— Już dość — wymamrotał Dionys, podnosząc się na nogi i unosząc miecz. — Mam cię już dość, Herzer. — Znów dźwignął miecz, kierując go czubkiem w dół i przygotowując się do wbicia go w leżącego chłopaka, gdy z boku błysnęła szabla, uderzając w jego zbroję w fontannie iskier.
Dionys okręcił się w miejscu i ciął, szybko i mocno, lecz Bast ze śmiechem uniknęła uderzenia.
— Musisz się bardziej postarać — powiedziała, cofając się. — Nikt nie będzie bezkarnie szpecił mojego kochasia.
— Moglibyście wreszcie zrezygnować*. — krzyknął Dionys i skoczył do przodu, ale za każdym razem gdy ciął, tańczącej z radosnym chichotem i znaczącej jego zbroję swoją szablą elfki już tam nie było.
— Szybciej, Dionysie McCanoc, szybciej. Musisz się nauczyć tańczyć.
I faktycznie, prowadziła go w tańcu, a McCanoc wściekle gonił japo całym obozie. Chwilami ktoś inny próbował interweniować, ale żadna z broni nie była w stanie przebić pola siłowego wokół jego zbroi, a Bast ze śmiechem ich odganiała, gdy na jego zbroi lądował cios za ciosem. Jednak choć była w stanie przebić się przez pole siłowe, nie potrafiła nawet zarysować zbroi i po jakimś czasie słychać było już tylko wściekłe posapywania olbrzyma w zbroi płytowej i śmiech elfki. Milicja z początku się wycofała, ale teraz podeszła, przyglądając się pojedynkowi i komentując go. Jednak bardzo uważali, żeby trzymać się poza zasięgiem otaczającej McCanoca czarnej chmury, która zdawała się na elfkę nie mieć żadnego wpływu.
Herzer został dźwignięty do pozycji siedzącej przez Rachel, która skrzywiła się, widząc głębokie cięcie.
— Paskudnie to wygląda — orzekła, przywołując ludzi z noszami. Kiedy się zbliżyli, Herzer potrząsnął głową.
— Chcę to widzieć — oświadczył.
— Dobrze — westchnęła, bandażując jego pokiereszowaną dłoń. — Poczekamy. Ale wydaje mi się, że jesteśmy przegrani. Bast nie jest w stanie przebić jego zbroi, a jemu wystarczy jedno szczęśliwe trafienie. O, do diabła.
— Bast — odezwał się Edmund, podchodząc do pola walki. — Nie masz ochoty odpocząć?
Herzer nie wiedział, skąd baron się tam wziął. Sprawiał wrażenie, jakby się po prostu zmaterializował. Chłopak nie był pewien, czy stary wojownik będzie w stanie poradzić sobie z chmurą nanitów i znacznie większym McCanokiem, ale poczuł dziwny spokój na jego widok.
— Jeszcze… nie — odpowiedziała. Elfka, która pomimo całej swojej energii zaczynała zwalniać, a McCanoc zdawał się dysponować niewyczerpanymi zasobami sił.
— Zabiję cię — wysyczał Dionys, dysząc. — A potem całą resztę. Znów zgwałcę Daneh, zgwałcę tę dziwkę, jej córkę, zgwałcę twoje ciepłe ciało.
— Nie wydaje mi się — wydyszała Bast, ale gdy to mówiła, jej stopa pośliznęła się na kamieniu. Próbowała zmienić upadek w piruet, ale Dionys wyskoczył do przodu, przejeżdżając mieczem po jej biodrze. Gdy na ziemię wytrysnęła jasnobłękitna krew, uniósł miecz do ostatecznego ciosu.
— Moja kolej — oznajmił Edmund, robiąc krok na przód i osłaniając Bast swoją tarczą. Elfka cofnęła się i zaraz pomogli jej milicjanci, odciągając ją od McCanoca.
— Teraz ty, staruszku? — Dionys cofnął się ze śmiechem. — Nie moglibyście dać spokój? Moi orkowie za chwilę tu wrócą, a twoi cholerni Panowie Krwi nie będą w stanie powstrzymać ich ze mną na tyłach.
— Widzę, że wyszczekałeś sobie zbroję — spokojnie skonstatował Talbot, ważąc w dłoni młot.
— Wyszczekałem. Fukyama potrafił poznać dobry interes — odpowiedział McCanoc, unosząc na chwilę przyłbicę. Znajdował się w na tyle dużej odległości, że jego czarna chmura ledwie sięgała Talbota, ale Dionys i tak wyraźnie dziwił się, że nie miała na jego przeciwnika żadnego wpływu. Nanity zdawały się trzymać w niewielkiej odległości od zbroi kowala, jakby bojąc się jej dotknąć. Przez chwilę przyglądał się pytająco, po czym opuścił zasłonę, przyjmując pozycję bojową. — Ty też mnie nie pokonasz, baronie Edmundzie — dodał, robiąc ostrożny krok w przód i wyprowadzając w niego pchnięcie mieczem.
Superostra klinga uderzyła w tarczę Edmunda, ale Talbot sparował cios, pozwalając szczytowi miecza ześliznąć się po zbroi.
— Żadna broń nie przebije mojej zbroi — kontynuował McCanoc, krążąc wokół mniejszego przeciwnika. — Moje ostrze przebije się przez twoje blachy, a chmura zabije cię, nawet jeśli nie zrobi tego miecz. Fajne, nie? To protokół medyczny, który dostałem w prezencie od Chansy. Myślę, że spodoba się twojej żonie. Może ją też nim potraktuję, kiedy już urodzi nasze dziecko. Ty zginiesz tutaj, Edmundzie Talbot.
— Myślę, że nie — odparł baron, wzdychając. — Obelgi, obelgi, obelgi. Prawie się spodziewam, że za chwilę powiesz: „ti, ti, ti”. Jak dotąd twoja chmura nie wygląda, jakby miała działać. — Z łatwością osłonił się przed kolejnym ciosem i odsunął się w bok, unosząc młot w gotowości. — A wiesz, Dionys, naprawdę nie jesteś dobry w obelgach.
— Myślisz, że potrafisz lepiej? — parsknął McCanoc, wyskakując w przód i wyprowadzając cios w tarczę Talbota. Tym razem Edmund wprost zablokował opadający miecz, który zadźwięczał głośno, uderzając o metal tarczy.
— Och, tak — odpowiedział Edmund. — Co? Nie myślisz chyba, że mam standardową zbroję, prawda? Jestem mistrzem kowalskim. Oczywiście, że to zbroja wspomagana, durniu! A co do obelg… Zobaczmy. — Zastanowił się przez chwilę, a potem odchrząknął. — Dionys, tyś tchórz. Wysyłasz, zaprawdę, innych przed sobą, sam bojąc się walki. Bijesz kobiety, jednakowoż boisz się uderzyć męża, by twej parszywej skóry nie przecięło ostrze lepsze od twego. Prawdziwie powiadam, jesteś tchórzem, McCanoc.
— Co? — wrzasnął Dionys, kolejny raz waląc w tarczę. Edmund sparował cios, jakby ten nie miał żadnego znaczenia i spokojnie ciągnął dalej.
— Dionys, tyś fanfaron. Fanfaronem pustosłownym, albowiem przegrałeś w każdym pojedynku. Walczysz ze słabeuszami i samochwałami jak ty, a kiedy staje przed tobą prawdziwy rycerz, uciekasz z podkulonym ogonem. A jednak ze swej ucieczki wielką czynisz przechwałkę. McCanoc, tyś fanfaronem.
Herzer w zdumieniu przyglądał się, jak kowal zaczyna tańczyć wokół znacznie większego przeciwnika, niewzruszenie blokując cios za ciosem i praktycznie wyśpiewując swoje obelgi, gdy Dionys atakował go z furią.
— Dionys, tyś śmierdziel. Dech twój cuchnie zgniłym ejakulatem koni, bo to właśnie z lubością pijesz co rano. Twe ciało śmierdzi strachem, a gnój żrących szparagi kóz lepiej pachnie niż twe wąsy. McCanoc, tyś śmierdzielem.
Usłyszawszy to, Dionys praktycznie zaskowytał i zaczął gonić za Edmundem po całym obozie. Inni schodzili im z drogi, śmiejąc się z obelg Edmunda. Pomimo swych potężnych rozmiarów McCanoc nie był w stanie dopaść kowala.
— Dionys, tyś paskudny. Twe orki nie biegną przed siebie do walki, lecz uciekają przed twym obliczem. Zaprawdę, w historii brzydoty zapisano ci znaczące miejsce. Twoja matka, dziwka, zemdlała z przerażenia, gdy z piskiem odrazy otwarł się przed tobą replikator. Pechowi opiekunowie, którym przyszło się tobą opiekować, musieli zawieszać ci na szyi mięso, by chciał się z tobą bawić pies. Ten zaś pomylił twarz z zadkiem i to jego wolał lizać. McCanoc, tyś brzydki.
McCanoc dyszał ciężko.
— Dionys, tyś głupi. Trzykrotnie, żeś nas zaatakował i trzykrotnie cię odrzuciliśmy, choć zaprawdę, liczebnie ledwie ułamek twych wojsk posiadamy. Tyś niepiśmienny i niegdyś nie poznał pojęcia „porażka w szczegółach”, albowiem do przeczytania tych paru liter cały dzień musiałbyś zużyć. Nawet największy prostak zrozumie, że taktyka twa jako osiłka ze szkółki, którego nauczyciele wypuścili wreszcie, choć nawet palcami malować nie umie. Sam fakt, że potrafisz oddychać, musi zasługę stanowić homunkulusa jakowegoś, któren to siedzi na twym ramieniu i szepcze nieustannie „wdech, wydech”, albowiem przez bezmyślność z pewnością zapomniałbyś o tym. Spytano mnie, czy potrafisz równocześnie iść i żuć gumę, na co przecząco odparłem, albowiem znalazłem cię twarzą w dół na ziemi, a guma za dowód przed tobą leżała. McCanoc, tyś głupcem. — I tak — zakończył, odbijając tarczą kolejny cios i zatrzymując taniec — fachowo się kogoś wyzywa! A teraz uciekaj albo zacznę po arabsku, ty nędzna kupo galarety!