— Jesteś strasznie uparta w tej kwestii, kochana siostro.
—
— Jestem Ghorbani — z leciutkim uśmiechem stwierdziła Daneh. Sheida zaczęła coś mówić, po czym umilkła, wyglądając na zaskoczoną.
— Muszę iść. I do diabła, porozmawiaj z kimś!
— Do widzenia, Sheida — powiedziała Daneh.
— Cześć.
Kiedy jej siostra zniknęła, Daneh głęboko odetchnęła i pomyślała o ludziach zebranych w Raven’s Mill. — Szlag, ona ma rację — wymamrotała, po czym podeszła do kredensu i wyciągnęła butelkę brandy. Przyjrzała się kubkom, po czym potrząsnęła głową i zdrowo pociągnęła wprost z butelki. — Nie wierzę, że się na to decyduję.
Popatrzyła na drzwi, a potem zarzuciła na siebie pelerynę, jako że zapanował już wieczorny chłód, i wyszła. Miała pomysł, z kim porozmawiać. Tylko jak ją znaleźć.
McGibbon właśnie wziął na muszkę największego jelenia w stadzie, kiedy znieruchomiał, kątem oka dostrzegłszy błysk bieli. Nie potrafił zrozumieć, co widzi, aż plama znów się poruszyła i zdołał ją zidentyfikować — to był ten cholerny kot Rachel.
Od pół godziny Robert podkradał się do stada jeleni. Podchodzenie było bardzo trudną sztuką, ale ćwiczył ją od prawie pięćdziesięciu lat i w tej chwili stanowiło dla niego prawie drugą naturę. Pierwsza część polegała na wytropieniu zwierzyny, co sprowadzało się do chodzenia przez las w taki sposób, jakby sam był jeleniem. To wymagało przejścia kilku kroków, przerwy i wydobycia odrobiny dźwięku. Jeśli próbowało się poruszać w całkowitej ciszy, było to niemożliwe. Więc należało poruszać się tak, jakby było się zwierzęciem szukającym pożywienia. Kilka kroków. Przesunięcie stopy. Przyglądać się, słuchać, wąchać, potem znów ruszyć.
Najważniejszą sprawą było wypatrzenie zwierzyny, zanim ona zauważyła człowieka. Jeśli się to udało, można było ją stosunkowo łatwo podejść. Jedząc, białe ogony nie mogły zauważyć ruchu, ponieważ miały opuszczone głowy — A zanim podniosły głowę, opuszczały ogony. Tak więc trzeba było uważać na ich ruchy i gdy tylko zaczynały ruszać ogonkami, natychmiast znieruchomieć, co na jego poziomie odbywało się już podświadomie. Podnosiły głowy, rozglądały się, a potem wracały do jedzenia. Co pozwalało podejść bliżej.
Zbliżył się do jelenia na rzut kamieniem i właśnie napiął łuk, kiedy zauważył kota.
Właściwie zwierzę robiło dokładnie to samo. Przyglądał się, jak kot znieruchomiał w chwili, gdy jelenie znów podniosły głowy. W stadzie było około piętnastu jelonków i łani żywiących się żołędziami na skraju naturalnej polany. Znajdował się na zachodnim jej skraju, podczas gdy kot zbliżał się od południowego wschodu. Teraz skradał się cicho i ostrożnie i pomimo że miasto potrzebowało jedzenia, myśliwy pozwolił, by cięciwa rozprężyła się łagodnie, i zajął się obserwacją.
Drapieżnik wolno dotarł do granicy wysokiej trawy i zdawał się skupiać na jelonku stojącym na skraju stada. Koziołek prawdopodobnie urodził się w zeszłym roku i był już prawie gotów na wyrzucenie ze stada. Znakiem jego względnego statusu był fakt, że został wypchnięty na brzeg grupy, gdzie najmniej było żołędzi i teraz wytrwale szukał czegokolwiek nadającego się do jedzenia. To oznaczało, że częściej niż inne zwierzęta miał opuszczoną głowę, podnosił ją znacznie rzadziej, niż nakazywałby rozsądek. A jeśli kot nie przeceniał swoich możliwości, koziołek mógł nie przeżyć tej lekcji.
Robert przyglądał się podchodzeniu, aż domowy lew zatrzymał się na brzegu trawy, po czym znów napiął łuk. Był to jedyny łuk bloczkowy w wiosce i choć miał bardzo silny naciąg, mechanizm jego działania sprawiał, że całkowite naciągnięcie stupięćdziesięciofuntowego łuku wymagało zaledwie połowy tej siły. Jednak nawet siedemdziesiąt pięć funtów może stanowić spore obciążenie, jeśli ma sieje utrzymywać przez dłuższy czas i miał nadzieję, że kot szybko wykona swój ruch.
Zrobił to, gdy tylko koziołek przeszedł jeszcze trochę bardziej na zewnątrz, szukając rozrzuconych wiatrem żołędzi. Kiedy zbliżył się na ledwie pięć metrów do kota, biało-pomarańczowy kocur wystrzelił z trawy w ostrym sprincie i skoczył na plecy jelonka.
Robert nie zawracał sobie głowy przyglądaniem się szarży. Na pierwszy ślad ruchu wypuścił strzałę wprost w idealne miejsce tuż za łopatką upatrzonego przez siebie jelenia. Jednak pomimo przebicia serca strzałą o szerokim grocie, zwierzę wystartowało do ucieczki razem z resztą stada, chcąc jak najdalej za sobą zostawić atakującego lwa.
Robert przyglądał się teraz zdeprymowany, jak drapieżnik najpierw przesunął uchwyt do gardła koziołka, ściągając go na dół swoją masą. Potem, gdy tylko ofiara wylądowała na ziemi, błyskawicznie zacisnął szczęki na jej nozdrzach. Pozbawiony tlenu roślinożerca wykręcał się i rzucał, ale bezskutecznie, domowy lew powalił jednoroczniaka i tak już miało zostać. Po ostatecznym kopnięciu i drgawkach jelonek znieruchomiał.
— Brawo — powiedział McGibbon, klaszcząc lekko z uznaniem. — Bardzo ładnie. Ale przez ciebie uciekła moja zdobycz. Teraz będę musiał ją wytropić.
Lazur przyglądał mu się w zdumieniu, jakby do tej pory nie zauważył człowieka, po czym miauknął. Podszedł przez trawę z wysoko podniesionym ogonem i stuknął głową w dłoń Roberta, rozcierając po łuczniczej rękawicy krew z nosa.
— To dopiero kot — zachichotał myśliwy, drapiąc go za uszami. — Właściwie bardziej wolę psy, ale ty mi się podobasz.
Kiedy Daneh pchnięciem otworzyła drzwi do gospody, uderzyła ją fala dźwięku. Rudowłosa minstrelka przewodziła celtyckiemu zespołowi grającemu szalonego jiga. Rozejrzała się po tłumie i nie zobaczyła tej, której szukała, więc zaczęła się wycofywać, ale wtedy pojawiła się Estrelle i kiwnęła jej głową.
— Madame Talbot, upłynęło wiele czasu — powiedział homunkulus. Miała na sobie zwykły, skąpy strój tawerniany i w obu dłoniach trzymała tace, ale powitała ją ukłonem.
— Witaj, Estrelle — przywitała się Daneh i spytała, czy tamta widziała elfkę.
— Tuż przy scenie — poinformowała ją Estrelle. — Przychodzi tu co wieczór na tańce.
Daneh niepewnie pokręciła się wokół skraju tłumu i zatrzymała się mniej więcej w pół drogi. Gorąco, hałas i zapach zaczynały ją przewiercać, ale niech ją piekło pochłonie, jeśli po tym wszystkim teraz się wycofa. W końcu udało się jej zbliżyć do sceny i zobaczyła ją.
Bast odłożyła swoją szablę oraz łuk i szalała w tańcu przed sceną. W rzędzie po obu jej stronach kilka osób usiłowało dotrzymać jej kroku w jigu, ale jeśli nawet zaczął się dość wolno, w tej chwili osiągnął takie tempo, że żaden normalny tancerz nie był w stanie mu sprostać. Jednak Bast nie była normalną tancerką. Doskonale trzymała się rytmu i wykonywała dodatkowe ruchy łącznie z obrotami, wykopami i nawet nietypowym przewrotem w tył, a wszystko to wprost idealnie w zgodzie z muzyką.
Jig dotarł do końca cyklu i rudowłosa flecistka usiłowała jeszcze raz zwiększyć tępo, ale zespół zaczął odpadać, większość z nich po prostu nie była w stanie grać tak szybko. Bast jednak została z nimi aż do chwili, gdy minstrelka w końcu zrezygnowała i wydawszy ostatni dźwięk, skłoniła się przed elfką, uznając swoją porażkę.
Wokół Bast zgromadziło się mnóstwo ludzi, w większości mężczyzn, ale zdawała się odganiać ich za pomocą jakiegoś rodzaju tarczy ochronnej, nie pchali się na nią nawet najbardziej pijani. Skłoniła się zespołowi, podeszła podnieść swoją broń i przecisnęła się przez tłum do miejsca, gdzie stała Daneh.