Выбрать главу

— Ummm, ale to dobre — oznajmiła Rachel, gdy do niej podszedł. W improwizowanym woreczku z podtrzymywanej za koniec koszuli trzymała większą garść owoców i raczyła się kolejnym. — Dzięki za zaniesienie do mamy.

— Wygląda po nich lepiej, ale upiera się, żeby iść dalej. — Herzer obejrzał się na lekarkę.

— Musimy znaleźć jakieś mięso — oświadczyła Rachel. — Dla nas to wystarczy, przynajmniej utrzyma nas to na chodzie, ale Lazur musi dostać jakieś mięso.

— Wygląda chudo, ale… — Herzer popatrzył na kota, który również buszował w pnączach.

— Koty to obowiązkowi mięsożercy — wyjaśniła Rachel. — To oznacza, że muszą jeść, i to codziennie. I codziennie muszą mieć białko. Jeśli go nie dostaną, chorują. To coś związanego z odkładaniem się tłuszczy w ich wątrobie. Może je to zabić.

— No cóż, przykro mi, Rachel, ale nie widzę tu królików czekających w kolejce na zarżnięcie.

— Kudzi owocuje jako pierwsze — ciągnęła Rachel. — I owocuje tak długo, jak zielenią się liście. To oznacza, że oprócz nas, coś musi przychodzić się tu żywić. Prawdopodobnie coś przepłoszyliśmy. Oposy, szopy pracze, sarny, cokolwiek. Jeśli tylko tu zostaniemy chwilę i pozwolimy Lazurowi zapolować…

— Powiedz to swojej matce — rzekł chłopak. Zdjął plecak Daneh i napełniał go teraz owocami, mając nadzieję, że nie wypuszczą za dużo soku i nie zrujnują wnętrza.

— Zrobię to — oświadczyła z determinacją i ruszyła do miejsca, gdzie jej matka odpoczywała pod drzewem.

Herzer obserwował rozmowę z większej odległości, ale był w stanie mniej więcej zorientować się, jak przebiegała. Najpierw Rachel dała mamie trochę owoców. Następnie wskazała wokół na wielką polanę, a w końcu na kota, który zaglądał do każdej możliwej dziury w pnączach, szukając czegoś nadającego się do jedzenia. Argument najwyraźniej miał znaczenie dla Daneh, ale i tak potrząsnęła głową i nie zmieniła zdania. Rachel powtórzyła swoje z większą siłą. Lekarka obróciła głowę i z naciskiem wskazała na południe. Potem głos Rachel dało się słyszeć z połowy polany. Po czym poddała się.

— Nigdy jeszcze nie widziałam bardziej upartej, głupiej… — mamrotała pod nosem, przechodząc obok Herzera.

Gdy przeszła, chłopiec usłyszał jakiś szelest wśród pnączy i tuż przed nim spomiędzy liści wyskoczył szczur. Trzymał laskę w lewej ręce razem z plecakiem, więc szybko puścił plecak, przerzucił kij do prawej dłoni i zamachnął się. Pierwsze uderzenie nie trafiło, ale zmusiło szczura do zmiany kierunku, a drugi cios wylądował w celu.

Zawołał kota i rzucił szczura w jego stronę, po czym zastanowił się chwilę.

— Rachel, czy istnieje jakaś możliwość skłonienia Lazura, żeby… ulokował się po jednej stronie krzaków?

— No… nie wiem. Czemu? — zapytała, jedząc kolejny owoc. Głodowali, ale owoce przegnały najgorsze i zaczynała już nabierać kolorów.

— Gdyby się nam udało, moglibyśmy iść wzdłuż i nagonić stworzenia kryjące się w krzakach w jego stronę. Cały czas coś przed nami ucieka, po prostu musimy zrobić tak, żeby uciekało do niego.

Udało się to osiągnąć po odrobinie perswazji ze strony Herzera. Daneh dalej siedziała w miejscu, podczas gdy dwoje młodszych członków grupy chodziło tom i z powrotem w krzakach. Lazur szybko zrozumiał, o co chodzi w tej zabawie, i czekał cierpliwie na skraju na naganianą mu zdobycz. W niecałą godzinę złapał kilka szczurów i małego królika. Dla Herzera była to godzina, w ciągu której Daneh nie zmuszała się do ciągłego marszu. Po prostu siedziała osłonięta przed deszczem i jadła owoce kudzi, aż była bliska pęknięcia. Wszystko to okazało się bardzo udaną próbą zastosowania taktu i dyplomacji.

— Cóż takiego jesz? — zainteresował się Chansa, materializując się z powietrza.

Celine jak zwykle znajdowała się w swoim laboratorium wypełnionym kakofonią wycia, beczenia i rechotów. Zerknął na jedną z klatek pod ścianą i zadrżał na widok dziwnej, przypominającej ośmiornicę istoty zajmującej wypełnione wodą wnętrze. Drzwiczki wyposażono w solidny zamek, ale stworzenie badało każdą szczelinę, sprawiając wrażenie inteligentnego. Zauważyło, że mu się przygląda i przesunęło się do przodu, zmieniając przy tym kolory skóry.

— Żelowe misie — odpowiedziała Celine, podnosząc w górę jedno z miotających się stworzeń, bardzo przypominających wyglądem małego niedźwiadka i wkładając je sobie do ust. — Chcesz spróbować?

Chansa potrząsnął głową i odwrócił się od ośmiornicy, by przyjrzeć się ruchomej masie zawodzących cicho stworzeń. Miały różnokolorowe ubarwienie i bardzo nieprzyjemnie się rzucały.

— Awatary nie jedzą, Celine — przypomniał jej.

— Jasne, dlatego właśnie ich nie używam — odparła, wrzucając sobie do ust jeszcze garść. — Ummm, cytrynowe.

— Celine, musimy porozmawiać — rzekł Chana, krzywiąc się.

— Hmmm? — wymamrotała z pełnymi ustami.

— Czy zauważyłaś, że Paul robi się… dziwny?

— Masz na myśli to, że mu kompletnie odbija? — zapytała. — Tak.

— Nie jestem pewien, czy jest tym, czego potrzebujemy w zakresie przywództwa — ostrożnie powiedział Chansa.

— Wolałbyś widzieć siebie na jego miejscu? — Wstała i podeszła do jednej z klatek pod ścianą.

— Nie… — odparł z namysłem, przyglądając się, jak wyciąga kolejnego ze swoich małych potworków. Ten dla odmiany wyglądał jak całkiem zwyczajny chomik. Zaczął się zastanawiać, co chciała nim nakarmić. — Prawdę mówiąc, pomyślałem, czy ty nie chciałabyś zająć tego miejsca. Po Paulu jesteś najstarsza w Radzie.

— Ha! Nie, dziękuję. Podoba mi się tu, gdzie jestem. — Podniosła chomika i przytuliła go, podchodząc z nim do klatki z dziwnym stworzeniem wielkości dłoni Chansy. Monstrum mogło być pająkiem albo skorpionem, wyglądało jak ich skrzyżowanie. Żądło i kleszcze skorpiona połączone były z żuwaczkami pająka, a całe ciało miało bardzo pająkowaty wygląd, z długimi, czarnymi nogami zakończonymi ostrymi pazurami. Celine jednym ruchem dłoni wyłączyła ekran siłowy nad klatką, wrzuciła chomika i natychmiast uaktywniła pole.

Gdy chomik wleciał do klatki, pająk-skorpion błyskawicznie obrócił się w jego stronę, uniósł ogon i ruszył do ataku. Jednak w czasie, kiedy to robił, chomik wykonał przewrót w powietrzu i używając jednej łapy odbił się od pręta klatki. Zanim zamieszkujący w niej potwór zdołał zareagować, chomik wylądował na jego plecach, otwierając paszczę z długimi kłami. Kły przebiły odwłok pająka-skorpiona j gdy szpony gryzonia zacisnęły się na plecach bestii, jej ciało wyraźnie zadygotało. Futrzak trzymał mocno koszmarnego stwora i wysysał soki z jego wnętrza. Ogon stawonoga wbijał się nieustannie w futerkowe stworzenie, ale zdawało się to nie robić na nim absolutnie żadnego wrażenia.

— Nie, Chansa, nie chcę przeciwstawiać się Paulowi — powiedziała. — Po pierwsze dlatego, że ta odrobina szaleństwa jest nawet zabawna. Po drugie nigdy nie wiadomo, jak niebezpieczne mogą być zwyczajnie wyglądające rzeczy.

* * *

Kiedy schodzili w dół zbocza, Rachel zatrzymała się i rozejrzała wokół.

— To jest Raven’s Mill? — zapytała z niedowierzaniem.

— Zgadza się — przytaknął Tom. Spotkał się z nimi troszkę na południe od Via Apallia. Za późno, żeby pomóc uratować Daneh, za co niemal przesadnie przepraszał, i wyraźnie nie był pewien miejsca Herzera w tym wszystkim. Zaakceptował wypowiedziane bezbarwnym głosem oświadczenie Daneh, że Herzer również przybył za późno, żeby jej pomóc, ale nie udawał, że mu się to podoba. Chciał polecieć z powrotem ścieżką w ślad za bandytami, ale Daneh przekonała go, że nie jest to warte ryzyka.