Выбрать главу

— Wciąż mówimy o milionach śmierci! — krzyknął Paul.

— -Ale mówimy też o znacznie bardziej znaczącym zwiększeniu populacji — kontynuowała Celine, jakby nikt jej nie przeszkadzał. — Faktycznie musimy się liczyć prawie z podwojeniem populacji w ciągu dwóch lub trzech kolejnych pokoleń.

— Co? — Paul znieruchomiał. — Jak?

— Szczerze mówiąc, twój pierwotny plan prawdopodobnie by się nie powiódł — powiedziała Celine. — Jak długo istniałyby sztuczne sposoby replikacji i zarządzania reprodukcją, poziom przyrostu naturalnego pozostałby niski, niezależnie od tego, jak bardzo byś go promował. Kiedy jednak to wszystko zniknęło, przyrost naturalny musi bardzo mocno podskoczyć.

— 

— O czym ty u diabła mówisz? — wykrzyknął Paul.

— Nanity zostały wyłączone — z uśmieszkiem wyjaśniła Celine. — A to oznacza, że włączyło się coś innego.

* * *

Rachel sprzątała dom, kiedy znalazła ją Daneh.

— Chodź, dziewczyno, czas zacząć twoją edukację — oznajmiła, chwytając torbę.

— Co masz na myśli? — Jej matka zachowywała się tego ranka inaczej. Rachel nie była w stanie tego zdefiniować, ale wydawało się, że zniknęła gdzieś część pochłaniającej ją rozpaczy. Niezależnie od przyczyn, cieszyła się.

— Powiedziałaś, że chcesz zostać lekarką — wyjaśniła Daneh, kierując się do drzwi. — Bethan Raeburn dostała wewnętrznego krwotoku. To wszystko, co wiem.

— No chodź.

Tom Raeburn czekał przed domem z dwoma osiodłanymi końmi i wyglądał na bardzo zmartwionego.

— Co możesz mi powiedzieć? — zapytała Daneh, wsiadając na konia.

— Niewiele. Mama nagle zupełnie bez powodu zaczęła krwawić. Z… no, z dołu.

— Z odbytu? — dopytywała się Daneh. — Są różne powody, dla których może dojść do czegoś takiego, ale żaden z nich nie zagraża życiu. — Zaczęli już cwałować w dół wzgórza, nie trzymając się drogi, tylko jadąc na przełaj wokół miasta.

— Nie z… odbytu. — wyjaśnił Tom. — Z… drugiej strony. Przepraszam, jeśli wyrażam się niejasno, ale to moja matka, rozumiecie?

— Dobrze — odpowiedziała Daneh. Wytężała mózg, usiłując wymyślić, co mogło być nie tak i coś nie dawało jej spokoju. Ale w tej chwili jedyne, co przychodziło jej do głowy to jakaś wewnętrzna rana. — Czy upadła? Została uderzona?

— Nic o tym nie wiem — odparł Tom.

Daneh utrzymała tempo, aż dotarli do farmy, po czym pospiesznie pognała do środka z Rachel trzymającą się tuż za nią.

Weszły na piętro, gdzie przed drzwiami sypialni, załamując ręce, stał Myron.

— Dzięki Bogu, że tu jesteś, Daneh — przywitał ją. — Ja… ona… nie potrafię tego znieść. Proszę, pomóż jej!

— Zobaczę, co mogę zrobić, Myron — odpowiedziała Daneh, obawiając się, że tak naprawdę nie będzie w stanie wiele zrobić. Bez nanitów była praktycznie bezradna. Znała zasady działania ludzkiego ciała, ale naprawienie go wymagało narzędzi, którymi już nie dysponowała.

Wewnątrz zastała leżącą w łóżku Bethan, najwyraźniej nagą, zwiniętą w zbolały kłębek na boku i owiniętą prześcieradłem.

— Jak się czujesz, Beth? — zapytała, ściągając osłonę. Między udami kobieta ściskała kłąb szmat, poplamionych na czerwono. Z jej nogi ściekała wąska strużka na łóżko. Wszystko to wyglądało, jakby wyleciało z niej przynajmniej koło litra krwi.

— Daneh — jęknęła bezradnie Bethan. — Nie wiem, co się dzieje.

— Spokojnie. — Daneh, ujęła jej rękę w nadgarstku. Pamiętała prostą metodę sprawdzania pulsu, ale nie miała możliwości zmierzenia czasu. Jednak puls kobiety wydawał się być równomierny, silny i trochę tylko przyspieszony, ale to mogło wynikać ze zrozumiałego strachu. — Jakie masz symptomy poza krwawieniem? — zapytała, obmacując kark i twarz kobiety. Żadnych śladów gorączki i choć była trochę blada, nie wydawała się znajdować w szoku.

— Nic — odpowiedziała Bethan. — Byłam ostatnio trochę… zrzędliwa, a potem, wczoraj, rozbolał mnie brzuch. A dzisiaj po prostu zaczęłam krwawić!

— Żadnych wstrząsów? — dopytywała się Daneh. — Przepraszam, że o to pytam, ale nikt cię nie uderzył, prawda?

— Nie! — praktycznie krzyknęła Bethan. — Przepraszam, przepraszam. Jak już mówiłam, jestem rozdrażniona. To ja miałam ochotę uderzyć ich, nie odwrotnie!

— Nie wygląda na to, żeby był jakiś powód — powiedziała z rozpaczą Daneh. — Nawet nie mogę tego zaszyć. I nie mogę się dostać do środka, żeby zobaczyć, co krwawi! — Wiedziała, że nie powinna okazywać niepewności przed pacjentem, ale pierwszy raz musiała sobie radzić z czymś takim. — Żadnych narzędzi, żadnej diagnostyki. Argh! Muszę pomyśleć. — Przyjrzała się kobiecie i znów zmierzyła jej puls. Wciąż silny. — Bethan, cokolwiek się dzieje, nie widać żadnych innych objawów. Nie wyglądasz na… uszkodzoną z powodu krwawienia. Niech no pomyślę.

Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, przypominając sobie anatomię żeńskiego układu rozrodczego. Najwyraźniej coś się mocno zepsuło. Szyjka macicy, macica, jajowody, jajniki… Coś sfiksowało. Nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na ten układ od czasów szkoły medycznej, po prostu był, równie bezużyteczny jak wyrostek robaczkowy, którego większość ludzi nawet już nie miała. Przy rozmnażaniu z zastosowaniem replikatorów macicznych wszystko to zostało wyprowadzone na zewnątrz ciała kobiety, Bogu dzięki i… O Mój Boże!

Znieruchomiała z twarzą w dłoniach, oślepiona własną głupotą. Ale nie była jedyną osobą, która przeoczyła oczywiste.

— Bethan, czy wasze krowy rozmnażają się naturalnie, czy dorastają w replikatorach? — zapytała.

— Rozmnażają się naturalnie. Próbujemy… Och!

— I czy kiedykolwiek krwawią? Samice?

— Tak, po owulacji — wyjaśniła Bethan przerażonym głosem.

— Jak często?

— Mniej więcej co sześć miesięcy. Ale ludzie…

— Kobiety przechodzą owulację co miesiąc! — zawyła Daneh. — Przekleństwo! Cholera, wiedziałam, że to coś znanego!

— To naturalne? — zapytała Bethan. — To powinno się dziać?

— Raz w miesiącu — oznajmiła Daneh, wreszcie przypominając sobie wszystko. — Co dwadzieścia osiem dni.

— Jak długo?

— Nie wiem… tydzień?

— O mój Boże!

— Mamo, a co ze mną? — spytała nerwowo Rachel.

— Ty, ja, my wszystkie — skonstatowała Daneh.

— Kiedy się to zacznie?

— Wkrótce. Bethan jest pierwsza. Przypuszczam, że jeszcze przed wieczorem pojawią się następne. Pola nanitowe wyłączały owulację i równocześnie wypuszczały do obiegu hormony zastępujące te produkowane naturalnie w trakcie cyklu. Teraz znów będziemy niewolnicami tego diabelnego przekleństwa!

— 

— To ohydne — oznajmiła Rachel. — Ja tak nie będę!

— Nie masz wyboru — odparła Daneh, myśląc gorączkowo. — Kiedyś mieli sposoby na… powstrzymanie upływu. Pojęcia, stare pojęcia. Na szmatę. Ujeżdżanie bawełnianego kuca.

— Gdzie ja to już słyszałam? — spytała Bethan.