— Tak.
— Są tam tygrysy, lamparty i pumy?
Herzer zastanowił się nad tym przez chwilę, potem wzruszył ramionami.
— Jeszcze mnie nic nie zjadło.
— Och. Kiedy planujesz się tam wybrać?
— Nie mam nic lepszego do zrobienia, więc pewnie pójdę teraz.
— Cóż, jeśli poczekasz, aż skończymy z naczyniami ze śniadania, mogłabym wybrać się z tobą.
— Nie boisz się bycia zjedzoną? — zapytał Herzer, a potem szybko dodał: — Przez tygrysa?
— Nie przy tobie — odpowiedziała.
— Cóż… chyba mogę trochę poczekać.
Uśmiechnęła się i zabrała jego tacę, zanosząc ją do kuchni, wyraźnie kołysząc przy tym biodrami.
Dobra, pomyślał Herzer. Jak to było z tym końcem świata?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Kiedy Herzer wracał późnym popołudniem do miasta, jego koszyk był w połowie zajęty przez lekko wilgotny koc, druga część aż kipiała od wiosennej zieleniny. Odkrył sporą kolonię szparagów i dość słodkich liści na sporą ilość sałatki. Udało mu się też znaleźć krzewy kudzi porastające kamienne osypisko, a przy niewielkim oczku wodnym u podstawy osypiska odkryli różne fascynujące rzeczy, które można było robić z sokiem z kudzi.
Gdy wrócili do miasta, przekonali się, że spora jego część opustoszała. Większość mieszkańców zebrała siew okolicy dawnego terenu Jarmarku, u podnóża wzgórz na północ od miasta.
— Chodź. — Morgen wzięła go za rękę. — Zaczęły się tańce.
— Och. Boże.
— Nie bądź dzieckiem — żachnęła się. — Wszystko, co musisz robić, to ruszać nogami!
Jeden z końców pola otoczono linami i ustawiono tam scenę. Z niej grupa minstreli, łącznie z rudowłosą dziewczyną, którą Herzer widział poprzedniego wieczora, grała teraz szybkiego jiga. Tańczyła całkiem duża gromadka, ale większość ludzi skupiała się w niewielkich grupkach, przyglądając się i rozmawiając. W okolicy leżało trochę pni pozostałych po ścinaniu lasu, postawiono też kilka stołów na kozłach, ale zebrani przeważnie usadowili się wprost na ziemi albo na nie wykarczowanych jeszcze pniakach. Herzer i Morgen, trzymając się za ręce, weszli w tłum, szukając miejsca, by usiąść, albo kogoś znajomego. Nie zaskoczyło go, że to właśnie Morgen pierwsza kogoś wypatrzyła. Pomachała do dwóch kobiet stojących obok siebie z założonymi rękami i pociągnęła Herzera, żeby go przedstawić.
Jedna z nich wyglądała na odrobinę starszą, była niska i miała więcej wypukłości niż dopuszczała aktualna moda i ostre rysy twarzy. Jej długie, ciemne włosy były mocno pofalowane, a w lekko wilgotnym powietrzu ich końce skręcały się w loki. Przyjrzała się Morgen i Herzerowi wyrachowanym spojrzeniem drapieżnika oceniającego ofiarę. Młodsza z kobiet, nieco wyższego niż przeciętnie u kobiet wzrostu, miała standardowy, modny wygląd: żadnych bioder, piersi i pośladków. Spojrzała na Herzera i Morgen z twarzą bez wyrazu, a potem odwróciła wzrok.
— Cześć — odezwała się Morgen, kłaniając się. — Crystal — zwróciła się do starszej kobiety. — To Herzer Herrick. Herzer, Crystal Looney.
Herzer wyciągnął rękę, ale kobieta tylko kiwnęła mu głową, ręce wciąż trzymając złożone. Jeśli można było w ogóle mówić o jakimś wyrazie jej twarzy, to było to lekceważenie. Herzer cofnął rękę i ostentacyjnie schował ją za plecami, kłaniając się z uśmiechem.
— Miło cię poznać. Crystal, tak? — powiedział.
— Shelly? — po chwili odezwała się Morgen, obracając się do drugiej kobiety. — To jest Herzer. Herzer, Shelly Coleman.
Herzer tym razem nawet nie próbował wyciągać ręki. Po prostu skłonił się w stronę kobiety, która odpowiedziała lekkim skinięciem i wróciła do przyglądania się tańcom.
Morgan zaczerwieniła się z powodu ewidentnego odrzucenia, a potem uśmiechnęła się niepewnie.
— No i co porabiacie? — zapytała.
Crystal wyglądała, jakby nie potrafiła uwierzyć w pytanie.
— Przyglądamy Się Tańcom — wycedziła, wolno i dystyngowanie. Morgen znów się zaczerwieniła, a Herzer kiwnął głową. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
— Miło było was poznać, drogie panie — rzekł ze starannie maskowaną nieszczerością. — Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. — Wziął Morgen za rękę i odszedł, zmuszając ją do tego samego.
— Cześć — rzuciła, odchodząc. — Nie wiem, co je ugryzło — powiedziała, kiedy się już od nich oddalili. — Normalnie są przyjazne.
Herzer objął dziewczynę na wysokości ramion i serdecznie ją uścisnął.
— Och, myślę, że ugryzł je fakt, że byłaś z facetem — wyjaśnił ostrożnie. — Co?
— Nieważne. Chodźmy poszukać jakichś moich przyjaciół. Oni przynajmniej mogą być choć trochę bardziej życzliwi.
Wędrowali przez tłum, aż Herzer wypatrzył najpierw Shilan, a potem siedzącego obok Cruza. Znaleźli sobie miejsce na skraju tłumu, opierając się o jakiś stos drewna.
— Cześć — przywitał się Herzer, podchodząc do nich z ramieniem owiniętym wokół talii Morgen. — Jak wam leci?
— Parszywie, Herzer, parszywie — odpowiedział Cruz. — Kim jest twoja przyjaciółka?
— Morgen, to Cruz Foscue i Hsu Shilan. Shilan to jej imię. Cruz, Shilan, to Morgen.
Herzer postawił na ziemi koszyk i najpierw wyciągnął z niego zieleninę, obwiniętą większymi liśćmi, a potem wydobył koc i rozłożył go, mając nadzieję, że nie będzie na nim zbytnio widać plam.
— Człowieku, zawsze jesteś przygotowany — ocenił Cruz. — Skąd wziąłeś to królicze żarcie?
— Poszliśmy na spacer do lasu — wyjaśniła Morgen i zaraz się zaczerwieniła.
— Bast pokazała mi niektóre rzeczy, które nadają się do jedzenia — dodał Herzer. — Można to wszystko jeść na surowo, ale niektóre są lepsze po ugotowaniu. — Wyciągnął jednego szparaga i spróbował. — Umm… smaczne. Bardziej jak karma dla jeleni.
— Faktycznie, dobre — przyznała Morgen.
— Oooo! Śliwki — zauważył Cruz, wyciągając owoc.
— Nie, to kudzi — poprawił Herzer, gdy twarz chłopaka wykrzywiła się w skoczeniu.
— To jest dobre — uznał Cruz, gryząc kolejną porcję, a potem podając resztę Shilan.
— Tak, ale uważajcie na sok — uprzedził Herzer z kamienną twarzą. Jednak komentarz i tak wywołał histeryczny niemal chichot Morgen.
— Muszę iść do toalety — oznajmiła nagle Shilan. — Pójdziesz ze mną, Morgen?
— Wygląda na dobry pomysł — odpowiedziała dziewczyna, otrzepując dłonie. Mężczyźni przyglądali się w milczeniu oddalającym się kobietom, po czym Cruz wzniósł oczy do nieba.
— One robią to tylko po to, żeby nas zdenerwować, wiesz o tym, prawda?
— Jasne — zgodził się Herzer. — Ale czy one wiedzą, że my wiemy?
— Wiesz, że w łazience poddadzą nas wiwisekcji.
— Hej, to latryny — poprawił go Herzer. — I o ile nie pachną znacznie lepiej niż nasze, nie będą stać w nich i nas analizować.
— Cóż. Racja. — Cruz wzruszył ramionami. — Ale to nie oznacza, że nie mogą stać na zewnątrz. A przy okazji, stary, muszę cię o to zapytać.
— O co? — zapytał Herzer, marszcząc brwi.
— Bierzesz jakieś pigułki, czy coś? No wiesz, daj spokój. Jednego dnia uganiasz się po okolicy z nimfomańską leśną elfką…