Выбрать главу

Kiedy Rachel weszła do kuchni, zaskoczył ją widok Bast i Edmunda wyglądających smutno i poważnie. Zdołała przezwyciężyć szok po pobudce i cieszyła się na możliwość rozmowy z leśną elfką, która była pierwszą spotkaną od czasu Upadku osobą o wyraźnie radosnym nastroju. Co się stało? — zapytała, ładując do miski kaszę kukurydzianą, polewając syropem z sorgo i siadając przy stole.

— Elfheim jest zamknięty — poważnie wyjaśnił Edmund. — I to najwyraźniej z obu stron.

— Pani nie chce się angażować w waszą ludzką wojnę — oznajmiła Bast, znów elegancko wzruszając ramionami. — Więc zamknęła Elfheim. Zamknięte są wszystkie przejścia.

— Ale to nie jest tylko ludzka wojna — zaprotestowała Rachel. — Paul jest przeciwny wszystkim Przemienionym!

Spojrzała zdziwiona na grymas Edmunda i rozbawiony wyraz twarzy Bast i otworzyła szeroko oczy.

— Co takiego powiedziałam?

— Elfy nie są Przemienione — wyjaśniła Bast. — Byliśmy przed Przemianą. Jesteśmy sobą. Nie ludźmi, nie półludźmi. Podobni ludziom, ale nie ludzie. Jesteśmy elfami.

— Paula to nie będzie obchodzić — zauważyła Rachel.

— Ach, zgadzam się. Ale to Pani podejmuje decyzje dotyczące Elfheimu i całej Rasy. I jej decyzją jest, żeby przesiedzieć to tak samo, jak przesiedzieliśmy wojny SI, a potem Ostatnią Wojnę. W nich wszystkich poszczególne elfy wybierały strony. Leśne elfy wywodzą się właśnie z grupy, która walczyła w wojnach SI, po obu stronach. Ale Pani pozostaje neutralna.

— Nie będzie tak, jeśli Paul wygra — stwierdziła Rachel. — Wtedy zniszczy elfy.

— Może — zgodził się Edmund. — Ale z drugiej strony, może nie. Pani dysponuje własną mocą. Olbrzymią. Nie chciałbym stawać przeciw niej. Czy tylko ty zostałaś na zewnątrz?

— Nie, Gothoriel i inni są na wygnaniu. Nie wiem, gdzie teraz jest Gothoriel, ale powiedział, że niedługo się tu zjawi.

— A ty?

— Myślę, że przez chwilę będę gościć wśród ludzi. — Bast uśmiechnęła się. — Lasy są piękne na wiosnę, ale po jakimś czasie codzienne polowanie na jedzenie zaczyna się nudzić.

— Tu też nie mamy tylko piwa i zabaw — ostrzegł ją Edmund. — Wszyscy pracujemy najciężej, jak możemy.

— Och, jestem pewna, że uda mi się zaspokoić niektóre potrzeby — odparła elfka. — Jest tu tyle możliwości! — dodała z chichotem, który w większości epok byłby zakazany.

— Kotka — mruknął Talbot, wstając. — Za kilka minut muszę się pojawić na kolejnym spotkaniu, więc lepiej pójdę zrobić ze sobą porządek. Przypuszczam, że wy dwie będziecie się dobrze bawić cały dzień. I niech Bóg ma mnie w swojej opiece.

— Och, jestem pewna, że Rachel nie pozwoli mi wpaść w zbyt wielkie tarapaty — z mrugnięciem stwierdziła Bast. — Idź się oskrobać na twarzy brzytwą, Wyglądasz jak yeti.

— To tylko legendy — zaprotestowała Rachel.

— Mówisz to osobie, która przez jakiś czas była żoną takiego — parsknęła Bast.

— Byłaś żoną yeti? — Rachel otworzyła szeroko oczy. — Nawet gdyby naprawdę istniały, to czemu?

— Czy widziałaś kiedyś ich dłonie? — ze śmiechem zapytała Bast. — Teraz pomyśl, co mają niżej!

— Au, sama w to wdepnęłam.

— Wiesz, że to lubisz — zachichotała Bast.

— Jak powiedział pan do niewolnika — odcięła się Rachel, a potem zasłoniła usta dłonią. — Nie wierzę, że to powiedziałam.

— Ani ja! — z gniewnym spojrzeniem potwierdziła Bast. — Zmusiłaś mnie do tego!

— Bast, muszę ci powiedzieć o czymś ważnym — zasępiła się Rachel.

— Wszystko w porządku, tak naprawdę nie działam na dwa fronty — uspokoiła ją Bast. — Zazwyczaj.

— Nie, to nie to — z irytacją zaprzeczyła Rachel. — Mówię poważnie. Po drodze tutaj moja mama… wpadłyśmy na pewnych ludzi…

Bast nachyliła się i wbiła wzrok w oczy Rachel.

— Miała z nimi kłopoty?

— Tak — odpowiedziała Rachel wdzięczna, że nie musi wypowiadać tych słów.

— Gdzie? — zapytała Bast.

— Na szlaku. Na południe od Via Apallia.

— Hai. Zabierz mnie tam. Nie popełnią drugi raz tego samego błędu. Użyję rozżarzonego żelaza, i po kilku dniach nawet będą mogli chodzić. Jeśli przeżyją wstrząs.

— To daleko stąd… — zaczęła mówić Rachel.

— Nie tak daleko, dotarłabym tam w jeden dzień. — I pewnie już ich tam nie ma…

— Czyż nie jestem Bast? Największa tropicielka w całym Norau, może nawet wśród wszystkich elfów?

— Nie wiem, a jesteś? — Rachel delikatnie zachichotała. — Bast, rzecz w tym, że my również wiemy, kim byli. To Dionys McCanoc i jego wesoła gromadka.

— Ach! Ten! Jego zabiję dla czystej przyjemności!

— Ale chodzi o to, że powrót na miejsce, gdzie do tego doszło raczej nie pomoże.

— Tak, masz rację. — Bast zmarszczyła brwi. — Nie zostałby tam. Więc muszę go znaleźć dalej.

— Co? Czemu? — zapytała Rachel.

— Skrzywdził twoją matkę — oświadczyła Bast, jakby to wszystko wyjaśniało. — Jesteś moją przyjaciółką. I skrzywdził kochankę mojego najlepszego ludzkiego przyjaciela, Edmunda Talbota. Za to powinnam umieścić jego jaja na mojej wystawie trofeów! — przerwała i zmarszczyła czoło. — Jeśli kiedyś uda mi się wrócić do mojego mieszkania w Elfheim.

— Mieszkania?

— Dostatecznie odpowiada ludzkim terminom — wyjaśniła Bast. — Prawdę mówiąc, bardziej przypomina to komórkę, ale z bardzo dobrym widokiem na sąsiednie drzewo, a jeśli się dobrze wychylić — dodała, demonstrując gestem — widać strumień. Mały. Właściwie to strumyczek. W każdym razie sezonowy. Elfheim jest… dość przepełniony. Jesteśmy nieśmiertelni. Nawet nie mając dzieci zbyt często, prawdę mówiąc prawie wcale, zrobiło się tam… gęsto.

— Dziwię się, że więcej z was nie żyje w świecie — zauważyła Rachel z szeroko otwartymi oczami. Jej obraz elfów nigdy nie mieścił w sobie życia w tłoku.

— Ja też — przyznała Bast. — Ale w Elfheim większość z nich żyje we Śnie Lasów, a nie w prawdziwych lasach. Na pewien sposób Sen jest lepszy, bardziej intensywniejszy od rzeczywistości. Aleja lubię dotykać lasu, widzieć jak rosną drzewa, przyglądać się otwierającym się płatkom w rzeczywistości, nawet jeśli jest mniej… piękna niż Sen.

— I tak zostałaś złapana na zewnątrz — stwierdziła Rachel.

— Tak, odcięta od Snu — westchnęła Bast. — Któregoś dnia Pani ustąpi i wygnańcy powrócą. Do czasu, aż ogarnie mnie Sen, muszę znów chodzić w świecie ludzi. Przyglądać się pączkom otwierającym się na drzewie jabłoni i pstrągom skaczącym w strumieniach. Widzieć każdy dzień na nowo, nie tak idealny jak Sen, lecz och, o tyle bardziej rzeczywisty.

— Jakby ostatnie kilka dni nie było dostatecznie paskudne — z drzwi do kuchni odezwała się Daneh. — Witaj, Bast.

— Daneh! Kochana, jak się masz? — zapytała elfka.

— Lepiej niż ostatnio. Czy dobrze mi się wydaje, że rozmawiałyście o Elfheim?

— Trochę. Podoba mi się twoja córka. Sporo urosła. Wy ludzie rośniecie tak szybko!

— I równie szybko umieramy — westchnęła Daneh, podchodząc do stołu i siadając. — Co słychać u ciebie?

— Och, wiele — odpowiedziała Bast. — Zawsze do tej pory wędrowałam po Norau, i to przeważnie wschodnim. Lasy są teraz tak piękne, bezustannie przyglądałam się, jak rosną. Tym razem podróżowałam dalej, wybrałam się w podróż do dżungli południa. Są znacznie bogatsze, zwłaszcza rejony, które ominęło Wielkie Zabijanie, ale… tęskniłam do moich lasów. I na południu było za wiele rzeczy, od których cierpła mi skóra. — Przerwała i popatrzyła za Daneh. — Stój spokojnie! Ktoś się za tobą skrada.