— No cóż, prawdę mówiąc, nawet nie do końca wiem, czego potrzebuję — przyznała Daneh. — Nigdy jeszcze nie organizowałam szpitala z epoki.
— Lazaret z epoki powinien zostać urządzony z dala od latryn i gnojowisk — wyrecytował Serż. — Najlepiej na podniesionym terenie, aby umożliwić dostęp wiatrom. Powinien mieć okna z osłonami w celu zabezpieczenia przed dostawaniem się owadów. Jeśli niedostępne są osłony metalowe lub plastikowe, można je zastąpić rzadkim płótnem. Okna powinny mieć okiennice w celu zabezpieczenia przed przeciągami w zimie. W lazarecie powinny zostać rozmieszczone ogniska, paleniska lub piece, w celu zapewnienia komfortu pacjentom w trakcie rekonwalescencji. Lazaret powinien być podzielony na trzy części: izbę przyjęć, skrzydło operacyjne i skrzydło rekonwalescencyjne. Skrzydła te mogą się mieścić w osobnych budynkach, ale przejścia powinny być zadaszone, albo jeszcze lepiej — zabudowane.
— Skąd to wszystko wiesz? — zapytała zdumiona Daneh.
— Serż to prawdziwa skarbnica informacji związanych z wojskiem — z uśmiechem zauważyła Lisbet. — Jeny!
— Tak? — Mężczyzna, który wszedł do budynku od tyłu, był najwyraźniej kolejnym długoletnim rekreacjonistą, miał na sobie strój z wczesnej epoki szkocko-gaelickiej, jednak zamiast dwuręcznego miecza niósł torbę, z której wystawały papierowe rulony.
— Serż, Daneh, to Jeny Merchant, który kieruje, a używam tego terminu świadomie, naszym programem budowlanym. Jeny, madame Daneh będzie urządzać szpital. Razem z Serżem poszukają właściwego miejsca. Jeśli nie ma odpowiedniego budynku, będziemy musieli zbudować go zgodnie z zapotrzebowaniem.
— Jaki priorytet? — zapytał mężczyzna. — Mam w tej chwili pięć aktywnych projektów, łącznie z łaźnią i nową tamą.
— Ustawiłabym to przed łaźnią — po chwili namysłu zdecydowała Lisbet. — Wolałabym mieć szpital niż oddzielne łaźnie.
— Co na to powie Edmund? — niepewnie zapytał Jeny.
— Powie na to: „tak, kochanie” — ze śmiechem odpowiedziała Daneh.
— Czy to już wszystko? — chciała wiedzieć Lisbet.
— Nie, Serż też z czymś przyszedł.
— Nic tak pilnego — odezwał się mężczyzna. — Ale bardziej złożonego w dłuższej perspektywie. Edmund przydzielił mi zadanie zorganizowania piechoty. Z czasem będziemy potrzebować sporej listy rzeczy. Część z nich to po prostu podstawowe materiały, ale inne, w rodzaju broni i zbroi, będą wymagały pracy rzemieślników. I początkowo będziemy musieli mieć jakieś budynki i sporą ilość skór i płótna.
— Brakuje nam obu — z westchnieniem przyznała Lisbet. — Mamy bardzo mało skóry, z materiałem jest trochę lepiej. Kiedy będziesz tego potrzebował?
— Za kilka tygodni. Muszę najpierw wyszkolić kilku instruktorów. Będę chciał trochę materiałów dla nich, ale niewiele.
— Cóż, jeśli może być po obławie, to lepiej. Zamierzamy zorganizować dużą nagonkę w lesie i to powinno dać nam trochę więcej skór. Można tylko zgadywać ile, ale na pewno będziemy mieć jej więcej niż dziś.
— Bardzo dobrze. Dam ci listę potrzebnych mi rzeczy oraz spis punktów do realizacji w treningu, z informacją, kiedy i czego będę potrzebował, a potem ustawimy trening odpowiednio do dostępności materiałów. Jak to wygląda?
— Całkiem rozsądnie — odpowiedziała Lisbet znów ze śmiechem. — Dobrze, Jeny, może przejdziecie się z Daneh zobaczyć, co będzie jej niezbędne, jeśli chodzi o infrastrukturę, a ja wrócę do gotowania zupy na gwoździu.
— Hej! — zaprotestował Jeny. — To moja robota!
Kiedy Daneh weszła do kuchni, Edmund podniósł wzrok i zmarszczył czoło.
— Gdzie byłaś? — zapytał.
— Na zewnątrz — odcięła się ostro, po czym westchnęła. — Przepraszam, Edmundzie, to było nieuprzejme. Z Jerrym Merchantem i Serżem oglądałam budynki, szukając takiego, który nadawałby się na szpital.
— Och. Teraz to ja przepraszam. Nie powinienem był tak ostro się odzywać. Ale… po prostu myślałem, że powinnaś trochę odpocząć… Zebrać się z powrotem do kupy. To ja powinienem pracować cały dzień.
— Zebrałam się w garść — warknęła, zaciskając szczęki. — Mc mi nie jest. Moglibyście wszyscy przestać traktować mnie, jakbym była ze szkła, czy coś!
Edmund zaczął coś mówić, potem umilkł potrząsając głową.
— Co?
— Zamierzałem powiedzieć, że niezależnie od tego, jak się czujesz, musisz o tym porozmawiać — odparł Talbot. — Ale nie ze mną. I szczerze mówiąc, nie znam tu nikogo, kto miał do czynienia z takim rodzajem… traumy. Trochę wiem na ten temat, ale nie jestem ekspertem. — Zmarszczył brwi i bezradnie rozłożył ręce. — Problem w tym, że nie jesteś jedyną kobietą w mieście, którą… spotkało coś takiego po drodze tutaj. A nie ma nikogo, kto miałby jakieś przeszkolenie w zakresie radzenia sobie z tego rodzaju rzeczami. A będzie jeszcze gorzej, na dłuższą metę to nie będzie ostatni taki przypadek.
— Więc co mamy zrobić? — zapytała Daneh. — Przypuszczam, że jako lokalny lekarz i kobieta to ja powinnam to zorganizować?
— W zasadzie tak powinno być, ale nie możesz tego zrobić — westchnął Edmund. — A jedno, co wiem na temat… traumy po gwałcie to fakt, że niewłaściwe podejście do niej tylko pogarsza sytuację.
— Co mnie cholernie denerwuje! — praktycznie wykrzyczała. — Mc mi nie jest! Nic, nic, NIC! Ile razy jeszcze mam to powtarzać!
Przez chwilę zaciskał szczęki i patrzył na nią ciężko, aż odwróciła wzrok. — I krzyczenie na mnie, kiedy omawiam sprawę najwyraźniej stanowiącą problem całego miasta jest całkowicie normalne? — odezwał się bezbarwnym głosem.
Talbot nie był pewien, co takiego powiedział, że zrobiła się biała jak kreda, ale umilkł i pozwolił jej odzyskać równowagę.
— Co? — zapytał w końcu.
— Tylko… ton… — wyszeptała. — Pójdę się teraz wykąpać.
— Dobrze. — Kiwnął głową, wzdychając, gdy opuszczała pokój. Musiał być ktoś, z kim mogłaby porozmawiać. Ale kto?
Herzer z nabożnym zachwytem przyglądał się wychodzącej ze strumienia Bast. Jej ciało nago było równie doskonałe, jak wydawało się ledwie częściowo zasłonięte. Miała jasnoróżowe otoczki wokół sutków, które, gdy było jej zimno tak jak teraz, naprężały się i sterczały ostre jak sztylety, oraz maleńką kępkę kruczoczarnych włosów łonowych, które okazały się miękkie jak jedwab. Przez jedną krótką chwilkę przez głowę przemknęła mu nieprzyjemna myśl, że wyglądała na zbyt młodą, by być atrakcyjną seksualnie, bardziej na czternastolatkę niż dojrzałą kobietę. Ale powiedział sobie, że to głupie, była nie tylko starsza od niego, była starsza od drzew.
Zaczęli od pływania, nadzy, zgodnie z ostrzeżeniem, i był troszkę… zaniepokojony. Ale pływanie zmieniło się w mycie, a potem wzajemne mycie się i potem samo się już potoczyło. I pomimo krótkotrwałości, to, co nastąpiło później, było bardzo pouczające. Wciąż nie wiedział, czemu wybrała właśnie jego, ale uświadomił sobie, że był jednym z najszczęśliwszych mężczyzn na świecie.
To z kolei na chwilę przywołało mu przed oczy wszystkie powody, dla których nie powinien być tak szczęśliwy i niespokojnie przełknął ślinę. Przez moment pozostawał uwięziony w emocjonalnym wirze strachu, że przestałaby się nim interesować, gdyby znała jego zmagania wewnętrzne i jego tchórzostwo oraz wstyd, że po czymś takim nie powinno go tu z nią być.