Выбрать главу

— No to bierzemy się do dzieła — oznajmił Edmund. — Alyssa — mówił dalej, podnosząc głos. — Chodź tutaj z kilkoma łucznikami. Zobaczymy, jak długo będziemy potrafili pozostać niezauważeni.

Alyssa rozkazała swoim ludziom zejść z koni, a do przejścia w umocnieniach podbiegło trzech z jej konnych łuczników. Mozolnie wspinający się pod górę orkowie stanowili łatwy cel i łucznicy Alyssy zaczęli wybierać przeciwników po jednym, podczas gdy pozostali ewidentnie szykowali się do obrony płaskowyżu. Niektórzy orkowie szli dalej, pomimo iż zostali trafieni, wyrywając strzały ze zranionych ramion czy boków, ale inni padali i szybko stało się jasne, że pozycja była zbyt dobrze broniona, by mógł ją zdobyć tak mały oddział. Jeździec odwołał ich i wysłał jednego z Przemienionych z powrotem w stronę głównych sił.

— No chodźcie, chodźcie tutaj — wymamrotał Herzer, wyglądając przez krzaki pokrywające ich pozycję.

— Och, przyjdą — zapewnił go Edmund. — Wiedzą, że jeśli ruszą dalej, Alyssa może znów na nich wypaść i zaatakować od tyłu. Myślą, że mogą zablokować wąwóz u podstawy albo pogonić ją pod górę.

Szybko stało się jasne, że przeciwnik wybrał opcję z pogonieniem, jako że w dolinie zaczęło przybywać wrogich oddziałów.

— Dobra, wszyscy na dół i założyć hełmy — zawołał Edmund. — Nie podnosić głów, dopóki wam nie każę, albo na mój rozkaz dekurioni wsadzą wam miecze w karki. Alyssa, musisz być naszymi oczami — dodał, zakładając własny hełm.

— Ustawiają się. Mają też łuczników — zakomunikowała kobieta, gdy kilka strzał ze świstem przeleciało jej nad głową i nieszkodliwie wylądowało na płaskowyżu. — Choć stamtąd nie mają większych szans.

— Idą ścieżką czy się rozstawili?

— Prosto ścieżką — odparła, zakładając strzałę na cięciwę i strzelając. — Idą bardzo głupio.

— Dobrze. Wypuść jeszcze parę strzał, a potem zachowuj się tak, jakbyś uciekała — polecił Edmund. — Łucznicy, przygotować się do wstania.

— Idą dalej. Niektórzy łucznicy zatrzymuj ą się do strzału. — Znów strzeliła. — Ale nie stanowią problemu. Dwieście metrów… sto pięćdziesiąt… Rozstawili się w poprzek ścieżki, jest ich około setki. Pięćdziesiąt metrów…

— ŁUCZNICY WSTAĆ! — rozkazał Edmund, sam też się podnosząc. Wzdłuż całej barykady ustawiono beczki ze strzałami. Herzer nie widział pola bitwy, ale widział stojących po obu stronach umocnień łuczników wybierających poszczególne cele i wypuszczających strzały. Słyszał, jak śmieją się, gdy nieludzki przeciwnik padał po drodze, i słyszał dobiegające z dołu krzyki. W końcu Edmund potrząsnął głową.

— Głupi, bardzo głupi. Muszę się zgodzić z królikiem.

— Kiedy wstaniemy? — zapytał Herzer.

— Kiedy będą mieli szansę dojścia pod górę — zaśmiał się Edmund. — A w tej chwili przeciskają się nad trupami, co bardzo utrudnia im zadanie. Szlag, wycofują się. — Pomasował się po policzku i potrząsnął głową. — A co robią gdzie indziej? — zapytał retorycznie. Odwrócił się i spojrzał na słońce, co sprowokowało ziewnięcie, a potem wyciągnął swoje małe lusterko. Herzer zauważył, że w środku miało otwór i jakiś rodzaj siatki. Edmund podniósł je i przez chwilę błyskał nim pod górę, a potem czekał. Po chwili dało się zauważyć uniesioną na tle słońca flagę, którą chwilę machano, opuszczono, a potem znów wzniesiono i zamachano nią.

— Dziękujmy Bogu za głupotę naszych wrogów — ucieszył się Edmund, znów błyskając lusterkiem. — Zawracają wszystkie swoje siły i kierują się na nas.

Dopiero w południe wszystkie siły zebrały się u podstawy góry, a Herzer nakazał swoim ludziom zjeść kolejny zimny posiłek z zapasów. Zaczynało im brakować kukurydzy, ale wieczorem powinni dostać coś na ciepło. Chwilę po południu Dionys rozpoczął natarcie, znów wysyłając orkowych wojowników prosto pod górę, podczas gdy jego łucznicy próbowali przedrzeć się między drzewami, żeby zyskać lepsze pole ostrzału na łuczników z Raven’s Mill.

Długie łuki znów zaczęły szyć do Przemienionych, ale tym razem ci osłaniali się tarczami, a części z nich udawało się piąć w górę. W końcu Edmund kiwnął głową.

— Herzer, przesuńcie drzewo na pozycję.

— Triari! Do lin! — zawołał Herzer, podnosząc się i pierwszy raz od rana spoglądając na pole bitwy.

Pierwszym, co zauważył, była cała droga zawalona ciałami, z których sterczały strzały, a trupy kawalerzystów i koni zaczynały się już wydymać w słońcu. Niżej na szlaku leżało więcej ciał, a między nimi posuwała się linia orków, przygiętych za tarczami, wspinając się nad ciałami w próbie dotarcia do obrońców. Na widok Panów Krwi niektórzy atakujący zatrzymali się i zaczęli wywrzaskiwać obelgi, ale zaraz skurczyli się za osłonami, przewracając się czasem, gdy strzała trafiła do celu. A w miarę jak się zbliżali, zdarzało się to coraz częściej, jako że łucznicy szyli teraz z boków i nawet pomimo używania dużych, okrągłych tarcz ciała orków trochę zza nich wystawały. Herzerowi prawie zrobiło się żal przeciwnika prącego do przodu pod nawałą strzał, ale musiał się zająć innymi sprawami, gdy triari złapali za liny i pociągnęli.

Drzewo było w pełni wyrośniętym orzechem, bardzo ciężkim. Musieli użyć wszystkich sił, by przesunąć je pod górę, ale po chwili zatrzymało się w takim miejscu, że wypełniło przerwę w fortyfikacjach, z pniem solidnie podciągniętym pod górę, a gałęziami skierowanymi w stronę nadciągającego przeciwnika, tworząc tym samym barierę praktycznie nie do pokonania od dołu.

Panowie Krwi wrócili na swoje pozycje i podnieśli tarcze, stając w milczącym, zdyscyplinowanym rzędzie wzdłuż barykady. Po obu ich stronach łucznicy kontynuowali ostrzał, wolniej, ponieważ zaczęli już być wyczerpani nieustannym wysiłkiem. Strzelali mniej celnie i niektórzy z nich zamienili się miejscami z asystentami, odstępując na bok i masując przemęczone mięśnie.

— Miecze — rozkazał Edmund, gdy pierwsza linia Przemienionych podeszła do fortyfikacji. Z wysiłkiem próbowali przebić się przez i wokół konarów obalonego drzewa i chwytali się jego gałęzi, po omacku usiłując dotrzeć do słupów palisady. Pierwszy podniósł głowę przed Cruzem i natychmiast padł z szeroką raną w boku od krótkiego, szerokiego miecza Pana Krwi.

Przez chwilę zrobiło się gorąco wzdłuż całej palisady, gdy Panowie Krwi siekli wyciągające się ręce orków próbujących przedostać się przez barykadę, ale Przemienieni nie mieli prostego sposobu na przebicie się przez żołnierzy. Dla Panów Krwi przypominało to ćwiczenia. Po prostu cięli i dźgali każdy pojawiający się przed nimi cel, utrzymując podniesione tarcze, by osłonić się przed ciosami przeciwnika. W krótkim czasie atakujący wycofali się, zostawiając po sobie spiętrzoną pod palisadą linię trupów i rannych, a w trakcie ucieczki doznawali kolejnych strat ze strony ostrzeliwujących ich łuczników.

Bitwa nie była całkowicie jednostronna. Kilku z Panów Krwi wyglądało stosownie do swojej nazwy, mając cięcia na ramionach, wgniecenia na hełmach i tarczach. Ale ich ciężkie zbroje stanowiły osłonę przed większością ciosów przeciwnika i nie zginął nikt, z wyjątkiem jednego pomocnika łuczników, który został chwycony przez ogromnego orka i przeciągnięty przez palisadę, gdzie rozrąbano go na kawałki.