Przyniosła długi futrzany koc, pozszywany z wielu drobnych skórek i opuszczała się teraz na niego wdzięcznie, siadając ze skrzyżowanymi nogami, a potem za pomocą gałązki zaczęła rozczesywać sobie włosy.
Siedziała bliżej niż na wciągnięcie ręki, więc pomimo zmagań wewnętrznych ostrożnie przesunął palcem po jej udzie.
— Cud młodych ludzi — powiedziała z uśmiechem, spoglądając w dół. — Dać im pięć minut i znów są gotowi!
— Czy dlatego mnie wybrałaś? — zapytał. Wcale nie chciał tego mówić, ale nie dawało mu to spokoju.
— Tylko w części — odparła, zapraszająco głaszcząc jego dłoń. — Wydawałeś się… mądry jak na swój wiek. To ważne. Jestem stara, Herzer. Wielu z mojego rodzaju uważa mnie za… perwersyjną, skoro biorę sobie ludzkich kochanków. Nawet jeśli przeżyjesz nadchodzące wojny, będę widzieć, jak dorastasz i starzejesz się, tak jak przyglądałam się dojrzewaniu Talbota. A potem któregoś dnia umrzesz, tak jak moi niezliczeni kochankowie przez wieki. Jednak wy przeżywacie swoje życie w pełni, w sposób, jakiego nie potrafią elfy. I to właśnie kocham. Ale z czasem wezmę innych kochanków, podobnie jak i ty. A wydałeś mi się dostatecznie mądry, by to zrozumieć, choć inni ludzie mogliby nie.
— Nie jestem mądry — gorzko powiedział Herzer. Komplement tylko rozognił jego wewnętrzne zmagania i poczuł, jak gardło zaciska mu pogarda do samego siebie.
— Powiedziałam: „jak na swój wiek” — powtórzyła, dotykając czubka jego opuszczonej głowy. — Herzer, spójrz na mnie.
Spojrzał w górę w jej zielone oczy o kocich źrenicach i skulił się od głębi kryjącej się za nimi mądrości. Przez chwilę poczuł się, jakby patrzyła na jego duszę. Ale równocześnie miał wrażenie, że nawet gdyby zobaczyła, co się tam kryje, nie odczułaby pogardy. W jej odwiecznych oczach odbijała się otchłań zrozumienia.
— Mówi się, że każdy ma jakiś sekret. To nieprawda — wyszeptała. — Każdy ma wiele sekretów, wiele twarzy, wiele masek. Wszyscy, ludzie, krasnoludy i elfy, stanowią sumę swoich masek, młody Herzerze. Jesteś jeszcze młody, a twoje maski mają ostre krawędzie. I nie widzisz, że to samo dotyczy wszystkich. Liczy się to, co robisz w życiu, a nie to, co dręczy cię w duszy. I to, kim jesteś w prawdziwym życiu, nie kim boisz się, że mógłbyś zostać. — A jeśli zrobiłem coś złego? — Herzer spuścił wzrok.
— Skrzywdziłeś kogoś? — zapytała łagodnie.
— Nie. Ale przez brak działania pozwoliłem, by kogoś skrzywdzono — powiedział ostrożnie.
Westchnęła i potrząsnęła głową.
— Herzer, jestem twoją kochanką, nie księdzem. Nie jestem tu po to, by wysłuchać twojej spowiedzi i mam niewłaściwą płeć, gatunek i wyznaję złą religię, by dać ci odpuszczenie! — zachichotała.
— Kim jest ksiądz? — zapytał Herzer.
— -Ojej, czasem uświadamiam sobie, jak stara jestem! — zawołała, śmiejąc się. — Mój dobry rycerzu, nieogolony, bez czuwania i nie wyspowiadany. Rety, jak zmieniły się czasy. Powiedzmy, że księża stanowili wczesną formę terapii psychologicznej. Można było z nimi rozmawiać i nic z tego, co powiedziałeś, teoretycznie, nie mogło być powtórzone innym. Tak więc można było odciążyć swoją duszę. Potem, kierując się przepisami swojej religii, mogli kazać człowiekowi odprawić modlitwy i pokutę, może zapłacić jakieś pieniądze, a ich Bóg wybaczał człowiekowi.
— Wygląda na oszustwo — zauważył zainteresowany wbrew sobie Herzer.
— Podobnie jak psychoterapeuci tak samo i księża kazali człowiekowi wracać co tydzień. Ale jeśli chodzi o psychologów — do czasu, aż zaczęli rozumieć chemiczne podstawy depresji i innych problemów psychologicznych — to nie potrafili oni sprawić, żeby ludzie czuli się tak dobrze, jak wtedy, gdy mieli kontakt z księżmi. Pozwól, że cię o coś zapytam. Gdybyś mógł w tej chwili opowiedzieć komuś o tym wszystkim, co cię dręczy, a on oświadczyłby, że będzie ci wybaczone, jeśli wykonasz jakieś zadanie, a ty uwierzyłbyś w to wybaczenie całkowicie, czy wykonałbyś to, co polecono?
Herzer pomyślał nad tym przez chwilę, po czym kiwnął głową.
— Och tak. Gdyby to… no cóż, tak. Ale to nie może cofnąć tego, co już się dokonało.
— Nie, ale ty czułbyś się z tym lepiej. Taka była często w ogóle podstawa wszelkich misji. Idea geas stanowiła wiążące wymaganie w przypadku podjęcia się zadania i albo wypełnienia go, albo śmierci przy próbie. W każdym przypadku udzielano im przebaczenia. Ale jeśli komuś nie powiodło się i musiał zrezygnować, taki rycerz po śmierci smażył się w piekle.
— Au. Nie tak się to przedstawia w grach.
— Nie, ale musisz zrozumieć, że przeważnie w tamtych czasach zdecydowanie wierzono w prawdę spowiedzi. Podobnie jak w późniejszych czasach wierzyło się, że jeśli ktoś powiedział człowiekowi, że wina nie leży po jego stronie tylko na przykład złej nauki siedzenia na nocniku, to jego życie stawało się łatwiejsze. I w obu przypadkach większość ludzi faktycznie czuła się lepiej, ponieważ wszystko to działo się w ich głowach.
— A więc gdzie się mogę zapisać? — gderliwie zapytał Herzer.
— Och. — Bast roześmiała się. — Nie znam ani jednego żyjącego we wschodnim Norau księdza katolickiego. Więc może tutaj nie masz szczęścia. Ale dam ci coś, czego będziesz mógł się trzymać: choć zdarzają się w życiu działania, których nie można wybaczyć, nie potrafię uwierzyć, że dopuściłeś się jakiegoś z nich.
— Ale…
— Cicho, kochany. Czy zabiłeś kogoś z gniewu, a nie w obronie?
— Nie, ale…
— Czy dopuściłeś się gwałtu? — zapytała ostrożnie.
— Nie — odpowiedział po dłuższej przerwie.
— Hmmm… wydaje mi się, że zbliżamy się do sedna — rzekła. — Ale nie zamierzam tego drążyć. To „nie” było dla mnie wystarczająco definitywne. Podejrzewam, że wiem, na czym w części polega twój problem i choć nie jestem psychologiem, nie ma takiej perwersji w seksie, której bym nie znała.
— Co? — Herzer roześmiał się.
— Zamierzam po prostu pokazać ci, co kryje się w rejonach ostrego seksu — odparła, patrząc mu w oczy. — Niech zgadnę: fantazje dotyczące gwałtu, prawda?
— Och — wydobył z siebie Herzer, gwałtownie czerwieniejąc. — Bast!
— Małe dziewczynki?
— Bast!!
— Łańcuchy i pejcze? Czerwony Kapturek?
— BAST!!!
— Wszystko to całkowicie normalne — rzekła, nagle całkiem poważna. — Wielu mężczyzn chciałoby być Wielkim Złym Wilkiem. I to w porządku. O ile wiesz, jak, kiedy i gdzie można co robić. I tego właśnie, byczku, zamierzam cię nauczyć.
— Żartujesz — powiedział, patrząc na futrzany koc i nerwowo głaszcząc kępkę białego włosia.
— Raczej nie. Nie mogę uwierzyć, że w tych czasach i wieku, chodzisz po świecie pokręcony w zakresie fantazji o dominacji. — Elfka parsknęła. — Przyznaję, że nie pociągają mnie jakoś szczególnie te fetysze, ale wiem, o co w tym chodzi i czasem mnie to bawi. — Nagle uśmiechnęła się nieśmiało i opuściła twarz, przekręcając ją równocześnie tak, że patrzyła na niego bokiem, przyciskając dłonie do piersi. — Och, panie, jesteś taki duży i silny — powiedziała jak dziewczynka, potem uśmiechnęła się niewinnie swoimi wielkimi oczyma. — Trochę się zgubiłam. Myślisz, że mógłbyś przeprowadzić mnie przez las?