był pewien, czy jemu się to uda. Raz już walczył i przeżył, ale pierwszy raz doświadczał przedbitewnej tremy. Zebrał wszystkie trzy pododdziały, a potem spróbował wybrać tych, którzy jego zdaniem i tak nie usną, przydzielając im obowiązki strażników i wysyłając resztę do posłań.

Kiedy wszystko zostało już przygotowane i większość obozu leżała w ciszy, spała lub stała na warcie, obszedł fortyfikacje, sprawdzając ich stan. W połowie drogi napotkał barona Edmunda, który robił dokładnie to samo.

— Powinieneś się trochę przespać — odezwał się baron.

— Mógłbym powiedzieć to samo o panu, sir — odpowiedział Herzer. — Czy dobrze rozumiem, że szykujemy pułapkę?

— Zobaczymy — enigmatycznie odparł Edmund. — Idź trochę odpocząć. Pobudka przed świtem. Żadnych ognisk. A po wschodzie słońca nikt w zbroi nie śmie pokazać się nad barykadą.

— Przekażę to ludziom, sir, i pójdę spać. Czy mogę kontynuować? — zapytał, salutując.

— Tak jest — odpowiedział baron, oddając honory. Gdy chłopak oddalił się w mrok, Edmund potrząsnął głową i uśmiechnął się, a potem położył się spać.

Świt zastał ich zmęczonych i obolałych, w trakcie zimnego śniadania składającego się z małpy i prażonej kukurydzy. Ale przynajmniej dostali do spłukania tego paskudztwa wodę zmieszaną z winem. Tuż po świcie Talbot wysłał jednego z kawalerzystów w dół wąwozu, wyszeptawszy mu cicho rozkazy, a potem ustawił żołnierzy na fortyfikacjach. Łucznicy zajęli pozycje po obu ich krańcach, a trzy pododdziały Panów Krwi trzymały centrum. W miejscu, gdzie z płaskowyżu schodziła ścieżka, w fortyfikacjach znajdowała się przerwa, ale wokół pnia wielkiego orzecha uwiązali liny i sprawdzili, że przy zbiorowym wysiłku bez problemu mogli przesunąć drzewo, blokując przejście.

Grupa żołnierzy bez zbroi i dobrze zamaskowanych pelerynami zajęła się ulepszaniem kamuflażu fortyfikacji, lecz niedługo potem w polu widzenia pojawiła się czołówka sił przeciwnika.

Tym razem byli oddaleni o niecałą milę i żołnierze, zdjąwszy hełmy, żeby nie zdradził ich odblask słońca na metalu, przyglądali się przechodzącym siłom Rowany. Najpierw w polu widzenia pojawiła się chmara lekkiej kawalerii, jadącej swobodnie, jakby nie obchodziło ich nic na świecie, z ludźmi siedzącymi na koniach w ponurym milczeniu.