Выбрать главу

— Ona wcale nie jest nimfomanką! — zaprotestował Herzer.

— Wszystko jedno. Ma ze trzy tysiące lat i zna każdą pozycję z Kamastury!

— Och, tysiąc… może… — poprawił Herzer. — I dobrze, Kamasutra była na początek!

— Boże wszechmogący, stary — roześmiał się Cruz. — No więc? Pigułka? Daj mi trochę.

— Sam nie wiem — odpowiedział Herzer. — Zadawałem sobie to samo pytanie. To coś w rodzaju: „Hej, jest koniec świata. Teraz już możemy iść do łóżka z Herzerem!”.

Cruz roześmiał się tak szczerze, że przeturlał się po ziemi, machając rękami w powietrzu, żeby Herzer przestał.

— To nie fair — stwierdził w końcu, wskazując Herzera palcem. — Nie jesteś ostatnim facetem na świecie! To nie powinno tak działać!

— No nie wiem. Koniec świata, a one nagle zaczynają uważać mnie za interesującego. Nie pytaj mnie, ja tu tylko sprzątam! A gdyby była na to jakaś pigułka, brałbym ją od pięciu lat. Zresztą, hej, ty, a Shilan? Kto to mówi?

— Pracowałem nad Shilan przez tydzień — z rozpaczą odpowiedział Cruz. — Twoja leśna elfka odchodzi, a ty zaraz wracasz do miasta i bang!

— Nie wiem — powtórzył Herzer, znów wzruszając ramionami. — Może to po prostu mój doskonały wygląd.

— Och, proooszę — zaśmiał się Cruz. Mężczyzna miał prawie dwa metry wzrostu i drugie, pofalowane blond włosy, zielone oczy i doskonałą twarz. Wszyscy w ich społeczeństwie wyglądali dobrze, ale nawet w tej grupie Cruz lokował się w górnej części skali.

— Słuchaj, Cruz, nie mów mi, że masz problemy z dziewczynami — powiedział Herzer. — Kiedy dorastałem, miałem… um… problem genetyczny. Przez niego zachowywałem się naprawdę dziwnie. Miałem drgawki, nie potrafiłem utrzymać spokojnie rąk, moja głowa ciągle się poruszała. Nikt, a zwłaszcza dziewczyny, nie chciał znaleźć się w promieniu dziesięciu metrów ode mnie, na wypadek, gdyby to było zaraźliwe. Nawet moi cholerni rodzice „dali mi moją wolność” w wieku czternastu lat. A wtedy nie widziałem żadnego z nich już od trzech lat. Cały czas wychowywały mnie niańki.

— I co się stało? — zainteresował się Cruz.

— Cóż, dzięki bogom, zostałem wyleczony tuż przed Upadkiem. Tak się składa, że przez doktor Daneh.

— Żonę Edmunda Talbota? — zapytał Cruz.

— Och… oni nie są… nie wiem, czy są małżeństwem, ale… tak.

— Czyli znasz Edmunda?

— Właściwie nie spotkałem go nigdy aż do wczoraj, w łaźni. Ale znam doktor Daneh i chodziłem do szkoły z jej córką.

— Fajnie.

— Cóż, chodzi mi o to, że za żeton dostanę posiłek — stwierdził Herzer z nutką rozpaczy.

— Tak. — Cruz zmarszczył czoło. — Ale przynajmniej znasz ludzi. Ja nie znam tu nikogo. — Przez chwilę wyglądał na zagubionego.

— Hej. — Herzer nachylił się i klepnął go po ramieniu. — Znasz mnie, wszystkich w klasie A-5 i Morgen. Zanim się zorientujesz, będziesz znał wszystkich w tym mieście.

— No, to jest cel, do którego można dążyć — smutno uśmiechnął się Cruz. — Ale miałem przyjaciół, wiesz? Nigdy nie uświadamiałem sobie jak rozproszonych, ale byli przyjaciółmi. Tutaj… nie ma nikogo dla mnie. Nikogo za plecami.

— Rozumiem — zgodził się Herzer. Jednak prawdę mówiąc, ponieważ nigdy nie miał nikogo za plecami, nie potrafił tak naprawdę współczuć. — A skoro o tym mowa, widziałeś może Courtney i Mike’a?

— Och, tak. Courtney wyciągnęła Mike’a na tańce.

— Czym? — roześmiał się Herzer. — Wołami?

— Niewiele się pomyliłeś, stary. — Cruz uśmiechnął się. — Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że zagroziła mu zerwaniem. — Popatrzył za plecy Herzera i zachichotał. — Nie oglądaj się, dziewczyny wróciły.

— Powiemy im, że znamy ich tajemnicę? — spytał Herzer, unosząc brwi.

— Nieee… Niech myślą, że wiedzą coś, czego my nie wiemy.

* * *

Wciąż jeszcze zostało trochę sałatki, kiedy Mike i Courtney, ociekając potem w chłodnym, wiosennym powietrzu, wrócili z tańców. Dokonano prezentacji, a potem Mike zwalił się na ziemię z teatralnym jękiem.

— No i koniec, załatwiłaś mnie — oznajmił, leżąc plackiem na ziemi. — To miał być dzień odpoczynku!

— Mięczak — parsknęła Courtney, z rękami na biodrach i najwyraźniej płonąc chęcią powrotu na parkiet. — Co z tobą, Herzer?

— Nieee, dziękuję. Już się umówiłem z Morgen — odpowiedział, wyciągając dłoń. — Zechce pani zatańczyć, milady? — zapytał, wysuwając jedną nogę przed siebie i zginając się w ukłonie.

— Ależ oczywiście, sir. — Morgen chwyciła jego dłoń i podniosła się z ziemi. Herzer tańczył z Morgen prawie przez godzinę, jiga, reele i inne celtyckie tańce, aż poczuł, że jeszcze trochę i padnie. Gdzieś po drodze tańczył przez chwilę z Courtney i nawet z Shilan, ale w końcu wrócił do Morgen. Po tym tańcu rudowłosa minstrelka uniosła flet w geście poddania.

— Robimy sobie teraz małą przerwę — oznajmiła tłumowi, dramatycznym gestem ścierając pot z czoła. — Wy też powinniście!

Herzer zaczął odchodzić, kiedy zauważył zbliżającego się Edmunda. Położył rękę na ramieniu Morgen, żeby ją zatrzymać i oboje przyglądali się, jak Edmund zbliża się do sceny i kiwa palcem na flecistkę. Uniosła brwi. Opinia Edmunda na temat minstreli stanowiła już temat żartów w całym mieście, więc z wyraźnie udawaną trwogą przeszła przez scenę i nachyliła się, by posłuchać, co ma do powiedzenia. Herzer nie był dostatecznie blisko, by coś usłyszeć, ale zobaczył, jak jej brwi unoszą się w zaskoczeniu, a potem kiwnęła głową, na co Edmund odpowiedział tym samym. Podszedł do brzegu sceny i skinął na kogoś w tłumie. Minstrelka zebrała resztę zespołu. Kiedy na scenę wspiął się mężczyzna z dudami, stanęła przed nimi i uniosła ręce.

— Przepraszam, ludzie, ale zostaliśmy poproszeni o wykonanie jeszcze jednego kawałka, choć nie jest to melodia do tańca — oświadczyła, śmiejąc się niewesoło. Uścisnęła dłoń dudziarza i odczekała, aż napełni miechy, po czym zaczęła dyrygować.

Herzer poczuł, jak jeży mu się skóra od drżących dźwięków dud. Słyszał już muzykę z dud i zasadniczo mu się podobała, jednak ta melodia nie przypominała niczego, co do tej pory słyszał. Sięgała głęboko w niego i dotykała czegoś w duszy, czegoś starego, dzikiego i przerażającego. Gdy do melodii dołączyła reszta zespołu, jego ramiona pokryły się gęsią skórką. A potem kobieta zaczęła śpiewać i po pierwszych słowach przepadł.

Błyska topór, śpiewa miecz, Stalą wroga przegnaj precz. Konie gnają, tarczy blask, Bij Psubratów aż po Brzask. Bitwy zgiełk, krew, pot i znój, Walcz, by Kraj ten Został Twój. Zadmij w róg i przegnaj strach, Ilu Drani Poślem w Piach!

Herzer mógłby prawie przysiąc, że słyszał dźwięk uderzających w tarcze mieczy i niewyraźne dźwięki odległej bitwy. Stał jak zaczarowany, aż skończyła się piosenka, a potem z otwartymi ustami popatrzył na Morgen. Zwróciła ku niemu nieprzeniknioną twarz.

— To było niesamowite — powiedział w końcu.

— Podobało mi się — odparła, wciąż patrząc na niego z osobliwym wyrazem oczu. — Ale kiedy ty tego słuchałeś, wyglądałeś naprawdę dziwnie.