Выбрать главу

Herzer zaczął się już czuć objedzony jak kleszcz, więc niechętnie odstawił pustą miskę do wiadra i ruszył po topór.

Z powątpiewaniem spojrzał na swoje dłonie. Skóra zaczęła już odrastać na zniszczonej dłoni, ale większość powierzchni wciąż była odsłonięta i brud mieszał się z żółtą breją, która pojawiła się na skórze. Nie wyglądało to zbyt apetycznie i jego żołądek przez chwilę pożałował obfitego posiłku. Praca toporem będzie musiała być bolesna, nawet trzymanie miski i posługiwanie się łyżką okazały się nieprzyjemne, ale chyba nie bardzo miał jakiś wybór. Kontemplował właśnie ponury dzień, kiedy usłyszał stukot kopyt zbliżającego się konia.

— Cześć, Herzer — przywitała go Rachel, zsiadając z wierzchowca na dość wysoko ścięty pieniek. Zdjęła zestaw toreb i pomachała w stronę Dorsetta. — Jody, jestem tu, żeby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy medycznej, a potem muszę porozmawiać z kobietami w grupie.

— Jak długo to potrwa? — zapytał Jody. — Mamy do oczyszczenia spory teren.

— To zależy od tego, ile będę miała do zrobienia — odpowiedziała ostro. — Macie jakieś poważniejsze rany?

— Nie, ale kilku z nich ma poharatane dłonie — przyznał Dorsett, wskazując na Herzera. — Zacznij od niego, a ja sprowadzę innych. — Jody zaczął zbierać osoby, o których wiedział, że najbardziej poraniły sobie ręce poprzedniego dnia.

— Hej! — wrzasnął Earnon. — Ledwie mogę się ruszać, a plecy bolą mnie, jakby płonęły!

— Nie przyjechałam tu leczyć bolących mięśni — odwarknęła Rachel, przyglądając się dłoniom Herzera. — Dobry Boże, Herzer, coś ty sobie myślał!

— Myślałem, że mam dużo drzew do oczyszczenia — odparł chłopak, krzywiąc się, gdy obmacywała jego pozdzierane dłonie.

— Chodź do strumienia — zarządziła, podnosząc torby. — Jody, przyślij resztę do nas.

— Widziałaś Bast? — zapytał, gdy szli w stronę wody. Strumień był mętny od rozdeptanego błota, ale idąc w górę, doszli do miejsca, gdzie płynęła krystalicznie czysta woda.

— Kręci się po okolicy. Pomaga myśliwym w polowaniach. — Wsadziła jego dłonie do zimnej wody i łagodnie oczyściła zebrane na nich nieczystości. — Musisz to utrzymywać w czystości. Jesteśmy dość odporni na choroby, ale rany powierzchniowe mogą ulec paskudnym infekcjom.

— Będę o tym pamiętał — obiecał, sycząc z bólu.

— To żółte to ropa, normalne przy takich uszkodzeniach skóry, przynajmniej tok twierdzi mama. Masz mnóstwo szczęścia — dodała.

— Czemu? — zapytał, gdy wyciągnęła jedną z jego dłoni z wody i rozsmarowała na niej paskudnie wyglądającą zieloną maź. Widać w niej było fragmenty liści.

— Nieulepszeni ludzie potrzebowaliby całych dni, na wyleczenie takich uszkodzeń — odpowiedziała, wcierając maź. — To powinno pomóc w leczeniu. To niewiele, ale zawsze coś, i powinno utrzymać bakterie pod kontrolą.

— Mogę używać dłoni? — zapytał, mając nadzieję, że otrzyma odpowiedź przeczącą.

— Chciałabym, powiedzieć ci, że nie, ale za dużo jest pracy, żebyś mógł odpoczywać. — Wyciągnęła z torby pasy materiału i skóry i zaczęła owijać jego dłonie, najpierw badwabiem, potem skórą. Na koniec zawiązała węzeł utrzymujący osłonę na miejscu.

— Skóra ochroni wnętrze dłoni. Spróbuj na nie uważać, dobrze? Na szczęście palce nie wyglądają źle.

— Dobrze — odpowiedział, zginając dłonie. Bandaże faktycznie zmniejszały nacisk na rany.

— Skóra prawdopodobnie odrośnie ci do jutra, a potem zacznie twardnieć. Jak już mówiłam, przynajmniej w tym mamy szczęście.

— Szczęście, tak — niezgrabnie przytaknął Herzer, po czym umilkł. — Jak się ma twoja mama?

— Nieźle sobie radzi — cierpko odparła Rachel. — Stara się być zajęta i wydaje mi się, że dobrze jej to robi.

— Rachel, ja… — umilkł.

— Nie chcę o tym rozmawiać — powiedziała ostro, wstając. — Teraz już możesz wracać do pracy.

Herzer przyglądał się jej przez chwilę, potem kiwnął głową i skierował się do obozu.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Rachel westchnęła, gdy skończyła zajmować się ostatnim z grupy z popękanymi odciskami. Większość z nich nie była w tak złym stanie jak Herzer, ale kilku zbliżało się do niego. Pozbierawszy swoje rzeczy poszła z powrotem do obozu i rozejrzała się za Jodym. Leczenie dłoni stanowiło łatwiejszą część jej zadania.

— — Jody, muszę teraz porozmawiać ze wszystkimi kobietami — oświadczyła nadzorcy.

— O co tu chodzi? — zapytał. — Wszystkie pracują.

— Jody, Edmund kazał mi tu przyjechać i wiem, że są zajęte. Naprawdę chcesz, żebym przeprowadziła z nimi tę rozmowę. Zaufaj mi.

— Dobrze — zgodził się niechętnie. — Courtney, Nergui, Shilan, Karlyn i Deann. Chodźcie tu!

Odczekał, aż kobiety zebrały się przy nim i odwrócił się w stronę Rachel, składając ręce.

— A teraz ty wybierzesz się na spacer — oznajmiła Rachel.

— Czemu?

— Ponieważ ja tak powiedziałam, Jody. — Rachel westchnęła. — Po prostu idź. Zaufaj mi, nie chcesz przy tym być.

Przez chwilę wbijał w nią gniewne spojrzenie, po czym odszedł.

— Panie, usiądźcie sobie. — Rachel wskazała na kilka powalonych drzew. Czeka nas kobieca rozmowę.

Powiedziała im o wizycie u Bethan i o tym, co wyszło z tej wizyty dla całego rodzaju żeńskiego, po czym przeczekała erupcję.

— Żartujesz — krzyknęła Nergui. — To po prostu…

— Niesmaczne — przerwała jej Rachel. — Ale i prawdziwe. I nie odejdzie sobie.

— Nigdy? — zapytała Karlyn z szeroko otwartymi oczami.

— Kiedy zostaną uwolnione wszystkie jajeczka, proces się zatrzyma, mniej więcej za pięćdziesiąt lat. Może później. Ale wtedy, bez hormonów, zaczynają się inne problemy. Można też cały czas być w ciąży.

— Pieprzyć to! — warknęła Deann.

— Czułaś się ostatnio trochę drażliwa? — jadowicie spytała Rachel.

— Jaki to ma związek? — ostro zareagowała Deann. — Wszystko to… — machnęła ręką wokół — musi człowieka wkurzyć.

— Bardziej drażliwa niż zwykle? — odpowiedziała Rachel, biorąc głęboki wdech. — Czuję, jak wzbiera to we mnie, i pozwól, że ci powiem, wcale mnie to nie uszczęśliwia, absolutnie. Zwłaszcza nie mogę się doczekać boli. Bethan powiedziała, że to jak naciągnięty mięsień, który po prostu nie chce przestać boleć.

— Wszystkie takie będziemy? — zapytała Shilan. — Nie czuję się… drażliwa. Owszem, zmęczona, ale nie… bardziej zła.

— Nie wiem — przyznała Rachel. — Mama nie ma żadnych tekstów, które szczegółowo by to opisywały. Będziemy musiały się przekonać.

— To… to… — Courtney w końcu nie wytrzymała — To ssie.

— Owszem, to też robi — odpowiedziała Rachel. — Rozwiązujemy problem… przechwycenia upływu krwi. Jak bandaże, tylko na wasze… wasze części. I pamiętajcie, jesteście teraz wszystkie płodne. Za bardzo się zaprzyjaźnicie z waszym chłopakiem, a przez całe miesiące będziecie nosić dodatkowe pięć do dziesięciu kilo płodu wraz ze strukturami pomocniczymi.

— Nie wierzę, że tego słucham — prychnęła Nergui.

— Lepiej w to uwierz — gniewnie odparowała Rachel. — Uwierz. Albo skończysz, lejąc krwią po całej okolicy. Lub w ciąży — dodała z niesmakiem.