Выбрать главу

— Jak możesz być taki zimny w tej sprawie! — krzyknęła Rachel. — Nie masz w sobie ani grama uczuć?

— Mam — odrzekł Edmund po chwili. — Ale nie okazuję ich tak, jak twoim zdaniem powinienem. Będziesz musiała sama zdecydować. Wracając do drugiej sprawy, czy ci ludzie byli tylko przypadkowymi przechodniami, czy mogą stanowić większy problem?

— Och, myślę, że raczej będą należeć do kategorii większych problemów — lekko powiedziała Rachel. — Przywódcą był Dionys McCanoc.

Rachel pierwszy raz w życiu zaczęła rozumieć, czemu ludzie traktują jej ojca z takim szacunkiem. Przez krótką chwilę coś przemknęło przez jego twarz. Było to coś ponad gniewem, coś dziwnego, nieokreślonego i głęboko przerażającego. A potem znikło, zostawiając po sobie tylko drgający mięsień w szczęce. Nagle znów był tym samym, prostym stworzeniem o drewnianej twarzy, które znała całe swoje życie.

— To… interesujące — wycedził Edmund, pociągając nosem. — Rozpuszczę wieści, poszukiwany za rozboje i gwałt.

— To wszystko^ — żachnęła się. — Rozpuścisz wieści?

— Na razie — zimno odpowiedział jej ojciec. — Na razie. Ludzie pokroju McCanoca mają tendencję do zabijania się. Jeśli nie uczyni tego za mnie, znajdę czas. Ale teraz mam inne rzeczy do zrobienia. Podobnie jak ty. Musisz odpocząć.

— A co ty zamierzasz robić? — zapytała, wyglądając przez okno. Podczas gdy rozmawiali, słońce schowało się za horyzontem i stało się oczywiste, że w przeciwieństwie do Jarmarku Raven’s Mill zwijało ulice o zmierzchu.

— Ja? Będę pracował — wyjaśnił Edmund. — Obywatele pracują od świtu do zmierzchu, ale praca polityka nigdy się nie kończy.

— Bardzo zabawne, tato.

* * *

— Edmund? — odezwał się głos w ciemności.

— Sheida, gdzie się podziewałaś? — zapytał, podnosząc wzrok znad niekończącej się masy papierkowej i zsuwając niżej okulary. Daneh i Rachel poszły już do łóżek, ale on wciąż spalał olej w lampie.

— Nawet tak podzielona, zaczynam nie nadążać — odrzekła cichym głosem projekcja, w słabym świetle lampy wyglądająca jak duch. Obraz wyraźnie zdradzał oznaki wyczerpania i Edmund potrząsnął głową.

— Odpocznij trochę — zasugerował ciepło. — Jeśli nie będziesz zdrowa, niczego nie będziesz miała.

Zachichotała na wspomnienie starego żartu i usiadła na krześle po drugiej stronie biurka.

— Ty też wyglądasz na wyczerpanego.

— Nie jest łatwo. Mamy tu już prawie tysiąc ludzi, wyzwaniem jest samo zapewnienie im jedzenia trzy razy dziennie. — Wskazał na papiery, ściągnął okulary i oparł się wygodniej na krześle. — Słyszałaś o Rachel i Daneh.

— Tak, wszystko o Rachel i Daneh — z westchnieniem powiedziała Sheida. — Coś trzeba zrobić z McCanokiem.

— Myślę, że Dionys będzie stanowił mniejsze zagrożenie, niż się spodziewałem — stwierdził Edmund. — Spodziewałem się, że się wcześniej ujawni i zacznie sprawiać problemy. Zamiast tego stał się bandytą.

— Uważaj, żeby go nie zlekceważyć — przestrzegła Sheida. — Zaczynamy składać w całość zebrane strzępy informacji na temat popleczników Paula w Norau. A on prawdopodobnie jest jednym z nich, wydaje mi się, że to Chansa udzielił zgodny na nielegalne przeróbki jego ciała. Tuż przed tym, zanim wszystko się rozleciało, do Rady wpłynęło oficjalne zażalenie elfów na jego modyfikacje. Trzeba członka rady, żeby na nie zezwolić, więc może mieć wsparcie, z którego nie zdajemy sobie sprawy.

— To też możliwe — przytaknął Edmund. — Ale szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę jego przeszłość w rozwalaniu wszelkich organizacji społecznych, wolę go widzieć jako bandytę niż tu, szykującego kłopoty. Jeśli uda mi się zorganizować to cholerne miasto, nie zdobędzie go. A jak już wspomniałem, za to jestem odpowiedzialny przede wszystkim.

— Zgadzam się — potwierdziła. — Oraz, żeby niektórzy ludzie się nie buntowali. Mam problemy, przyjacielu. Potrzebuję rady.

— Rad ci u mnie dostatek.

— Tworzysz tu demokrację — zaczęła, machając przy tym ręką w ciemność, w stronę miasta. — Ale zbyt wiele społeczności tego nie robi. Silni przejmują władzę i… no wiesz, wszędzie tworzy się feudalizm.

— Nic dziwnego — stwierdził Talbot, sięgając po kielich mocno rozwodnionego wina. — To nie jest do końca demokracja, bardziej republika. Wybrali mnie, a kiedy uznałem to za słuszne, kilka głosowań sponiewierałem. I zdarzają się chwile, kiedy żałuję, że nie mogę po prostu nakazać ludziom zrobienia czegoś, a czasami… że nie mogę ich stąd po prostu wyrzucić. Zresztą postąpiliśmy tak w kilku przypadkach wobec tych, którzy nie chcieli pracować, i jednego złodzieja. Kusiło mnie wobec kilku malkontentów. A nawet jeszcze bardziej wobec paru „minstreli”.

Sheida zachichotała.

— Nigdy ich nie lubiłeś.

— Lubię ludzi, którzy potrafią śpiewać. Mam doskonały słuch i konieczność wysłuchiwania większości minstreli jest bolesna. A zmuszenie do pracy kogoś, kto uważa się za barda jest… trudne. Nawet kiedy nie ma drobniaków, które można by im rzucać, grajkom wydaje się, że mają prawo żerować na hojności. Może będzie to możliwe za kilka lat. Ale nie teraz.

— Ale… silni — przypomniała Sheida.

— Możesz ich nazwać watażkami — zasugerował w zamyśleniu. — Cóż, przede wszystkim musisz im powiedzieć, że nie będą po twojej stronie, jeśli nie wprowadzą reform demokratycznych. Potem przygotuj prosty dokument, w którym zostaną określone prawa wszystkich ludzi pod twoimi rządami i jakie są obowiązki lokalnych oraz centralnych rządów. Najlepiej byłoby zebrać przedstawicieli ze wszystkich społeczności, które stanęły po twojej stronie, żeby nad tym głosowali, ale zanim dojdzie do sporów, stwórz zarys dokumentu.

— Masz na myśli konstytucję?

— Tak. I to dobrą. To, co się przytrafiło Daneh, dowodzi, że potrzebujemy praw, na których możemy oprzeć szubienice. W tej chwili, gdybym wyruszył złapać McCanoca i powiesił go na drzewie, byłbym równie zły jak on.

— Choć nikt by tego nie kwestionował — stwierdziła Sheida. — A w każdym razie nie głośno.

— Jasne, ale to nie prawo, to anarchia. U swoich podstaw każdy rząd sprowadza się do zapewnienia ludziom przestrzegania umów. McCanoc naruszył niepisaną umowę, że nie zmusza się kobiet do seksu ani nie kradnie się im odzieży przeciwdeszczowej, zwłaszcza gdy jest zimno i mokro. Ale przy zerwaniu autorytetu Rady, nie ma jak wymusić umowy. Nie jest to też spisane prawo. Przyjrzyj się niektórym modelom historycznym, wciąż masz do nich dostęp. Potem napisz konstytucję. A jeśli któryś z watażków odmówi podpisania się pod nią, cofnij mu swoje wsparcie.

— Nie jestem w stanie udzielić wielkiego wsparcia — przyznała Sheida.

— Ale w miarę upływu czasu będziesz to robić. Jesteś jedynym dostępnym źródłem energii, chyba że przejdą na stronę Paula.

— A jeśli to zrobią?

— Będziesz sobie z tym radzić wtedy — szczerze odpowiedział Edmund. — To jest wojna. Jeśli ktoś chce zostać neutralny, jego sprawa. Jeśli staną po stronie twojego wroga, staną się twoim wrogiem. Niech to też będzie jasne.

— Jednym z nich jest Rowana. Martin ustanowił się tam lokalnym przywódcą. Wprowadził… harem, tak byś to chyba nazwał. Nie byłam w stanie stwierdzić, na ile jest to dobrowolne, na ile wynika z desperacji i z przymusu. Ale wiem, że te wszystkie kobiety nie poszły na to dlatego, że jest darem Boga dla kobiet.