— Kilka pokoleń wstecz po stronie mojej matki miałem Przemianę w kota — wyjaśnił. — Rzeczywiście dobrze widzę w nocy.
— Wiesz może, czemu tak mało jest tu Przemienionych? — zapytał Herzer, bo znów wypłynęło na wierzch jego umysłu męczące go wcześniej pytanie.
— Właściwie to nie, ale rozmawialiśmy już o tym z Courtney. Uważa, że to kwestia zdolności przystosowawczych. Większość Przemienionych wymaga więcej energii — albo w postaci jedzenia, albo dostarczanej zewnętrznie — niż zwykli ludzie. Więc naturalnie po Upadku znaleźli się w gorszej sytuacji. Pomyśl na przykład o niedźwiedziołaku. One potrzebują dużo jedzenia i to codziennie.
— Racja.
— Albo facet ze skrzydłami. Ma skrzydła, ale latać może wyłącznie dzięki zewnętrznej energii. A te skrzydła ważą trzydzieści czy czterdzieści kilogramów. Zabierz mu energię i zmuś do marszu przez kilka dni…
— Rozumiem.
— Zaczynam się cieszyć, że nigdy się nie Przemieniłem. Ty kiedyś o tym myślałeś? — Pytanie zostało zadane ostrym tonem, prawie oskarżycielsko, ale Herzer znów przypisał to osobowości swego towarzysza.
— Właściwie nie — szczerze odpowiedział. — Trochę większy, odrobinę więcej mięśni… — Przed oczyma rozbłysła mu scena przy moście. Większe wymiary w niczym by nie pomogły, o ile nie byłby prawdziwym olbrzymem.
— I tak jesteś już dość duży — pytającym tonem stwierdził Mike.
— To głównie naturalne geny — wyjaśnił Herzer. — Ja… mięśnie są wyrzeźbione, ale na nie zapracowałem. Przez większość życia byłem chory i nie mogłem przybrać na masie niezależnie od tego, jak bardzo się starałem. Więc kiedy mnie w końcu wyleczono…
— Jasne, wszystko jedno — stwierdził Mike. — No, jesteśmy.
Mike odchylił ręką wiszącą w wejściu zasłonę — wyglądającą na zrobioną ze słabo wyprawionej skóry jelenia — i wskazał drogę do wnętrza. Pomieszczenie rozbrzmiewało już odgłosami chrapania.
— Tam jest wolne miejsce. — Wskazał w okolice środka sali. Dla Herzera wnętrze było absolutnie czarne i dość zimne.
— Są tu jakieś koce?
— O ile jakiegoś ze sobą nie masz, to nie, ale po jakimś czasie trochę się tu rozgrzewa — pocieszył go Mike. Poprowadził środkiem do miejsca między dwiema śpiącymi postaciami.
— Zostaw buty na nogach i mocno zawiąż sznurówki — poradził jego przewodnik. — Pierwszej nocy ktoś próbował ukraść moje.
— Dobrze — odpowiedział Herzer, siadając na podłodze. Było to ziemne klepisko, równocześnie wilgotne i chłodne, a powietrze w sali wypełniały ciężkie zapachy i wilgoć. Nagle ucieszył się, że już pokolenia temu rozwiązano problem zapachu ludzkiego ciała, bo w innym wypadku powietrze nie byłoby tu najprzyjemniejsze.
Zapadł w sen ukołysany tą pozytywną myślą.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Rachel obudziła się, widząc nad sobą odwróconą do góry nogami twarz.
— I kto śpi w moim łóżku? — zapytała kobieta. Miała niski głos, syczący i pełen dziwnych harmonicznych dźwięków, jakby mówiła przez otwór w wiolonczeli.
Nastolatka usiadła, naciągając na siebie pościel, i odwróciła się, żeby zobaczyć, kto do niej mówi.
Dziewczyna stojąca obok jej łóżka z rękami pod boki nie miała wzrostu więcej niż metr i ćwierć i była bardzo dziwnie odziana. Miała ostrą twarz i długie, czarne włosy opadające na plecy w skręconych falach. Ubrana była w coś, co można było opisać jedynie jako zielone bikini wykonane z jakiejś miękkiej, wytartej skóry. We włosy miała powpłatane liście. Na lewym ramieniu nosiła naramiennik, prawe pozostało odkryte. Prawą łydkę chroniła metalowa nagolenica, podczas gdy lewą osłaniała futrzana nogawka. Na stopach miała sandały z niewielkim obcasem, a na lewym ramieniu, którego wnętrze było mocno poznaczone bliznami, łuczniczy karwasz. Wyglądało na to, że stanowił on jedyny element jej stroju, którego nie nosiła na pokaz.
Uszy miała szpiczaste, a końce jej brwi ostrym łukiem skręcały w górę…
— Czy jesteś elfem? — zapytała Rachel. Kilka tych istot już spotkała. Wszyscy byli wysocy, szczupli i nosili bardziej wyszukane, delikatne stroje… w większości praktycznie przeciwieństwo stojącej przed nią osoby.
— Hai — oświadczyła elfka, wyciągając dłoń. To również było dziwne, większość elfów unikała osobistego kontaktu. — Bast, elf leśny. Fajnie cię poznać.
— A kim ty jesteś?
— Jestem Rachel, Rachel Ghorbani… Edmund to…
— Ach, jasne! Znam cię! Choć nie widziałam cię od czasu, gdy byłaś kompletnym szkrabem. Nic dziwnego, że zajmujesz moje łóżko. Prawie poszłam się przytulić do Edmunda, ale wyglądał, jakby potrzebował snu.
— Jasne — powiedziała Rachel. — Przytulić się…?
— Och, tak — wyjaśniła elfka. — Twój tata i ja mamy długą historię — dodała z mrugnięciem. — Właściwie, to przed twoją matką. I trochę po niej. Choć nie w trakcie. Wydaje mi się, że Edmund oberwał wtedy kilka razy za dużo w głowę, żeby wyrzucać ze swojego łóżka mnie na rzecz tej dziewczyneczki. A ty jesteś do niej podobna. Nie zamierzasz zrobić mi tego samego, co?
— Z moim ojcem!
— Racja, chyba nie. Dobrze. W takim razie będziemy przyjaciółkami. — Bast chwyciła ją za ramię i wyciągnęła z łóżka wciąż kurczowo trzymającą się pościeli nastolatkę. Jak na tak niewielkie rozmiary elfka była niesamowicie silna. — Chodź, dziewczyno! Szkoda dnia! Czas się ruszać! Czas na śpiew i tańce! Wino, mężczyźni i śpiew!
— Och, dobry Boże — odezwał się od drzwi Edmund. — Zastanawiałem się, co to za hałasy.
— Mundi! — krzyknęła Bast i pobiegła przez pokój, rzucając się na kowala. Obiema nogami objęła go w biodrach i pocałowała go z siłą, która większość mężczyzn powaliłaby na ziemię.
— Tato! Nie jestem ubrana! — wrzasnęła Rachel.
— Już to widziałem. Szlag, myłem to, gdy byłaś dzieckiem — stłumionym głosem mruknął Edmund. — Bast — dodał, odwijając elfkę ze swojego ciała i opuszczając ją na podłogę — skąd się tu u diabła wzięłaś? Myślałem, że jesteś w Elfheim.
— I na ten temat będziemy musieli porozmawiać, Edmundzie Talbot — smutnym głosem powiedziała Bast. — Mamy dużo do omówienia. Ale jak mówiłam twojej córce, w drugim łóżku leżała, jak teraz przypuszczam, Daneh, a ty wyglądałeś na kompletnie wykończonego. Mocno potrzebującego odrobiny przytulania, ale całkowicie wypompowanego. Więc przespałam się w kuźni.
— Nie musiałaś tego robić — stwierdził Edmund.
— Ech, Carb to dobre towarzystwo. — Bast elegancko wzruszyła ramionami. — Zna mnóstwo świetnych, świńskich dowcipów.
— Tak, to prawda — zgodził się Edmund, potrząsając głową. — A ty jesteś na nie za stara. Rachel, na miłość boską, ubierz się w coś i dołącz do nas w kuchni.
— Zrobię to, jeśli wyjdziecie z mojego pokoju! — ostro odpowiedziała Rachel.
— No cóż, może później. — Bast znów się jej przyjrzała. — Jestem znana z tego, że podoba mi się również płeć piękna… — dodała z mrugnięciem.
Wyszła, zostawiają dziewczynę czerwoną jak piwonia.