— Za późno, żeby mógł cokolwiek zrobić — mruknęła Daneh. — Daj spokój, Rachel. Musimy ruszać w drogę.
— A co z sidłami? — zapytała. — Nie możemy iść bez jedzenia. W ostateczności przynajmniej Lazur musi jeść.
— Nie rozchoruje się jeszcze przez dzień albo dwa — zmęczonym głosem odpowiedziała Daneh. — Jeśli pójdziemy szybko, możemy dotrzeć do Via najpóźniej w jeden dzień. Tam są osiedla i powinniśmy znaleźć coś do jedzenia.
— Jak daleko doszłaś drogą? — zapytał Herzer.
— Tylko kilometr czy coś koło tego. Ścieżka dalej to błoto do kolan. Mamo, nie wiem, czy dasz radę tamtędy przejść.
— Dam radę — oświadczyła Daneh, wstając. — Dam radę przejść całą drogę. Ale nie zamierzam czekać tu na to, aż znów znajdzie mnie tu McCanoc i jego radosna banda. Chodźmy.
— Boże, żeby tylko tata był w Raven’s Mill — westchnęła Rachel, zbierając ich skromny dobytek.
— Będzie — zapewniła ją Daneh. — Mam tylko nadzieję, że zechce zapomnieć o ostatnich kilku latach.
— Dom jest tam, gdzie — jeśli musisz tam iść — oni muszą cię przyjąć — cicho dodał Herzer. Automatycznie zajął pozycję na przedzie, podnosząc plecak Daneh i umieszczając go sobie na plecach. — Będzie tam. I będzie na was czekał.
— Mam nadzieję — gorzko powiedziała Daneh.
— Nie, nie, musisz mocniej to podgrzać, bo będziesz walił młotem cały dzień bez żadnego efektu — zaburczał Edmund, chwytając kawałek metalu szczypcami i umieszczając go z powrotem w palenisku.
— Przepraszam pana, myślałem… — Uczeń cofnął się o krok i rozejrzał się po grupie zebranej w kuźni. Jeszcze kilka tygodni temu jedyne problemy męczące go się teraz w kuźni młodzieńca sprowadzały się do tego, w co się ubrać na następne przyjęcie. Teraz tkwił uwięziony w tym zagraconym warsztacie, ucząc się zawodu tak starego, że aż do zeszłego tygodnia nigdy o nim nie słyszał. I kiepsko sobie w nim radząc. To nie było w porządku.
— Trzeba lat, żeby nauczyć się zawodu kowala — dodał mistrz łagodniej, zauważywszy spojrzenie. Wskazał podbródkiem na miechy i odczekał, aż uczeń rozdmucha ogień. — Przyglądaj się barwie metalu i otaczających go płomieni. Kiedy zrobi się białe, wyciągnij i uderzaj. Nie masz dużo czasu, dlatego mówi się, że trzeba „kuć żelazo, póki gorące”. — Podkreślił słowa, wyciągając rozgrzany kawałek z ognia i rozbijając go na płask, a następnie nadając mu kształt. — To tylko motyka, ale to one właśnie już niedługo będą nas karmić. Motyki, pługi i części do wozów staną się waszym głównym źródłem dochodów, kiedy już nauczycie się fachu. — Wsadził na wpół uformowany metal z powrotem do ognia i wskazał głową na innego ucznia. — Teraz ty podtrzymuj ogień, a on spróbuje jeszcze raz.
Gdy nieopierzony czeladnik kowalski próbował nagiąć oporny metal swojej woli, mistrz cofnął się i wytarł twarz, starając się nie potrząsać przy tym głową. Dzięki przywiezionym przez Angusa kawałkom i sztabom mieli dość materiału na początki społeczności, ale wkrótce zaczną potrzebować więcej. Wysłał drogą do Angusa pełen wóz żywności, ale dystans był spory i woły prawdopodobnie zjedzą sporą część ładunku po drodze. A zanim nadejdzie jakaś odpowiedź, upłyną przynajmniej trzy lub cztery miesiące.
— A co z bronią? — zapytał uczeń, formując w końcu motykę. Złapał rytm uderzeń młotem i w mrocznej kuźni strzelały białe iskry.
— Przed tobą jeszcze długa droga do zrobienia broni innej niż ostrze włóczni, synu, a ono jest w zasadzie jedynie trochę inaczej uformowaną motyką. Ale miecze i im podobne, albo zbroje, wymagają odrobinę więcej pracy. Kiedy uda się nam uruchomić wyciągarkę drutu w kuźni wodnej, część z was zajmie się produkcją kolczug. Ale na razie ważniejsze jest nauczenie się, jak robić narzędzia rolnicze. — Znów wyjrzał przez drzwi budynku, potem spojrzał uważniej. — Zacznijcie pracę nad motykami z tego materiału, ja za chwilę wrócę.
Wychodząc z panującego w kuźni upału, osłonił dłonią oczy przed słońcem. Jakby w geście pokuty za niekończące się deszcze przez ostatnie kilka dni niebo oczyściło się i pozostawało jasne, powodując parowanie przemoczonej ziemi. Temperatura nie wzrosła zbytnio, ale wciąż utrzymywała się duża wilgotność, nadając powietrzu mroźność wchłaniającą wszelką energię i sprawiającą, że ludzie byli głodni na węglowodany i tłuszcze, a tych miasteczko posiadało bardzo skromne zasoby. Jasne słońce i mgiełka sprawiały, że trudno było wyraźnie dostrzec coś z większej odległości i dlatego właśnie Edmund tak długo upewniał się, co widzi. Potem krzyknął radośnie i skierował się do miasta.
— Grupa ma wolne na najbliższą godzinę czy coś koło tego — krzyknął przez ramię. — Postarajcie się nie spalić kuźni podczas mojej nieobecności.
Wchodząc do rozrastającego się we wszystkich czterech kierunkach miasta Raven’s Mill, zobaczył spory tłum zebrany wokół trzech wozów, które nadjechały od wschodu, i bez namysłu przepchnął się do pierwszego z nich, znieruchomiałego z powodu braku miejsca.
— Suwisa, to dopiero widok dla przeklętych przez Boga, wypatrujących oczu! — wykrzyknął, wspinając się na bok wozu i obejmując ramionami muskularną postać na koźle.
— Ależ Edmundzie — roześmiała się kobieta, oddając mu uścisk. — Nie wiedziałam, że cię interesuję!
— Próbowałem kierować tym wariatkowem i równocześnie uczyć nowicjuszy o głowach równie twardych jak metal, którego nie potrafią kształtować — roześmiał się. — Więc przyznaję, że to bardzo samolubna reakcja.
— Powinnam się domyślić — odpowiedziała pogodnie.
— Hola, Phil — zawołał do mężczyzny kierującego drugim wozem. — Wciąż sprzedajesz ten piekielny miód?
— Tak i mam go dość, żeby cię utopić, jeśli nie przestaniesz obmacywać mojej żony! — odkrzyknął mężczyzna w odpowiedzi.
— Pozwólcie, że oczyszczę wam drogę i zaprowadźcie wozy na górę, do kuźni. Zakładam, że zabraliście ze sobą wszystkie wasze narzędzia?
— Oraz dodatkowe kowadła i mały piec — odparła Suwisa. — Oraz wszystkie utensylia Phila do opieki nad pszczołami.
— Piece i kowadła mamy, brakuje nam narzędzi. Oraz uli, skoro o tym mowa. Będziemy musieli przeprowadzić długą rozmowę.
Gdy razem z grupą świeżo uformowanego oddziału strażników oczyszczał przejście dla wozów, Edmund rozważył przybyły właśnie bezcenny majątek.
Znał Suwisę przynajmniej od siedemdziesięciu pięciu lat i czasami zastanawiał się, czy nie poprosić jej, żeby została jego uczennicą. Problem polegał na tym, że do czasu, zanim się zaprzyjaźnili, sama została mistrzem kowalskim.
Wiedział o formowaniu metalu rzeczy, o których ona nie miała pojęcia, ale byłoto również prawdą w drugą stronę, a poziom jego mistrzostwa w stosunku do niej był zależny od danej dziedziny. Na przykład on przeważnie stosował kucie na gorąco, używając metalu rozgrzanego do białości, podczas gdy ona wolała stosować preformowane blachy i ,,kuć na zimno”. Bez wątpienia był lepszy w tym pierwszym, ale ona nieco go wyprzedzała w tym drugim. Wolała też koncentrować się na zbrojach płytowych i pracach zdobniczych, on zaś specjalizował się w klingach. Tak więc była to raczej kwestia uzupełniających się styli niż wyższego czy niższego poziomu.
W końcu zdecydował, że jeśli nie znajdzie odpowiedniego ucznia do czasu, gdy stanie się zbyt stary na pracę w kuźni, prawdopodobnie odda ją jej w prezencie, razem z Carborundum. Był przekonany, że potrafiliby się dogadać, a ostrożne badanie wskazywało, że Suwisa miała bardzo niewiele zastrzeżeń do sztucznych inteligencji.