— Studiowałeś historię. — Edmund znów przyjrzał się chłopcu.
— Bardziej się nią bawiłem, sir — odpowiedział Herzer. — Przeważnie historia wojskowości, ale Rzymianie stanowili na tyle znaczący czynnik w przedindustrialnej myśli wojskowej, że miało sens zwrócić na nich większą uwagę niż na przykład na Egipcjan.
— To odmiana rzymskiej łaźni — wyjaśnił Edmund po dłuższej przerwie. — Również niektóre aspekty japońskiej. Rzymianie oskrobywali ciała kawałkami wygiętego metalu, a potem wchodzili do pary. Później kąpali się czy pływali w chłodniejszej wodzie w frigidarium. Kiedy zbudujemy nowe łaźnie, prawdopodobnie będzie tam i pokój z parą oraz sauna. Ale gorące kąpiele to również japoński pomysł. A ponieważ woleje od pary, pomyślałem, że pójdziemy w tym kierunku.
— Miło byłoby mieć łagodniejsze mydło — cierpko zauważyła June.
— Pracujemy nad tym. Jak tylko ktoś wymyśli przemysłowy sposób produkcji mydła, kupimy go. A na razie uczniowie wytwarzają mydło ługowe i nic więcej.
— Ponieważ w ten sposób ktoś zacznie w końcu robić lepsze, sir? — ostrożnie zapytał Herzer.
— Trafiłeś w sedno — odpowiedział Talbot, kiwając głową i wynurzając się z wody. — Miasto utrzyma ludzi w miarę zdrowych i żywych. Jak długo będą pracować i jak długo będziemy w stanie im pomagać. Ale gdyby to tylko ode mnie zależało, do jedzenia byłby tylko kleik, i to dość rzadki.
— Żeby ludzie wymyślili sposoby na zdobycie lepszego jedzenia? — zasugerowała Courtney.
— Cóż, w tej chwili nie ma nic wiele lepszego niż to, co już dostają — przyznał Edmund, wycierając się pobieżnie. — Ale będzie. A nie chcę, żeby ktokolwiek na trwałe uzależnił się od miasta. W demokracji prowadzi to do chleba i igrzysk, a ostatecznie do despotyzmu. A despotyzm do pracy niewolnej. Nie pozwolę nawet na początki czegoś takiego, jak długo pozostanę burmistrzem. — Skłonił się im i wyszedł z sali.
— Jej — powiedziała Courtney.
— Jest głęboki — stwierdziła June ze skinięciem.
— Właściwie, termin, nad którym się zastanawiałam było „charyzmatyczny” — dodała Courtney.
— Och, to też. — June roześmiała się. — Bardzo charyzmatyczny. To jedyna rzecz, na którą nikt nigdy nie odkrył genu.
Kiedy Edmund wrócił do domu, była już prawie północ, ale wchodząc do głównej sali, zobaczył siedzącą przy ogniu i wpatrującą się w niego w zamyśleniu Daneh.
— Długo się nie kładziesz, zauważył, podchodząc do drugiego fotela i siadając obok niej przed ogniem. — A szczerze mówiąc, powinnaś spać, ile tylko możesz.
— Mam dużo do przemyślenia. — Daneh wstała i schyliła się, żeby pogrzebać w ogniu. — Przypuszczam, że trochę sobie zdawałam sprawę, do jakiego stopnia polegam w swojej pracy na technice. Ale ostatnio naprawdę mnie to dobija. Miałam kilka przypadków… nie sądzę, żeby wszyscy przeżyli, Edmundzie.
Pomyślał o podejściu do niej i objęciu, ale od czasu… spotkania z Dionysem nigdy go nie dotknęła. Anie zamierzał jej naciskać.
— Mogę jakoś pomóc?
— Nie, o ile nie potrafisz leczyć gangreny — westchnęła. — Albo wymyślić, jak wyleczyć krwotok wewnętrzny bez nici rozpuszczanych, anestetyków i sterylnych warunków do operacji na wnętrznościach.
Ponieważ nie był w stanie pomóc w żadnym z tych przypadków, zachował milczenie. Ale wiedział, że nie było to wszystko, co ją dręczyło. Znał ją przez długi czas i jej ciało powiedziało mu, że było coś jeszcze. Nie wiedział co, ale zdecydowanie coś.
— Coś jeszcze? — zapytał w końcu.
— Tak — odparła po dłuższej ciszy. Zapadła kolejna, gdy znów zaczęła grzebać w ogniu, tym razem znacznie energiczniej. W końcu odłożyła pogrzebacz i usiadła z powrotem w fotelu, wciąż patrząc na ogień. — Nie zaczęłam krwawić.
Czekał na coś poważniejszego niż to, ale w końcu wzruszył ramionami.
— Czy nie zdarza się, że… przeskakują? — zapytał.
— Czasami, ale prawie wszystkie kobiety w mieście przeżyły to „przekleństwo”. — Umilkła, a potem zamknęła oczy, choć jej twarz zdradzała burzę emocji. — Rozmawiałam z tymi, które tego nie miały i one wszystkie… angażowały się seksualnie już po Upadku. Każda z nich.
— Och — powiedział Edmund, a potem zastanowił się chwilę. — Cholera. Czy możemy coś z tym zrobić? — zapytał.
— To znaczy, pozbyć się go? — Uśmiechnęła się słabo. — Może. Ale nie jestem pewna, czy tego chcę. Edmundzie, to będzie pierwsze od tysiącleci dziecko urodzone z kobiety. Z pewnością należy się dobrze zastanowić, zanim zdecyduję sieje usunąć?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
— O co chodzi, Celine? — niecierpliwie spytał Chansa. Zrezygnował z prowadzenia wielu awatarów i zamiast tego przeniósł się do laboratorium.
— Pomyślałam, że powinieneś zobaczyć moją najnowszą zabawkę-z uśmiechem odpowiedziała Celine. — Jest… czymś w sam raz dla ciebie.
Poprowadziła go korytarzem, a potem przez serię ekranów zabezpieczających, aż stanęli przed wyłożoną metalem jamą. Wewnątrz znajdowało się dwunogie stworzenie. Miało prawie trzy metry wzrostu, przygarbione ramiona i długie nogi oraz potężne bicepsy i uda. Palce miało długie i silne, z haczykowatymi szponami. Twarz należała do zwierzęcia, ale kiedy spojrzała na nich z dołu, Chansa dostrzegł w niej zdumiewającą dozę inteligencji. Widać było, że przygląda się ścianom, oceniając je i usiłując oszacować, czy będzie w stanie sięgnąć szczytu. Oczy płonęły mu furią i stworzenie w końcu skoczyło w powietrze, skrzecząc, gdy ekran energetyczny rzucił je z powrotem na podłogę. Zawyło z bólu i złości.
— Ciekawe — zgodził się Chansa. — Faktycznie, jest to warte mojego czasu. Oczywiście, jeśli da się to coś kontrolować. I jak trudno je wyprodukować?
— No cóż, ten jest tylko prototypem — odpowiedziała Celine z dzikim uśmiechem. — Przyjrzyj się uważnie. Widzisz w nim coś dziwnego?
Chansa popatrzył jeszcze raz i wzruszył ramionami z irytacją.
— Nie baw się ze mną w zgadywanki, Celine. To Przemiana.
— Ale nie Przemiana człowieka — oświadczyła ze śmiechem. Chansa ponownie przyjrzał się twarzy i ciału, po czym zadygotał.
— Elf? — krzyknął. — Oszalałaś! Jeśli przeciągniesz elfy na stronę Wolności…
— Nie wiedzą, że go mam — z niewzruszonym spokojem powiedziała Celine. — A teraz, kiedy już z nim skończyłam, można go wyeliminować. Ale chwytanie elfów i przemienianie ich jest takie… wymagające. Chodź za mną.
Poprowadziła go w głąb budowli i w dół serią schodów głęboko pod laboratorium. W miarę jak schodzili niżej, kompozytowe ściany zmieniły się z gładkiego plastiku na szorstki beton, a później naturalną skałę.
— Ta budowla jest stara — wyjaśniła, wskazując ręką wokół siebie. — W bardzo dawnych czasach był to zamek, a później twierdza wojskowa i centrum badawcze. Ta część jest starożytna, tak bardzo, że sięga poza znaną historię. Aż się zastanawiam, jakie tajemnice pochowano tu od czasów jego stworzenia.
Z głębin dochodził do schodów chłodny powiew niosący ze sobą zapach zepsucia, z początku delikatny, ale z każdą chwilą silniejszy, aż doszli do schodów nad dużą, głęboką jaskinią o naturalnym wyglądzie.
Schody i korytarze w górze oświetlone były zimnym, bezkierunkowym blaskiem światło farby, ale ciemność jaskini rozjaśniały tylko pochodnie umieszczone w dużych odstępach. Rzucały słabe, migoczące płomienie ledwie rozpraszające mrok niesamowitej scenerii. Olbrzymie pomieszczenie pełne było życia.