— To… nieprzyzwoite — z grymasem stwierdziła Rachel.
— I oczywiście niektórzy mężczyźni muszą używać zwierząt większych niż owce — z chichotem kontynuował Edmund, teatralnym gestem poprawiając sobie pasek.
— To prawdopodobnie może działać — kiwając głową, zgodziła się Daneh. — Ale szew miałby tendencję do przeciekania. I musiałabym ci znaleźć królika…
— Przypuszczam, że można to nawoskować — z namysłem zasugerował Edmund, ignorując przytyk. — Testowałoby się to przez napełnienie wodą i sprawdzenie, czy przecieka.
— Nie mogę uwierzyć, że o tym rozmawiacie — wtrąciła się Rachel. — Dajcie spokój.
— Rachel, od dawna chciałaś być traktowana jak dorosła — nie odwracając się, odpowiedział Talbot. — Witamy w dorosłym traktowaniu. Jeśli chcesz, możemy potraktować cię jak dziecko i kazać ci wyjść.
Rachel otwarła usta, gotując się do ostrej odpowiedzi, ale zaraz je zamknęła.
— Dobra, należało mi się — przyznała. — Ale pozwólcie mi przypomnieć, że jesteście moim rodzicami. Może jestem zbyt młoda na pewne rozmowy, ponieważ dyskusja na temat wielkości penisa mojego ojca zdecydowanie się do nich zalicza. Dobra?
— Dobra — zgodził się ze śmiechem Edmund. — Przepraszam.
— Co to jest wrotycz? — zapytała Daneh.
— Och, zioło. Tak naprawdę to wszystko, co o nim wiem. I że to dość silny środek poronny.
— Jest tyle rzeczy, o których nie mam pojęcia — z westchnieniem przyznała Daneh. — Edmund, proszę, kiedy następnym razem będziesz rozmawiał z Sheidą, powiedz jej, że zasłuży na przekleństwo siostry, jeśli nie wymyśli jakiegoś sposobu, na udostępnienie mi tekstów medycznych.
— Powiem jej.
— To nie powinno wcale wymagać tyle energii — dodała Daneh.
— Powiem jej.
— I naprawdę tego potrzebujemy.
— Powiem jej — powtórzył.
— Dobrze. I jeszcze jedno, ludzie zapracowują się na śmierć.
— Niektórzy ludzie zapracowują się na śmierć — poprawił Edmund. — O co chodzi?
— Musimy zacząć szkolić ich w zakresie bezpieczeństwa. Mamy do czynienia z ludźmi, którzy nigdy w życiu nie trzymali topora, a teraz pracują jako drwale, i ludzi, którzy pracują z maszynami, choć nigdy nie mieli z nimi kontaktu. Ta większa amputacja dotyczyła mężczyzny, który pracując w młynie, nie miał dość rozsądku, żeby użyć jakiegoś urządzenia do dźwignięcia końca potężnej belki. Stracił na trwałe sporą część stopy, została zbyt zmiażdżona, żeby choć myśleć o jakiejś naprawie. Wiem, że w dawnych czasach nikt tak naprawdę nie przejmował się bezpieczeństwem poza stosowaniem zasady: „spróbuj nie dać się zabić”. Ale myślę, że stać nas na coś więcej, prawda?
— Zajmę się tym — obiecał, wyciągając plik kartek i ołówek. Uniósł je w górę, powstrzymując jej wybuch. — Zajmę się tym. Masz rację, w dawnych czasach tak naprawdę nie przejmował się tym nikt oprócz poszkodowanych. I możemy to poprawić. Ale nie mogę tego zagwarantować. Ścinanie drzew to nieuchronnie niebezpieczne zajęcie, o ile nie ma się systemów zasilania i ochrony. A nawet wtedy zdarzają się wypadki. Podobnie jest z uprawą ziemi. Nigdy nie było wiele lepiej, przez wszystkie tysiąclecia, kiedy parali się tym ludzie. Więc nie wiem, co dokładnie możemy zrobić. Ale spróbuję. Dobrze?
— Dobrze — przytaknęła. — Ostatnia sprawa do ciebie. Musimy ustalić dzień wolny. — Daneh…
— Każde społeczeństwo w historii miało dzień odpoczynku — mówiła dalej, ignorując wtrącenie. — Przeważnie miały naturę religijną, ale wcale tak nie musi być. Ludzie pracujący tak ciężko, muszą mieć trochę wolnego czasu. Proponowałabym jeden dzień na siedem, ponieważ taki był dawny standard i to się sprawdzało.
— Może niedziela? — zasugerował, rozbawiony.
— Wszystko mi jedno, który dzień tygodnia wybierzesz, o ile tylko to zrobisz.
— Dobrze, sprawdzę, który będzie najbardziej odpowiedni. Mamy tu kilku żydów i przynajmniej jednego mahometanina, wydaje mi się, że oni świętują w piątki.
— Soboty — wtrąciła się Rachel. — Przynajmniej dla żydów. Od piątku wieczór, do soboty wieczór, jeśli dobrze pamiętam.
— W takim razie sobota — uciął Edmund, wzruszając ramionami. — Będziemy też musieli pomyśleć o świętach. Niewielu. Ale masz rację, ludzie potrzebują trochę wolnego czasu.
— Kane sprowadził swoje stado. Weź jutro konia od Toma Raeburna — Daneh zwróciła się do Rachel. — Weź dużą torbę z jakimiś bandażami i przejedź się po obozach. Wprowadź kobiety w to, co się dzieje i sprawdź ogólny stan zdrowia. W mieście jest sporo drobniejszych wypadków, przypuszczam, że w obozach podobnie.
— Tak, mamo — odparła Rachel zmęczonym głosem, po czym podniosła głowę, rumieniąc się. — Przepraszam. Masz rację. I to odpowiedzialność. Dziękuję.
— Poradzisz sobie. Jeśli jest tam ktoś poważnie ranny, kto nie został zgłoszony, sprowadź go do mnie.
— Tak.
— Myślę, że to już wszystko — stwierdziła Daneh.
— W takim razie, odpocznij trochę — zaproponował Edmund. — Wracaj do domu. Nie chcę, żebyś wstawała w środku nocy, o ile nie będzie to naprawdę awaryjna sytuacja.
— Ja zostanę tutaj — wtrąciła Rachel. — Jeśli pojawi się coś drobnego, sama się tym zajmę.
— Dobry pomysł — ucieszył się Talbot. — Milady?
— Idę — zgodziła się Daneh. — Dobranoc, Rachel.
— Dobranoc mamo, tato. — Odczekała, aż pójdą, potem dokończyła sprzątania szpitala i rozejrzała się. Jedynym miejscem, gdzie mogła się położyć, był twardy stół operacyjny, ale musiał wystarczyć. Kładąc na niego kilka koców umościła się najwygodniej, jak mogła, i przewróciła się na bok. Wiedziała, że za nic nie uśnie, ale kiedy tylko o tym pomyślała, jej umysł zanurzył się w sen.
O poranku Herzer czuł się jak worek kamieni.
Obudził się pod wpływem potrząsającej nim ręki i jęknął. Był zwinięty w kulkę na boku i każdy mięsień w jego ciele protestował przeciw ruchowi.
— Wstawaj — powiedział Jody w miarę łagodnie. — Jest już śniadanie i masz tylko trzydzieści minut najedzenie. Lepiej się pospiesz.
Herzer nie czuł się ani trochę głodny, ale wymuszona poprzedniego dnia głodówka wciąż żywo odciskała się w jego myślach, więc podniósł się na nogi i doczłapał do kolejki.
Posiłek znów składał się z grysiku kukurydzianego z dodatkiem jakiegoś rodzaju herbaty ziołowej. Jednak tym razem sporo osób uznało, że nie będzie w stanie wiele zjeść. Część wzięła tylko pół miski, a niektórzy z biorących pełną, jak Courtney, nie zjadło wszystkiego. W potężnym kotle zostało dość, by Herzer, Mike i kilku innych mogło dostać dokładki, bo po zjedzeniu pierwszej porcji Herzer poczuł silny głód. Nie tylko dostał dodatkową porcję, ale czekając przy wiadrze na brudne miski zdołał zebrać resztki od kilku osób, które w większości oddawały je lekko speszone. Wyjątkiem była Nergui, która — widząc, jakie ma plany — wylała zawartość swojej prawie pełnej miski na ziemię. To wywołało ognistą reprymendę od Dorsetta.
— Nie marnuj jedzenia — warknął, podchodząc do niej od tyłu. — I tak nie mamy go dość. Zrób coś takiego jeszcze raz, a możesz pożegnać się z następnym posiłkiem!