Выбрать главу

Następnie przed ich oczami pojawił się najdziwniejszy widok, jaki kiedykolwiek oglądali. Za kawalerią ciągnęła zbieranina piechoty, ale jeśli byli to ludzie, to zostali poddani okropnej Przemianie. Zdecydowanie niskiego wzrostu, krępi, z długimi, potężnymi ramionami i mocnymi nogami. W rękach nieśli różnorodną broń, topory do walki i ścinania drzew, krótkie miecze, włócznie i maczugi. Nie tylko maszerowali, ale chwilami posuwali się susami, czasem opadając do podpierania się na rękach, kiedy musieli przyspieszać. Większość nie była osłonięta żadną zbroją, ale na plecach nieśli drewniane tarcze, a tu i ówdzie widać było koszulki kolcze i metalowe napierśniki. Pomimo porannego chłodu na ogół nic na sobie nie mieli. Kilku nosiło koszule, a wielu było nagich, jeśli nie liczyć brudnych przepasek biodrowych.

— Na Boga, orkowie — wymamrotał Herzer, pocierając oczy. — To cholerni orkowie!

— Geny szympansów — odezwał się zza niego Edmund. Baron uważnie im się przyglądał i sapnął gniewnie. — Sheida mówiła mi o tym, ale trudno było mi uwierzyć!

— Czy to konstrukty? — zapytał po chwili Herzer.

— Nie, Przemienieni — ze złością odpowiedział Edmund. — Normalni ludzie Przemienieni przez programy tej suki Celine. To… obrzydliwe.

— Biedne dranie — powiedział Cruz, przełykając ślinę. — To by było na tyle, jeśli chodzi o poddanie się, gwarantuję, że nie są to faceci, którzy zaczęli po jej stronie.

— Nie, prawdopodobnie są to po prostu jacyś nieszczęśni uciekinierzy, którzy zostali złapani w jej mroczne sieci — zgodził się Edmund. — I prawdopodobnie dokładnie taki sam los czeka każdego, kto wpadnie w łapska Sojuszu Nowego Przeznaczenia. Was też. Ale pamiętajcie również, że nie mamy możliwości Przemienienia ich z powrotem. I nie będą dbać o to, co się z nimi stanie. Nie możemy im w żaden sposób pomóc, więc jedyne, co możemy zrobić, to zabić ich. Ponieważ — jeśli tego nie zrobimy — zdobędą nasze miasto, zgwałcą kobiety i spalą wszystko do gołej ziemi. Czy wyrażam się jasno?

— Tak jest, sir — szczeknął Cruz.

— Baronie, mam pytanie — odezwał się Herzer.

— Wal.

— Czy królik nie powiedział, że będą szli wschodnią doliną?

— Oczywiście, że tak — roześmiał się Edmund. — Ale on jest zły. A przynajmniej maksymalnie chaotyczny. Więc naturalnie nie mógł powiedzieć nam całej prawdy, nawet pomimo geas Bast. To byłoby wbrew jego naturze.

— I pan pozwala mu się kręcić przy nas? — zapytał zdumiony Herzer.

— Jak już mówiłem, słyszałem o nim — odparł Edmund. — Wierz mi, warto trzymać go po swojej stronie.

— Chryste, patrzcie na tego konia — wyszeptał Cruz, gdy w polu widzenia pojawiła się następna grupa.

Wierzchowiec był monstrualny, przynajmniej trzykrotnie większy od największego hanaraha Kane’a i musiał taki być, by udźwignąć na grzbiecie potężną postać w czarnej zbroi.

— Dionys? — wyszeptał pytająco Herzer.

— Och, tak — zaśmiał się Edmund. — Zastanawiam się, kto w końcu zrobił mu tę jego zbroję.

— Przepraszam?

— Chciał, żebym to był ja — wyjaśnił Talbot, marszcząc nagle czoło. — Spora część jego… osobistej wrogości bierze się stąd, że właściwie zasugerowałem mu, żeby poszedł się pieprzyć.

Herzerowi przyszło na myśl kilka możliwych odpowiedzi, z których żadna nie była do końca odpowiednia. W końcu wzruszył ramionami. — Cóż, myślę, że tym razem będziemy musieli mu w tym pomóc, sir.

— Zobaczymy — odpowiedział Edmund.

Za Dionysem podążała spora grupa zbrojnych i niewielki oddziałek jeźdźców w zbrojach płytowych, a dzięki uniesionym przyłbicom Herzer dostrzegł dość, by rozpoznać kilku z jego starych kompanów. Wiedział, że każdy z nich brał udział w gwałcie na Daneh i od przyglądania się ich przejściu gotowała się w nim krew.

— Och, gdybym miał tu swój stary łuk — wyburczał. — Mógłbym ich stąd powystrzelać jak kaczki.

— Cierpliwości — rzekł Edmund. — Cierpliwości.

Następnie nadciągnęła kolejna grupa Przemienionych, a później bezładna mieszanina wozów z zaopatrzeniem i nędznie ubranych mężczyzn i kobiet. W taborze zdarzały się również dość niezwykłe widoki, łącznie z jednorożcem wielkości kuca ciągniętym za jednym z wozów. W końcu ostatnia grupa znikła z pola widzenia.

— Pozwolimy im po prostu odejść? — wyszeptał Herzer.

— Cierpliwości — powtórzył Edmund, a potem roześmiał się, gdy w polu widzenia pojawiła się kolejna grupa kawalerii. Jednak tym razem dało się w niej rozpoznać Alyssę z rudymi włosami, która wyciągała właśnie z sajdaka swój łuk.

Kawaleria Raven’s Mill po chwili również zniknęła i przez jakiś czas nie było czego oglądać. Słońce podniosło się i doszło już prawię nad górę za ich plecami, kiedy od strony kawalkady pojawił się dym. Potem zobaczyli kawalerzystę, ukrytego wśród drzew u podstawy góry, jak wyjeżdża z ukrycia i macha w stronę północy. Potem pojawiło się więcej kawalerii Raven’s Mill, a jeden z jeźdźców chwiał się w siodle raniony strzałą. Wgalopowali w górę wąwozu, na spoconych i zmęczonych koniach, aż dotarli do występu i zatrzymali się na nim, a Alyssa z tylną strażą podjechała do podnóża stoku.

— Trzech na najlepszych koniach niech pojedzie w górę — zawołał Edmund. W trzech miejscach do drzew przywiązane są szmaty. W każdym z nich ma stanąć jeden człowiek. Reszta niech trochę odpocznie.

Alyssa z tylną strażą została u podstawy wzniesienia, aż w polu widzenia pojawiła się goniąca za nimi grupa goniących ich jeźdźców. Alyssa odczekała, ze strzałą założoną na cięciwę, aż dotarli na niewielką odległość, a potem wypuściła ją i natychmiast skierowała się pod górę, razem z resztą oddziału. Jeden z przeciwników spadł z konia, ale reszta pogoniła za kawalerią Raven’s Mill w górę wąwozu.

— Spokojnie — rozkazał Edmund. — Zostać w ukryciu. Łucznicy, na mój rozkaz, i niech nikt z nich nie ucieknie!

Wroga kawaleria, pędząc za oddziałem Raven’s Mill, w żaden sposób nie zdradzała, że zdaje sobie sprawę, iż wpada w pułapkę, pnąc się wąską ścieżką w górę wąwozu.

— Spokojnie — zawołał Edmund, gdy Alyssa i reszta przejechali przez linię obrony, świadomie nie patrząc przy tym na boki.

— TERAZ!

Na tę komendę łucznicy wstali zza barykady i zaczęli strzelać, posyłając strzały praktycznie poziomo w nadciągających jeźdźców. Część spudłowała, ale większość trafiła w cel, jako że przeciwnik musiał zwolnić, jadąc po kiepsko wytyczonej drodze. Po krótkiej chwili zostali zrzuceni z siodeł, niektórzy jeszcze żyjąc, ale wszyscy na ziemi. Spora liczba wierzchowców również dostała i w uszy Herzera uderzył potworny kwik rannych koni, który ustał dopiero, gdy łucznicy zlitowali się i dobili zwierzęta. Kilka koni pobiegło dalej ścieżką, najwyraźniej podążając za stadem Alyssy i te zostały wyłapane przez kawalerię Raven’s Mill stojącą teraz na widoku. Reszta pokręciła się po okolicy, po czym oddaliła się w dół zbocza, zbierając się w ciasną grupkę u jego podstawy.

— Teraz zobaczymy… ach, ha! — powiedział Edmund, gdy w polu widzenia u podstawy wąwozu pojawiła się grupa orków, najwyraźniej prowadzona przez jednego z jeźdźców w zbrojach płytowych. Los jeźdźców, dla obrońców wzgórza, był ewidentny, ale nie było do końca jasne, czy ich dowódca zdawał sobie sprawę z blokujących drogę umocnień. Spojrzał na wzniesienie, gdzie czekała kawaleria Raven’s Mill, a potem gestem skierował grupę około pięćdziesięciu Przemienionych pod górę.