— Świń? — zapytała Shilan, marszcząc czoło. — I w czym problem ze świniami?
— Och, jasne. Chrum, chrum, zobacz, jaka śliczna mała świnka, kizi mizi. Różowa i milutka. Poczekaj, aż je zobaczysz.
— Och, nie widziałem ich, ale słyszałem dość — roześmiał się Herzer. — Czterysta kilo kłów i szczeciny. To będzie świetna zabawa. Na kiedy to planujemy? Wydaje mi się, że złamię sobie nogę.
— Jeśli będziesz miał złamaną nogę, wyślą cię do obdzierania ich ze skóry — poinformowała go Rachel.
— Złamana ręka?
— Dźwiganie wiader z pomyjami.
— Ugh, widziałem filmy z obdzierania ze skóry. Nie, dziękuję. Fuj!
— Powinieneś był uciec ze swoją przyjaciółką — stwierdziła Rachel.
— Z którą? — ze złośliwym uśmieszkiem zapytała Shilan.
— Przepadnij, chłopcze! — zakrzyknął Augustus. — Ile ich masz?
Herzer tylko jęknął i zsunął się niżej, aż jego głowa znalazła się pod wodą.
Daneh podniosła wzrok znad zlanego potem młodzieńca na leżance i kiwnęła głową Edmundowi i towarzyszącej mu kobiecie. Nie widziała jeszcze tej rekreacjonistki, ale od dawna znała typ. Kobieta miała około dwadzieścia kilo nadwagi, co — biorąc pod uwagę zarówno warunki aktualne, jak te sprzed Upadku — wymagało świadomej pracy, i obwieszona była srebrną biżuterią. Większość przedstawiała znaki zodiaku i inne obiekty okultystyczne, a pozostałe wykonane były z kryształów.
— Daneh, to Sharron, jest zielarką — przedstawił ją Edmund.
— Nie wydaje mi się, żeby to była dobra chwila, Edmundzie — ostro odpowiedziała Daneh, ściągając bandaż z ramienia młodzieńca i krzywiąc się na to, co zastała pod spodem. Chłopak nieszczęśliwie uderzył się toporem, a rana prawie natychmiast się zaogniła. Współcześni ludzie mieli bardzo sprawny system odpornościowy, ale jedną z jego najsłabszych stron była skóra, do której trudno się było dostać krążeniu. Teraz zainfekowany obszar przybrał już zielonobrązową barwę gangreny i jeśli nie wymyśli szybko jakiegoś sposobu na jej powstrzymanie, choroba go zabije. I to błyskawicznie.
— Gangrena — orzekła kobieta, nachylając się, wąchając i zdegustowanym ruchem potrząsając głową. — Nie ma na ziemi rośliny, która mogłaby to wyleczyć, potrzebujesz sulfamidów albo którejś cyliny.
Daneh odwróciła się i ostro spojrzała na kobietę, na co zielarką zareagowała uśmiechem.
— Nie spodziewałaś się, że będę znała takie terminy, co, pani doktor? Ale penicylina to nic więcej jak pleśń, a sulfamidy, to tylko przetworzona smoła, prawda?
— Masz coś z tego? — zapytała Daneh.
— Nie. Ale dopiero tu dotarłam — odpowiedziała zielarka. — I nie sądzę, żeby któreś się tu sprawdziło. Próbowałaś opracowywać ranę?
— Tak, ale to nas wyprzedza — burknęła, machnięciem odganiając muchę. Cholerne owady wciskały się do środka niezależnie od tego, co się zrobiło i przejawiały wyraźną tendencję do lądowania na otwartych ranach.
— Zostaw ją — powiedział nagle Edmund, gdy zamachnęła się na kolejną, która próbowała wylądować na zepsutym ciele.
— Co? — zapytały równocześnie obie kobiety, a potem spojrzały na siebie bezradnie.
— Wyjdźmy na zewnątrz — zaproponował Edmund, wskazując na dalszy koniec szpitala.
Szpital był nieduży, zaledwie jednoizbowy budynek z kilkoma pryczami i „salą operacyjną” na jednym końcu, w znacznej części składającą się ze starannie wyszlifowanego stołu i zestawu narzędzi, które przywodziły na myśl bardziej inkwizycję niż medycynę. Ale sytuacja poprawiała się. A jeśli ta zielarka faktycznie znała się na tym, co robi, mogło być jeszcze lepiej. Daneh dobrze zdawała sobie sprawę, że jej znajomość leków, ich produkcji i dozowania była czysto teoretyczna. Jeśli jednak kobieta faktycznie miała jakąś wiedzę, mogły razem stworzyć przyzwoitego lekarza ery przedindustrialnej. Pomimo protestów mężczyzny odgoniła muchę i osłoniła ranę świeżym bandażem, po czym wyszła w ślad za Edmundem.
— Co jest dobrego w muchach, Edmundzie? — zapytała ostro, gdy tylko wyszli. — Przenoszą każdą możliwą chorobę!
— Tak, to prawda — zgodził się. — A w gnijącym mięsie składają jajeczka, z których wykluwąją się larwy. A co jedzą larwy much?
Daneh namyśliła się przez chwilę, a potem potrząsnęła głową.
— Chcesz, żebym dopuściła larwy do ciała?
— Tak, martwego ciała — trochę niepewnie odpowiedział Edmund. — Słuchaj, wiem, że brzmi to okropnie. I tak naprawdę powinny to być hodowlane larwy, hoduje sieje na czystym, martwym mięsie. Ale nie mamy na to czasu, prawda?
— Nie — przyznała Daneh. — Stracimy go, jeśli tego nie powstrzymamy. Tradycyjnym podejściem byłaby wysoka amputacja, żeby wyprzedzić rozwój infekcji.
— Czy możesz szybko zrobić coś z rzeczy, o których mówiłaś? — Edmund zapytał Sharron.
— Nie — odpowiedziała. — Najpierw muszę znaleźć pleśń penicylinową, jedną z milionów odmian. Potrzebuję szalek na hodowle. Często można znaleźć pleśń tetracylinowąna starych grobach, ale tych też tutaj nie mamy.
— Pył z cmentarza? — Edmund pokręcił głową. — No cóż, larwy działają — Musimy się tylko martwić o wtórne infekcje.
— A co z… — Sharron zmarszczyła czoło. — Co ze znalezieniem garści… w czymś… i wymyciu ich?
— Fuj! — zareagowała Daneh. — Chyba wolałabym już pozwolić lądować muchom.
— Gangrena i tak jest wywoływana przez bakterie anaerobowe — stwierdził Edmund. — Trzymanie rany odsłoniętej może raczej pomóc, niż zaszkodzić.
— Czy jest jakiś sposób na doprowadzenie do niej… więcej tlenu? — zapytała Sharron.
— Nie, poza komorą hiperbaryczną — zaprzeczyła Daneh. — Albo jakimś sposobem na izolację tlenu, co wymaga wysokich ciśnień i niskich temperatur. Nawet nie jestem pewna, czy nie naruszyłoby to protokołów ciśnieniowych.
— Sheida? — zasugerował Edmund.
— Jak dotąd odmówiła przy dzielenia jakiejkolwiek energii — z irytacją przy pomniała Daneh. — Ma jej dość, żeby hulać po świecie, ale nic dla medycyny!
— To, oraz jakieś słabsze środki przeciwbakteryjne, jakie będę w stanie przygotować — podsumowała Sharron. — Są pewne zioła. Dość szybko mogę spreparować płuczkę. Nie będzie tak dobra, jak antybiotyki, ale trochę pomoże.
— Zrób to — powiedziała Daneh. — Proszę. I będziemy musieli urządzić ci laboratorium. Edmund?
— Porozmawiam ze szklarzem o przygotowaniu odpowiedniego sprzętu — skrzywił się. — Bardzo się ucieszy, że wsadzimy mu na głowę jeszcze i to, w dodatku do całej pracy, jaką już ma.
— Powiedz mu, że on też może tego potrzebować, i to wkrótce — ostro ucięła Daneh. — To powinno odpowiednio skupić jego myśli.
— Sharron zna też inne zioła i leki — ostrożnie dodał Talbot. — Łącznie z wrotyczem.
— Nie jest to coś, co bym rekomendowała poza absolutną koniecznością — wtrąciła się kobieta. — Z tego, co słyszałam, jest bardzo niebezpieczny. Ale są i inne. Mam trochę nasion maku, więc jak tylko uda się nam wyhodować jakieś rośliny, będziemy mieć opiaty. Silne i uzależniające, ale niewiele jest równie dobrych środków przeciwbólowych. No i jest kora wierzby.
— Tę znam — z uśmiechem rzekła Daneh. — Ale raczej dalej wolałabym się nie posunąć. To oraz kora wiśni.