— Och, tak. Zbrojne starcia nie są dla mnie — uśmiechnęła się. — Poczęstuję ich taką liczbą strzał, że nawet nie będą wiedzieć, że nie żyją. Bardzo mocno nie lubię tych Przemienionych.
— Wątpię, żeby mieli w tej kwestii jakiś wybór — zauważył Herzer, siadając na ziemi.
— Owszem, ale i tak czuję do nich niechęć — odpowiedziała ogniście. — W taborze mają niewolników. Musisz ich uratować, Edmundzie.
— Najpierw musimy wygrać — zauważył Edmund. — Właściwie, to mają trochę przewagi liczebnej.
— Załatwię sobie przydział — oznajmiła Bast, wzruszając ramionami. — Mnie się zdaje, że pójdę poszukać dobrego miejsca. — Po czym odeszła w mrok, pogwizdując i okazjonalnie podskakując jak w tańcu.
— Cieszę się, że jest taka szczęśliwa — stwierdził Herzer.
— Po prostu taka jest. — Edmund wzruszył ramionami. — Właśnie do bitwy została stworzona, a jest w niej równie dobra, jak każdy elf, którego spotkałem.
— Możemy być zmuszeni do wycofania się — zauważył Herzer, wpatrując się w mrok. — Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
— Wziąłem to pod uwagę — odpowiedział Edmund. — Milicja zajmie się dzisiaj przygotowaniem drogi odwrotu dla łuczników. Kazałem też sprowadzić dodatkowe pilą i ustawić je wzdłuż trasy. — Spojrzał na niebo i pokiwał głową. — Ustaw ludzi na pozycjach. Nadchodzi świt.
Przez większość poranka Herzer i Panowie Krwi siedzieli skuleni na parapecie. Zgodnie z przepowiednią Bast chłód poranka został szybko odegnany przez wznoszące się słońce, a do czasu, gdy nerwowe głosy milicji zdradziły pojawienie się przeciwnika, zrobiło się już prawie południe i było dość upalnie. Ze swojego stanowiska widział trzech konnych zwiadowców posuwających się szlakiem, ale nie był widziany przez przeciwnika.
Edmund podszedł do jego pozycji i nie patrząc w dół, osłonił oczy przed słońcem i zmarszczył brwi.
— Co za banda.
— Jak to wygląda? — zapytał Herzer.
— Idą jedną grupą. Myślę, że uczy się znaczenia terminu „porażka w szczegółach”, a to znaczy, że spróbuje nas zalać całą armią. Och, nadjeżdża.
— Jak widzicie, mam flagę parlamentariusza — znad ściany dobiegł ironiczny głos McCanoca.
— Wątpię, żebyś sam ją uhonorował — zawołał Edmund. — Ale na tym polega różnica między nami. Tym razem się poddajesz? Wiesz co, zagwarantuję, że ty przeżyjesz i nawet dorzucę obietnicę nietorturowania cię każdego dnia przez resztę twojej nędznej egzystencji. Wszystko, co musisz zrobić, to rozbroić swoich ludzi i oddać ich w niewolę.
— Jesteś taki zabawny, Edmundzie Talbocie! — krzyknął McCanoc. — Przedstawię ci swoją ofertę. Wyślij nam trybut, a wrócimy tam, skąd przyszliśmy. Powiedzmy, dwie tony pszenicy i tyle samo kukurydzy oraz całą biżuterię i błyskotki miasta.
— I od tej pory zostawisz nas w spokoju? — zapytał Edmund, jakby się nad tym zastanawiał.
— No cóż, niedokładnie — odpowiedział McCanoc. — Powiedzmy, opłata kwartalna. Och, i będziemy też potrzebować trochę kobiet. Skąd je weźmiecie, to już zależy od was, pamiętaj, że zawsze możecie najechać inne miasta i zażądać trybutu od nich.
— Tak, słuszna uwaga — stwierdził Edmund. — Możemy zostać bezmózgimi, niszczycielskimi draniami, tak jak ty. Ale nie wydaje mi się. Ostatnia szansa, poddaj się, a pozwolę ci żyć. Twoi… ludzie będą wymagali namysłu.
— Nie wydaje mi się — warknął Dionys z jadem w głosie. — Pozwól, że powiem, co ja zrobię. Najpierw, zmiotę tę twoją żałosną milicję. Twoi głupi Panowie Krwi i łucznicy wciąż gdzieś tam maszerują, prawda? Więc wszystko, co masz, to ta nędzna milicja, stanowiąca zbieraninę byłych rekreacjonistów, którzy nie potrafili znieść rzeczywistości i uciekli do wymysłów. Nie na wiele się zdadzą przeciw mojej armii. A kiedy załatwię się z nimi, Edmundzie Talbocie, zamierzam złapać ciebie. A ostatnią rzeczą, jaką zobaczysz, zanim wypalę ci oczy, będzie to, jak gwałcę twoją córkę, jako pierwszy z długiego szeregu moich ludzi. Jednak Daneh oszczędzę. Jak rozumiem, nosi moje dziecko — dodał z zadowoleniem. — Nie mógłbym zabić swego pierworodnego. Jednak gdy już się urodzi, sytuacja będzie wyglądać inaczej. I z tego, co słyszałem, kobieta może uprawiać seks w trakcie ciąży. Zwłaszcza przez tyłek!
Edmund słuchał jego diatryby z idealnym spokojem, zachował go też jego głos.
— To wszystko?
— A to nie dość?
— Tylko jak na amatora. — Edmund westchnął dostatecznie głośno, by usłyszeli go wszyscy wewnątrz umocnień. — Tak trudno znaleźć w tych czasach przeciwników na poziomie — dodał pod nosem. Opuścił przysłonę na twarz i podniósł młot w stronę postaci w czarnej zbroi. — Zamierzasz spędzić cały dzień na gadaniu? Daję ci pięć minut na wyniesienie się poza zasięg strzału. To też część protokołu parlamentariusza.
— Czy ona śni o mnie? — gniewnie krzyknął McCanoc. — Czy śni o mnie na sobie, Edmundzie, kiedy trzymasz ją w ramionach podczas jej nocnych koszmarów?!
— Już nie — zawołał Edmund znudzonym głosem. — Szczerze mówiąc, Dionys, praktycznie udało się jej tego pozbyć. Ma inne sprawy na głowie. Przykro mi. Cztery minuty.
Herzer nie widział, co robi McCanoc, ale sądząc po bolesnym kwiku konia domyślił się, że Dionys gwałtownie go zawrócił.
— Tak trudno o przeciwników na poziomie — znów westchnął Edmund.
— Wydaje mi się, baronie, że ten oddział jest dostatecznie dobry — powiedział jeden z milicjantów. — To znaczy jako przeciwnik.
— Doprawdy? I ty to nazywasz szyderstwem? Lepsze szydzenie słyszałem od dzieci. Prawie się spodziewałem, że powie: „ti, ti, ti”. Takiej jakości obelgi dostaje się w tych czasach.
— Świetnie — wymamrotał Cruz. — Ktoś mi powie, co się tam dzieje? — Wrócił do swojego wojska i zagrzewa ich do walki — poinformował go.
— Edmund. — Prawdopodobnie równie dobrze, jak próbował ze mnie szydzić, sądząc po ich minach. Nie podoba im się to. Teraz jedzie zająć miejsce za nimi. Tam też ustawił swoich zbrojnych, prawdopodobnie mają pilnować, żeby Przemienieni nie uciekli. A teraz ruszyli. Prosto wzdłuż drogi. Panowie, łucznicy, w gotowości!
— Kiedy będzie pan chciał, żebyśmy wstali? — zapytał Herzer.
— Kiedy podejdą na odległość rzutu pilum — odparł Edmund. — Nie mogę uwierzyć, że nie skojarzył mnie z wami, chłopcy. Bogom niech będą dzięki za głupotę naszych przeciwników.
— Pewnie pomyślał, że pojechał pan pierwszy — zachichotał Herzer, nasłuchując zbliżającej się hałastry. Dało się słyszeć równomierne uderzenia stóp i nierówne okrzyki. — Sam też bym nie uwierzył, że możemy maszerować tak szybko, zwłaszcza z łucznikami.
— Trzymać te pila schowane! — krzyknął Edmund.
— Nos do ziemi — dodał Herzer, gdy niektórzy z łuczników milicji zaczęli strzelać ze swych krótkich łuków. Wychwytywał też ostrzejsze dźwięki łuku Bast i miał pewność, że każda z syczących strzał była źródłem odpowiadające go jej krzyku przeciwnika. — Pilą w poprzek kolan, tarcze oprzeć o ścianę.
— Czekać! — zawołał Talbot, swobodnie wymachując młotem w jednej ręce.
— Czekać…
— No dobra, to gdzie się w tym roku wybieracie na wakacje? — zapytał w przestrzeń Cruz.