— Powiedział mi, ale w to nie wierzę — parsknęła. — Ile energii użyli?
— Prawie czterdzieści terawatów, skupionych na powierzchni niecałego metra.
— Czterdzieści? — wykrztusiła. — Nawet Matka miałaby problemy z zebraniem tylu.
— I tylko ona mogła jej dostarczyć — odpowiedział ponuro. — To nie wszystko. Był jeszcze jeden atak, na Sowese, i tam użyli kolejnych trzydziestu. Cała produkcja ich energii, do ostatniego wata, skierowana jest na nasze tarcze, nie możemy nawet wejść czy wyjść bez teleportacji, co wymaga energii. A jednak mają więcej, znacznie więcej, na atakowanie nas.
— Elfy? — zapytała cicho.
— Nie wiem… Czy elfy mają własne źródła energii?
— Tak. I to potężne. Ale… Pani powiedziała, że to przeczekają.
— Może powinnaś się z nią skontaktować i dostać jakieś potwierdzenie — cierpko zasugerował Harry.
— Pani nie jest kimś, do kogo można po prostu wysłać awatara — zaprotestowała Sheida. — Pomijając wszystko inne, po zamknięciu Elfheim nie znam żadnego sposobu na dotarcie do niej. To ona musiałaby skontaktować się z nami.
— Któryś z elfów pozostałych na zewnątrz?
— Nie sądzę, żeby i one mogły się dostać do środka. Jeden kręci się koło Edmunda, wyślę mu wiadomość. Ale musimy znaleźć nowe źródła energii!
— Zbadaliśmy Kamienne Ziemie i wszystkie pozostałe aktywne wulkanicznie rejony w Norau i podmorskie — kontynuował swoje sprawozdanie Harry. — Nie da się stamtąd wyciągnąć nic więcej. Moglibyśmy spróbować odwiertów rdzeniowych, ale one nigdy nie były zbyt stabilne.
— Jądrowe, wodne… kiedyś istniały inne rodzaje generatorów energii — wymamrotała.
— Pewnie tak — zmarszczył czoło — ale powodowały spore zanieczyszczenie. I ile można by z nich uzyskać? W porównaniu z elektrowniami fuzyjnymi i tektoniką?
— Trochę byśmy dostali. Po stracie Amricar rzeczywiście płyniemy pod prąd bez wiosła. Myślę, że skontaktuję się z Aikawą. Dostrzega możliwości tam, gdzie umykają one większości.
— Oprócz ataków energetycznych Paul dokonuje również napaści siłami naziemnymi — poinformował ją Harry, przywołując hologram. — Skonsolidował całą Ropazję i Frykę. Chansa przejął kontrolę nad większością Fryki, a Celine kontroluje Efezję. Minjie i Aikawa walczą o kontrolę nad Visznią oraz innymi obszarami w tamtym rejonie.
— Oceany stanowią totalny miszmasz. Większość ludzi morza i delfinów przyjęła pozycję neutralną, ale Paul ma po swojej stronie znaczącą liczbę kupuł i ixchitli. Jeszcze nie atakują. Ale myślę, że się do tego szykują. Istnieją też znaczące społeczności Nowego Przeznaczenia zarówno w Soam, jak i Norau, przy praktycznie nieistniejących odpowiednich obszarach Koalicji w Ropazji i Fryce. Albo rejonach, które ogłosiły się neutralnymi, przynajmniej w Norau. — To ostatnie powiedział, marszcząc brwi.
— Nie zamierzam ich zmuszać — oświadczyła Sheida. — Musimy się skontaktować ze wszystkimi miastami, które zdołały stanąć na nogi. Chyba nadszedł już czas na zjazd konstytucyjny.
— Naprawdę zamierzasz to zrobić? — zapytał, unosząc wysoko brwi. — Sheida, toczy się wojna. To nie jest coś, czym powinien kierować komitet.
— Nie zamierzam jej również prowadzić, walcząc niewolnikami — odpowiedziała. — Albo poddanymi, czy kimkolwiek tego rodzaju. Ludzie będą walczyli ostrzej za swoją wolność, niż mając na sobie łańcuchy.
— Ale niekoniecznie równie dobrze — zaprotestował Chambers. — Dobrze, jeśli tak chcesz to załatwić, niech będzie. Ale w tej chwili mamy w swoim łonie wrogów. A Kent zdeklarował się jako neutralny. Jeśli mamy poważnie walczyć na ziemi, będziemy potrzebować tych jeźdźców.
— W swoim czasie — zgodziła się Sheida. — Masz może jakąś dobrą wiadomość?
— Wydaje się, że Ungphakorn powstrzymuje siły Przeznaczenia, które zaatakowały go z Edoru. Zebrał dość przypadkową armię z uciekinierów i trzymają główne przejście z Edoru do Bovil, gdzie skupiona jest większość z jego społeczności. Poza tym, obawiam się, że nie.
— No cóż, będziemy po prostu musieli mieć nadzieję, że się utrzyma.
— Ja… mam pytanie — powiedział Harry, patrząc na hologram świata, wciąż oznaczony czerwienią i zielenią.
— Strzelaj.
— Tanisha oddała swój Klucz.
— Tak, oddała — spokojnie odparła Sheida. — Stwierdziła, że zapada się w Sen.
— Czy został przyznany komuś innemu?
— Tak.
— Komu?
— Elnorze Sili. Jest protegowaną Aikawy.
— Dobrze. — Harry zacisnął szczęki. Umilkł na chwilę, po czym potrząsnął głową. — Czy w ogóle brałaś pod uwagę poproszenie mnie?
— Nie — odpowiedziała Sheida bezbarwnym tonem.
— Co? Czemu? — Harry zapytał zaskoczony.
— Aikawa poprosił, żeby trafił do Elnory — wyjaśniła Sheida. — A znam Elnorę już od jakiegoś czasu. Ma dobre podstawy w zarządzaniu Siecią i intensywnie ćwiczyła tworzenie awatarów. To właśnie zniszczyło Tanishę, niezdolność do podzielenia się i uniknięcia Snu. Nie masz żadnego doświadczenia w dzieleniu się ani opieraniu się przed Snem.
— I nie nabiorę go, jeśli nie dostanę Klucza — zaprotestował Harry.
— Mógłbyś — zaprzeczyła Sheida. — To nie wymaga więcej władzy niż to, co już robisz. I jest to dobry sposób na załatwienie wielu spraw. Bardzo efektywne zarządzanie czasem. Ale również niebezpieczne. Łatwo jest poddać się podziałowi osobowości albo utracić kontrolę nad awatarem, który staje się w zbyt wielkim stopniu „sobą”. Jeśli chcesz się dzielić, zatwierdzę to.
— A żeby dostać Klucz, muszę nauczyć się dzielić? — zapytał.
— Nie istnieje pewna droga na stanie się członkiem Rady — oświadczyła Sheida. — Ale nauka skutecznego dzielenia osobowości stanowi dobry pierwszy krok.
— Tak jest, proszę pani.
— Nie złość się — powiedziała zmęczonym głosem. — Spytałeś. Odpowie działam.
— Rozumiem. — Harry wstał. — Czy jest coś jeszcze?
— Nie. Zamierzam zjeść lekki posiłek i przespać się trochę. Wszystkie moje awatary zostały odesłane i raz mogę się obudzić, wiedząc, że to ja.
— Ja… dobrze — uciął, marszcząc się. — W takim razie, dobrej nocy.
— Dobranoc, Harry — powiedziała do jego pleców.
I prędzej piekło zamarznie, niż pozwolę ci dostać Klucz.
Pierwszą rzeczą, jaką powinien wiedzieć członek Rady, jest fakt, że stanowiło to przekleństwo, nie nagrodę. A pragnienie tego stanowiło dobrą podstawę, by nigdy nim nie zostać.
— Choć Brutus jest człowiekiem honoru — wymamrotała. — Dżinnie, lekki posiłek…
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Rachel jeszcze bardziej zdumiała się, widząc osiedle o poranku. Oprócz sporego obszaru zajętego przez tymczasowe budynki mieszkalne, widać było także miejsca, gdzie wznoszono bardziej stałe struktury i zewsząd dobiegały odgłosy piłowania i stukania młotkiem. Ulice wypełniały tłumy, a powietrze przenikał… zapach ludzi, którego w takim zmasowaniu nigdy jeszcze nie miała okazji doświadczyć. Ogólnie rzecz biorąc, nie był nieprzyjemny, ale bardzo intensywny.
— Ludzie zawsze są tacy — westchnęła Bast. — Jak bobry, nawet z tamami — dodała, wskazując ku wzgórzom, gdzie, owszem, stawiano właśnie kolejną zaporę. — Jednak w przeciwieństwie do bobrów ludzie najpierw budują schronienia, a dopiero potem zapory.