Выбрать главу

— O czym ty u diabła mówisz? — Herzer cofnął się. — Nie obijam się, ty właśnie to robisz!

— Niech mnie diabli, jeśli tak! — Earnon krzyknął i mocno pchnął Herzera w klatkę piersiową tak, że ten zatoczył się do tyłu.

— Hejże — wtrącił się Jody, podchodząc od tyłu do Herzera i chwytając go za ramiona, gdy ten zbierał się do skoku. — Nie! Żadnych walk! Herzer, Earnon, obaj nie dostaniecie obiadu!

— Co? — powiedział Herzer, rzucając się w jego ramionach. — Próbowałem tylko zmusić go do jakiejkolwiek pracy!

— Ten chłopak nie robi nic, tylko zwisa ze swojego końca piły — praworządnym tonem oznajmił Earnon, krzyżując ręce na piersiach. — Potem przyszedł tu i oskarżył mnie, że nie pracuję. Nie zamierzam tego tolerować. I nie możesz mi odebrać posiłku za bronienie swoich praw!

— Mogę cię ukarać, jeśli tylko źle na mnie spojrzysz, Brooke — groźnie rzekł Jody. — I gdybym miał zgadywać, kto tu robi kłopoty, to raczej nie byłby to Herzer. Ale obaj zostaniecie ukarani za walkę. Teraz możecie albo stąd uciekać, albo wracać do pracy. Tak naprawdę nie dbam o to, co wybierzecie.

— Zamierzasz się opanować? — Jody zapytał Herzera, uwalniając go.

— Tak — powiedział chłopak, potrząsając głową i odrywając poszarpaną skórę z pęcherzy. Minęła dopiero połowa ranka, a już był piekielnie głodny. Ominięcie obiadu będzie bolesne. — Aleja tego nie zacząłem.

— Jeśli masz problem, przychodzisz do mnie — oznajmił Jody. — Nie zaczynasz walki.

— Próbowałem tylko…

— Nie wywołujesz walki. — Jody zmarszczył się groźnie. — Przychodzisz do mnie.

— Dobrze, przychodzę do pana — cicho odparł Herzer, odwracając się w stronę szefa. — Nie dbam o to, do czego mnie pan zagoni, ale nie zamierzam ścinać tego cholernie wielkiego drzewa z tym bezużytecznym dupkiem.

— Do diabła z tobą, gnojku — wrzasnął Earnon, rzucając się na niego.

— Dość tego! — krzyknął Jody, wchodząc między nich. — Uważaj, co mówisz, Herzer. Dobra, jeśli nie potraficie pracować razem, w porządku. — Rozejrzał się wokoło i potrząsnął głową, widząc, że zamarła wszelka praca w grupie. — Czy to wygląda na uliczne przedstawienie? — krzyknął. — Co wy jesteście, banda minstreli, żeby siedzieć cały dzień na tyłkach? Wracać do pracy! — Potem machnął na jednego z mężczyzn. — Tempie, chodź tutaj.

Odczekał, aż młody mężczyzna podszedł i skinął na Herzera.

— Jeśli nie potrafisz pracować w parze, idź ścinać konary.

— Potrafię pracować w parze… — gorąco zaczął Herzer.

— Idź — nakazał Jody, wskazując na upuszczony przez Tempiego topór.

Herzer już bez słowa podszedł do topora i zabrał się za odrąbywanie opuszczonego przez chłopaka konara.

Topór miał szeroką i zaokrągloną głowicę zamocowaną na okrągłym trzonku. Zaprojektowano go bardziej jak topór bojowy niż narzędzie do rąbania drewna, ale został dostatecznie naostrzony i każde z wściekłych uderzeń Herzera odłupywało kawałek gałęzi. Drzewo, którym się zajmował, było takiej samej wielkości co pozostałe, ale zamiast szeroko rozpostartych gałęzi, miało je dość krótkie i gęste. Mimo wszystko u podstawy były grube i wymagały sporej dawki rąbania. I Herzer bardzo się z tego cieszył, ponieważ dało mu to możliwość spalenia swojej wściekłości na niesprawiedliwość świata. Nie potrafiąc pozbyć się gniewu, umieszczał cios za ciosem w gałęzi, aż odrywała się od pnia, po czym natychmiast zabierał się do następnej. W miarę jak pracował, rytm uderzeń i fizyczne zmęczenie ciężkim wysiłkiem w narzuconym sobie tempie spalały gniew i stopniowo zaczął odzyskiwać równowagę i myśleć trzeźwo o incydencie, zamiast tylko wściekać się na niesprawiedliwość wyroku.

— Musisz trochę zwolnić, bo się zabijesz — powiedziała Courtney, podchodząc do niego od tyłu.

Kiedy to mówiła, topór odbił się bokiem i o milimetry minął jego nogę, więc ustawił go z powrotem na linii i odłożył, dysząc.

— Masz rację — przyznał, odwracając się.

Niektóre z kobiet zaczęły pomagać przy ścinaniu, ale większa masa mięśniowa mężczyzn szybko udowodniła, że potrafili robić to szybciej i dłużej. Z drugiej strony dwie kobiety wciąż pracowały, jakby chcąc dowieść, że były tak samo dobre albo i lepsze niż którykolwiek z mężczyzn. Jedną z nich była Deann Allen, która na wszystko rzucała się z taką furią, jak Herzer na drzewo, a drugą Karlyn Karakas, która musiała przejść jakieś poważne przeróbki ciała, miała ponad dwa metry wzrostu i budowę jak mężczyzna kulturysta. Deann była znacznie mniejsza, ale bardziej agresywna w pracy, wydawało się, że jest potężnie przewrażliwiona na tym punkcie, a ponieważ ociosywała gałęzie równie dobrze, jak którykolwiek z mężczyzn, Jody nawet nie próbował sugerować, żeby to zostawiła.

Pozostałe trzy kobiety: Courtney, Nergui Slovag i Hsu Shilan wzięły na siebie lżejsze obowiązki. Odciągały na bok odrąbane gałęzie i zbierały je na stos, przynosiły narzędzia, wciskały kliny i roznosiły wodę.

Dlatego właśnie Courtney podała mu gliniany kubek w połowie napełniony wodą.

Potrząsnął głową, wypił wodę i zapatrzył się na kubek. Był kiepsko wykonany i widać było na nim odciski palców utrwalone we wnętrzu przez wypalanie. Jego brzeg już był pęknięty i lekko przeciekał, tak więc trzymającą go dłoń zwilżała sącząca się woda.

Dokładnie w tej chwili dotarła do niego rzeczywistość i przez chwilę myślał, że się załamie i zacznie płakać. Naprawdę tu był i musiał pracować albo głodować. I nigdy, przenigdy już nie wróci. Nagle, desperacko zapragnął zobaczyć swoją małą chatkę w lesie. Nigdy nie była dla niego niczym więcej niż tylko miejscem, gdzie spał i trzymał kilka cennych rzeczy. Ale zapragnął położyć się w swoim łóżku i żeby dżinn przyniósł mu szklankę piwa i duży stek. Chciał, żeby to wszystko okazało się tylko dziwnym snem i żeby się skończyło.

— Wyglądasz, jakby ktoś zabił ci psa — zauważyła Courtney. — Ta woda jest aż taka zła?

— Nie. — Herzer spróbował nie pociągać nosem. — Nie. Po prostu… właśnie nagle uświadomiłem sobie, że to wszystko. Że to właśnie będę robił przez resztę życia!

— No cóż, miejmy nadzieję, że nie to — radośnie odpowiedziała Courtney, potem poważnie kiwnęła głową. — Ale… tak.

— Ja tylko… — Herzer przerwał i potrząsnął głową. — Nieważne. Dzięki za wodę.

— PRZERWA OBIADOWA! — zawołał Jody, uderzając o siebie dwoma kawałkami metalu. Machnął w stronę Herzera. — Możesz sobie zrobić przerwę na czas obiadu.

— Czemu? — zapytał Herzer, wzruszając ramionami i podnosząc z powrotem topór. — Będę dalej pracował.

Jody przyglądał mu się przez chwilę z enigmatycznym wyrazem twarzy, potem kiwnął głową i skierował się do kotła dymiącego nad ogniskiem.

— To niesprawiedliwe — żywo zaprotestowała Courtney. — Nie ty to zacząłeś.

— Wiem. — Herzer splunął na dłonie i rozprowadził ślinę po krwawiących pęcherzach. — Ale wydaje mi się, że chyba to rozumiem.

— Co, stwierdzenie, że nie możesz jeść! Bo narzekałeś na tego bezużytecznego dupka? — zapytał Mike, podchodząc.

— Z powodu tego, jak chciałem to załatwić — odpowiedział Herzer, wyprowadzając pierwsze uderzenie w następną gałąź. — Nikt z nas nigdy nie musiał pracować, żeby żyć. Musimy się nauczyć jak. Również, jak pracować w grupie. Jody ma ciężkie zadanie i jedyny sposób, w jaki może je wypełnić, to być ostrym.