— Ale skąd będziemy wiedzieć, w którą stronę iść? — zapytał Herzer, a potem rozejrzał się wokół. — Kawaleria.
— Wysłałem naszą kawalerię w dwóch grupach — odpowiedział Talbot. — Nie będą mieli dużo snu, ale dałem im też konie używane przez łuczników. Mogą zostać przed nimi i sygnalizować ich zamiary. Tamci mogli też zostać na miejscu, co oznaczałoby, że spróbują szturmu doliną. Myślisz, że mogą zdobyć ten fort? Po tym, co zrobiliśmy z nimi wczoraj przy znacznie słabszych fortyfikacjach?
— Nie — przyznał Herzer.
— Ja też nie. Gdy tylko wzejdzie słońce, dowiemy się, gdzie są. A przy okazji, pora już wszystkich budzić.
Obóz ożywił się przed świtem i do chwili, gdy nad horyzontem pojawiła się tarcza słońca, wszyscy mieli już za sobą gorące śniadanie i byli gotowi na kolejny dzień. Spakowano materiały obozowe i gdy tylko słońce dawało dość światła, mogli się przyjrzeć dolinie.
Zgodnie z przewidywaniami, obóz w dole został opuszczony. Wiadomość o spodziewanym wymarszu wroga została już rozpuszczona, więc nikt się tym nie zmartwił. Edmund wjechał na szczyt góry, żeby się lepiej rozejrzeć. Wrócił mniej więcej po piętnastu minutach.
— Nie zawracajcie sobie głowy niszczeniem obozu — zdecydował. — Z czasem zapewne wybudujemy tu jakiś rodzaj stałego fortu. Skierowali się z powrotem doliną, w stronę jednego z brodów na wschodzie rzeki. Czas się zbierać.
Oddział wyruszył z łucznikami na przedzie i Panami Krwi za nimi. Łucznicy szli całkiem szybko, ale Panowie Krwi po cichu wyrażali niezadowolenie ze zbyt wolnego tempa marszu.
— Ci faceci muszą trochę popracować nad umiejętnością maszerowania — wymamrotał Cruz. — Moglibyśmy iść dwa razy prędzej. W cięższych zbrojach.
— Cicho — zachichotała Deann. — Osobiście wolałabym mieć ich ze sobą przy następnej walce, ty nie?
— Cisza w szeregach — krzyknął Serż.
Okazjonalnie udawało im się dostrzec między drzewami siły przeciwnika, znacznie teraz zmniejszone, kierujące się na pomoc. Chwilami mogli też zauważyć kawalerię przekazującą flagami sygnały. Pomimo wolnego tempa łuczników wyraźnie poruszali się szybciej od wroga i wyminęli go w południe. Herzer jednak martwił się szybkością, z jaką będą w stanie schodzić w dolinę, nie wspominając o przekraczaniu rzeki. O tej porze roku jeszcze nie wzbierała, ale i tak rozlała się dość szeroko i nie da się jej łatwo pokonać. Przywykł już jednak ufać baronowi i skoro Talbot powiedział, że mogli odciąć przeciwnika, był skłonny mu uwierzyć.
U końca górskiego grzbietu, w miejscu, gdzie rozdzielał się na dwa mniejsze, z doliną pośrodku, wybrali prawe odgałęzienie, schodząc w dół starym szlakiem turystycznym. Herzer cieszył się, że mieli ze sobą tylko kilka mułów, prawie zupełnie pozbawionych już ładunku, podobnie jak konie Edmunda, ponieważ droga przedstawiała się bardzo kiepsko, przy większej liczbie zwierząt pokonanie jej mogłoby się okazać prawie niemożliwe. Zeszli na pomoc, tracąc z pola widzenia siły przeciwnika, który podjął próbę przejścia rzeki na jakichś kaskadach, i wędrując do późnego popołudnia, tuż przed zmierzchem natknęli się na grupę ludzi z Raven’s Mill czekających przy szlaku u podnóża góry.
— Cześć, Herzer — zawołał jeden z nich. Ludzie z miasta mieli ze sobą topory i szpadle i najwyraźniej ciężko pracowali nad polepszeniem drogi.
— Czołem — odpowiedział, schodząc wraz z oddziałem z góry. Niezależnie od wcześniejszego stanu szlaku, od tego miejsca była to praktycznie droga. W miejscach wyjątkowych stromizn przygotowano na niej serpentyny lub schody ze skał i pni, ze stopniami starannie wypełnionymi ubitą ziemią, która wytrzymała szybki przemarsz podkutych butów pędzącego w dół wojska.
— Jak dawno temu pan to zaplanował, baronie? — zapytał Herzer, gdy ten przechodził obok niego, ostrożnie sprowadzając po stopniach konia.
— Od początku — odparł Edmund. — Kazałem Kane’owi wysłać ich wczoraj na tę ścieżkę i dwie inne, nie było pewności, w którą stronę się skierują.
Herzer tylko potrząsnął głową i zaczął się zastanawiać, czy kiedyś będzie stanie opanować planowanie z takim wyprzedzeniem.
U podnóża góry skierowali się drogą do rzeki, gdzie zainstalowano prom. Składał się z prostej tratwy zaczepionej do solidnych lin, ale w zupełności też wystarczył do przetransportowania wojska. Do czasu, gdy wszyscy przedostali się na drugą stronę, zrobiło się już całkiem ciemno. Ale po zdemontowaniu promu i wysłaniu dwóch ludzi z zadaniem spławienia tratwy, pomaszerowali w dół rzeki do zbocza Bellevue, gdzie planowali stawić czoło przeciwnikowi.
Tam również ciężko pracowali mieszkańcy miasta. W miejscu tym do rzeki dochodził skraj pierwszego grzbietu, a jedynym sposobem na przekroczenie go był przesmyk u jego podstawy. Pomimo to na całej linii od rzeki do urwiska, którym kończył się grzbiet, zwalono drzewa, wznosząc barierę, wzmocnioną następnie umocowanymi poprzecznie belkami, tworząc tym samym skomplikowane przedpiersie. W poprzek przesmyku kopano właśnie fosę i wznoszono parapet, a od wschodu, na grzbiecie góry przygotowano pozycje łuczników. Z Panami Krwi na parapecie wzdłuż zachodniego brzegu i łucznikami w górze, mogącymi strzelać ze swoich stanowisk aż do rzeki, dysponowali praktycznie niezdobytą pozycją obronną.
Herzer wiedział, że mimo wszystko czeka ich bardzo ciężka walka.
Po drugiej stronie umocnień przygotowano obóz i po przejściu przez wąską ścieżkę, stanowiącą jedyną drogę przez fortyfikacje, grupa zatrzymała się i zjadła solidny posiłek ugotowany przez kobiety z miasta. Do kolacji dostali po porcji wina, a jeść mogli, ile tylko zechcieli, ale najlepsze było to, że baron dał im wolną noc, na straży postawiwszy milicję.
Herzer usnął, widząc niedaleko siebie barona pochylonego przy świetle pochodni nad mapami, i tym razem, snu nie przerywały mu żadne koszmary.
Obudził się po południu i zamrugał oślepiony światłem słońca, które wspięło się nad grzbiet ocieniającego ich dotąd wzniesienia. Kilku z Panów Krwi kręciło się już po okolicy, ale większość wciąż jeszcze spała, przeważnie zwinięci w kłębek. Podszedł do miejsca, gdzie Edmund konferował z Alyssą i skłonił się im.
— Przeprawa nie poszła mu najlepiej — mówiła Alyssa. — Stracił większość wozów i zmyło mu nawet część piechoty. Tych kilku pozostałych jeszcze zbrojnych w większości porusza się pieszo i wydaje mi się, że przynajmniej jeden przepadł, bo widziałam tylko pięciu. Z moich obliczeń wynika, że nie zostało mu więcej niż trzystu ludzi. I poruszają się wolno.
— Dwustu siedemdziesięciu trzech pod bronią — oznajmiła Bast, schodząc ze wzgórza. — Dzisiaj rano, po tym, jak obniżyłam ich liczbę z dwustu siedemdziesięciu siedmiu. A teraz mają jeszcze straże boczne, co dodatkowo ich zwolniło.
— Cześć, kochasiu.
— Cześć, Bast — odpowiedział Herzer z uśmiechem, czując nagłą falę pożądania. Miał nadzieję, że nie rysowało się to zbyt wyraźnie na jego twarzy.
— Widzę, że cieszysz się na mój widok — stwierdziła elfka z uśmiechem, mrugając. — Ale mamy dziś przed sobą bitwę, a ja nie robię tego z facetami w zbrojach. One są strasznie twarde.
— Czyli teraz czekamy? — Herzer zapytał Talbota.
— Mniej więcej — odparł Edmund. — Ale nawet mając niecałe trzy setki tej hałastry, może nas zalać, jeśli zdecyduje się wysłać wszystkich w jednej fali. — Kiwnął zebranym głową i chwycił lejce swojego konia, wsiadając na niego bez problemu mimo ciężkiej zbroi. Wąską ścieżką przejechał przez umocnienia, pojeździł przed nimi chwilę, a potem wrócił, z satysfakcją kiwając głową.