Jednak wraz z Upadkiem i zwiększającym się zakresem obowiązków rozpaczliwie wyglądał kogoś, kto mógłby przejąć szkolenie nowych kowali. W społeczeństwach przedindustrialnych kowalstwo grało niemal równie kluczową rolę co rolnictwo, a liczba narzędzi potrzebnych przed sezonem siewów była oszałamiająca.
Co więcej, zdawał sobie sprawę, że ze swoją osobowością nie stanowi najlepszego człowieka do uczenia nowych ludzi zawodu, zwłaszcza takich, których nie poddał osobiście starannej selekcji. Suwisa miała znacznie więcej cierpliwości do twardogłowych, nad jakimi rozpaczał cały dzisiejszy ranek.
Doprowadził wozy w górę, za miasto tuż obok swego domu, i zostawił je pod opieką kilku strażników oraz jednego z wyrośniętych dzieci pary, po czym zaprosił ich do środka. Suwisa rozejrzała się po rosnących szopach i zagwizdała.
— Ilu masz tu w tej chwili kowali?
— Jednego — gorzko odpowiedział Edmund. — Jestem tu jedynym, który tu dotarł, nie licząc ciebie. Wiem, że w niewielkiej odległości od Mili mieszkało jeszcze trzech, ale tworzą się też inne społeczeństwa i przypuszczam, że skierowali się do nich. Albo w chwili Upadku znajdowali się po drugiej stronie planety.
— Kto tu już dotarł? — zapytał Phil.
— Jeśli masz na myśli naszą gromadkę, całkiem sporo. Ale… cóż… znasz większość rekreacjonistów. Tak naprawdę nie znają za grosz życia w epoce. Albo, jeśli już o tym mowa, nie wiedzą nic o technice przedindustrialnej. Wszyscy chętnie bawią się w wymachiwanie mieczem, ale potem chcą, żeby podano im posiłki na srebrnych talerzach.
— Nie mogę się z tym nie zgodzić, ale to trudne — powiedziała Suwisa. — Spędzenie kilku tygodni w podróży wozem i spanie na ziemi dla przyjemności to jedno. Konieczność robienia tego, aby przetrwać — to coś innego.
— Wiem — odparł Edmund, prowadząc ich do domu. Gestem zaprosił gości do zajęcia miejsc na krzesłach przy kominku, po czym obudził go do życia i wyciągnął grzejący się w popiele dzban jabłecznika. Kiedy już się rozgościli, ciągnął dalej.
— Zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo. Ale do czasu, aż któraś z frakcji Rady wygra, tak właśnie będzie wyglądać życie. I musimy uczynić je jak najlepszym w miarę dostępnych warunków.
— Do czasu, aż jedna strona się podda — stwierdziła Suwisa, pociągając łyk jabłecznika.
— Nie wydaje mi się, żeby to miało nastąpić. — Edmund potrząsnął głową. — Paul zaszedł w to za głęboko i jest zbyt… fanatyczny, to chyba najlepsze słowo. A Sheida myśli, że świat, nawet tak zdewastowany, stałby się gorszy pod nie ograniczonym panowaniem Paula.
— Nie wydaje mi się, żebym miał o to do niej pretensje — zgodził się Phil. — Po drodze tutaj słyszeliśmy naprawdę dziwne plotki.
— Masz na myśli te dotyczące Paula Przemieniającego ludzi tak, żeby lepiej znosili warunki Upadku? — zapytał Edmund. — Do nas też to doszło. Ale zawsze był to ktoś, kto usłyszał je od kogoś innego.
— A Sheida nie wie? — zapytała Suwisa.
— Nie rozmawiałem z nią od dwóch tygodni, więc nie mam pojęcia, co ona wie.
— A więc, co chciałbyś, żebyśmy my robili? — chciał wiedzieć Phil.
— No cóż, w przypadku Suwisy marzę o tym, żeby zajęła się szkoleniem wszystkich uczniów i przejęła prace metalowe — przyznał Edmund. — Codziennie po uszy siedzę w administracji i nie mam ani czasu, ani nerwów, żeby radzić sobie ze stadem uczniów.
— Mallory i Christopher też mogą w tym pomóc — zaproponowała Suwisa, kiwając głową.
— W tej chwili wszystko sprowadza się do narzędzi rolniczych — ostrzegł Edmund. — Prawdziwa kowalska robota. Ale z czasem będziemy potrzebować też mieczy i zbroi. Wciąż pracuję nad oddziałem strażniczym, ale plan zakłada również stworzenie profesjonalnego wojska. A zaczyna się program szkoleniowy, więc będziecie musieli przygotować program wstępny dla kowalstwa, pokazać, na czym polegają zasadnicze zadania ucznia plus kilka sztuczek dla farmerów. Większość ludzi, którzy przejdą przez ten program, i tak skończy na roli.
— Dobrze, a jak będziecie mi płacić? — Suwisa przeszła do konkretów.
— W tej chwili podstawą naszych pieniędzy są żetony żywnościowe. Możecie je wymieniać na posiłki w stołówkach albo dostać produkty do samodzielnego gotowania. Dojdziemy do odpowiedniego wynagrodzenia za czas przeznaczony na szkolenia i oczywiście dostaniecie wynagrodzenie za ukończone produkty. Jak na razie nie mamy poza tym żadnej ekonomii, a i tak wszystko to opiera się na zapasach Myrona.
— Będzie zabawnie — stwierdził Phil. — Jeśli kiedyś słyszałem o jakiejś ekonomii inflacyjnej, to tu mamy doskonały przykład.
— Cóż, tak i nie. Większość ludzi dostaje trzy żetony żywnościowe na dzień. Jeśli będą głodować, mogą zebrać dodatkowe pieniądze. Sprawni rzemieślnicy dostają cztery przy pracy nad projektami komunalnymi i mogą próbować zdobyć materiały na sprzedaż za dodatkowe. Ale w obiegu nie ma za wiele nadwyżek. Jak dotąd przez kontrolę żetonów kontrolujemy zarówno zapasy jedzenia, co jest podstawowym problemem, i pilnujemy, żeby nie doszło do inflacji. Prędzej czy później rozwiniemy się na tyle, żeby stworzyć lepszy system, ale w tej chwili to działa. Mam zbyt wiele innych problemów, żeby walczyć z tym.
— Takich jak? — zapytała Suwisa.
— Słyszałaś o bandytach?
— Była grupa pięciu facetów, którzy próbowali, no nie wiem, zatrzymać nas? — powiedział Phil. — Mieli kilka kijów i nóż. Wyciągnęliśmy trzy miecze i kuszę. Naprawdę szybko przestali się nami interesować.
Edmund chichotał przez chwilę, po czym potrząsnął głową.
— Jedna z rzeczy, które mnie martwią to fakt, że małe społeczności mają jedzenie i inne dobra, ale w tej chwili najważniejsze jest jedzenie. Gangi bandytów zaczną się łączyć i atakować miasta, tego się nie da uniknąć. Chcę być gotów przed nimi.
— Jeśli jest coś, co rekreacjoniści potrafią robić, to właśnie wymachiwać mieczem — stwierdziła Suwisa pokazując ręką mniej więcej w stronę miasta.
— Nie tak dobrze, jak im się wydaje, a i to przy założeniu, że je mają — odpowiedział Edmund. — Większość z nich wyruszyła z domu z mieczem, łukiem czy jakąś tam glewią, ale przeważnie zostawili je gdzieś po drodze. Wiecie, okazało się, że to ciężkie.
— Szlag — skomentował Phil, wznosząc oczy do nieba.
— — I szczerze mówiąc, wolałbym raczej świeżych rekrutów niż większość rekreacjonistów z prawdziwymi ostrzami. Utworzymy milicję i każdy będzie musiał nauczyć się minimum obrony. Ale rdzeniem ma być profesjonalne wojsko. W tej chwili dwa rodzaje: długi łuk i piechota, ta ostatnia wzorowana luźno na rzymskich legionach.
— Czemu łuk? — zapytała Suwisa. — Łatwiej wyszkolić kuszników.
— Hmmm… z wielu powodów — odparł Edmund. — Oba mają swoje wady i zalety, a musisz zrozumieć, że pomimo ostatniego tygodnia dość często rozmawiam z Sheidą. Zaczynam powoli orientować się w sytuacji strategicznej i tym, jak to wszystko może się rozwinąć. Więc nie myślę tylko w kategoriach dni i tygodni, ale lat wojny.
— Cholera — rzucił Phil. — Miałem nadzieję…
— Miałeś nadzieję, że to się zaraz skończy i że szybko będziemy mogli wrócić do naszego normalnego życia. Nie sądzę, żeby tak się miało stać. Nie jestem nawet pewien, że będziemy w stanie wrócić do starego stylu życia nawet po zakończeniu wojny. Ale mówiliśmy o hakach.