Выбрать главу

Konie wymagały dużych zasobów i środków. Potrzebowały paszy albo sporego obszaru pastwisk. Choć tam, gdzie pierwotnie mieszkali, było prawie dość pastwisk, w zimie i tak należało je dokarmiać. Edmund jednak zgodził się przekazać im spore łąki w zamian za prawo użycia ich koni jako podstawy dla planowanej kawalerii Raven’s Mill. Po dłuższym przemyśleniu kwestii, jako że kawaleria oznaczała, że część z ich podopiecznych prawdopodobnie nie wróci do domu, zgodzili się.

Wcześniej jednak konie miały odegrać ważną rolę w spędzie. Choć nie były w stanie poruszać się między drzewami, obszar, na który zwierzyna miała zostać zagnana, znajdował się po drugiej stronie rzeki od Raven’s Mill i został niedawno oczyszczony. Istniała szansa, że z pomocą jeźdźców i różnych częściowo wyszkolonych rekreacjonistów uda się rozdzielić różne gatunki i zebrać zwierzęta w zagrodach.

Problem w tym, że nie było dość wyszkolonych jeźdźców.

I dlatego Herzer dostał ten przydział od Edmunda.

Podchodząc do corralu, Herzer przyjrzał się stadu. Zauważył, że znajdowały się w nim dwa różniące się typy koni, ale nie wiedział o tych zwierzętach dość, by orientować się, jakiej rasy są przedstawicielami. Jedne były nieduże i drobnokościste. Kiedy kłusowały albo reagowały na inne konie, miały skłonność do wysokiego podnoszenia nóg, wysoko przy tym trzymając karki i ogony. Ich kłus wyglądał jak taniec Bast, a zwierzęta zdawały się unosić nad ziemią.

Druga odmiana była znacznie większa i o masywniejszej budowie ciała, ale miała w sobie część tylko tej gracji co drobniejsze sztuki. Ich bieg nie był tak popisowy, tak taneczny jak u tych pierwszych, ale Herzer spostrzegł, że sam kłus wyglądał na… gładszy. I zdecydowanie były szybkie. Widział jednego z młodszych koni, pięknego rudzielca — choć wiedział, że u koni z jakiegoś powodu nazywa się to kasztanem — jak pędzi z jednego końca pastwiska na drugi, najwyraźniej wyłącznie z własnej chęci, i bardzo się cieszył, że nie siedzi na jego grzbiecie.

Przy płocie otaczającym pastwisko zebrało się około dziesięciu mężczyzn i dwie kobiety. Kiedy Herzer podszedł, przyglądali się koniom i rozmawiali ściszonymi głosami. Najwyższy z nich obejrzał się na niego i skłonił głowę. Mężczyzna miał na sobie cudzoziemski strój z epoki. Sądząc po kapeluszu z piórem, siwiejących, kasztanowych włosach sięgających połowy pleców, szpiczastych wąsach, rozpiętej na piersiach koszuli i wysokich butach ewidentnie był rekreacjonistą, ale zdawał się też tu dowodzić.

— Dzień dobry, sir — odezwał się Herzer, przyglądając się koniom. — Szukam koniuszego.

Mężczyzna wyszczerzył radośnie zęby i roześmiał się.

— Cóż, jestem właścicielem tych koni — oznajmił. — A za moje grzechy Talbot uczynił mnie odpowiedzialnym za spędzenie wszystkiego, co wyjdzie z lasów. Nie wiem jednak, czy Edmund zdaje sobie sprawę, że świnie nie dają się zaganiać w stada. Ani jelenie. A ja mam tylko tuzin jeźdźców, z których żaden jeszcze nie próbował zaganiać zwierząt z konia. Jeśli więc szukasz koniuszego, to chyba chodzi ci o mnie. Kane — przedstawił się, wyciągając rękę.

— Herzer Herrick — odpowiedział Herzer, ściskając ją.

— To Alyssa, moja żona. — Mężczyzna dotknął ramienia stojącej obok niego blondynki. Była szczupła i żylasta, z przyjazną, smagłą od słońca twarzą. Ona też wyciągnęła dłoń na powitanie.

— Co możemy dla ciebie zrobić? — zapytała głębokim głosem.

— Jeździłem już konno — rzekł Herzer. — Zanim to wszystko się wydarzyło, ćwiczyłem rekreacyjnie walkę konno — dodał.

— Wirtualna rzeczywistość? — z powątpiewaniem zapytał Kane.

— Rozszerzona.

— Och, czyli wiesz, jak jeździć na koniu. — Właściciel koni roześmiał się pogodnie. — A nie tylko wydaje ci się, że wiesz.

— Cóż, jeździłem — poprawił Herzer. — Trochę.

— Walczyłeś konno? — zapytał koniuszy. — Czy tylko trochę jeździłeś?

— Zacząłem trening w walce kawaleryjskiej — przyznał chłopak. — Ale to było… trudne.

— Tak, to prawda — zgodziła się Alyssa. — Wszyscy myślą, że to łatwe, do czasu, aż sami spróbują.

— No cóż, może po prostu zobaczymy, co potrafisz na którymś z chłopców — zaproponował Kane, patrząc na żonę. — Chyba któryś z moich?

— Och, tak — odpowiedziała kobieta. — Moje mogłyby go unieść, ale twoje będą odpowiedniejsze.

— O co chodzi z tymi twoimi i jej? — zaniepokoił się Herzer, gdy Kane prowadził go do pobliskiej szopy.

— Sprowadziliśmy oba nasze stada — wyjaśnił zapytany. — Moje to hanarahy, jej to araby. Wiesz, na czym polega różnica?

— Widziałem je — powiedział Herzer, wskazując w stronę stada.

— Araby to te mniejsze, a hanarahy większe. — Kane pokazał w stronę zwierząt. — Chcesz wiedzieć więcej?

— Jak dużo? — z chichotem zapytał Herzer. — Ostatnio odnoszę wrażenie, że mój mózg zaczyna być przeładowany!

— Byłeś w programie szkoleniowym? — Kane otworzył drzwi do szopy. Wewnątrz, na słupkach wystających ze ściany, zawieszone były siodła, a na tylnej ścianie, na kołkach uzdy i wodze. Poniżej leżał stos koców. W powietrzu unosił się dziwny, gęsty zapach, na który składał się zapach skóry i końskiego potu — nie był nieprzyjemny, ale zdecydowanie skoncentrowany.

— Tak — odpowiedział prosto Herzer, łapiąc rzucone sobie siodło. Zauważył, że miało wysoki tył i niski przód. W trakcie szkolenia używał podobnych siodeł, ale z wyższym przodem. Nie miał pojęcia, poza strzemionami, jak się nazywają poszczególne elementy.

— Araby to bardzo stara rasa. Nigdy nie grzebano w nich inżynierią genetyczną — wyjaśnił Kane. — Nikt dokładnie nie wie, skąd pochodzą, ale wyróżniały się lekką budową, przywiązaniem do ludzi, wielką szybkością i wytrzymałością. Brakuje im też jednego kręgu, przez co są mniej podatne na łękowatość.

Podniósł koc i razem z wodzami wcisnął go Herzerowi w ramiona.

— Proszę, mamy wszystko.

— Dobrze.

— Pierwotnie istniały dwie odmiany koni, gorącokrwiste i zimnokrwiste. Nadążasz?

— Tak.

— Gorącokrwiste sprowadzają się do arabów. Zimnokrwiste wyhodowano w Ropazji, miały masywniejsze ciała i były stosunkowo wolne. Zostały wyhodowane do swoich rozmiarów w czasach przedindustrialnych i pracowały jako zwierzęta pociągowe i tym podobne. Jednak dobry koń kawaleryjski musi wykazywać się szybkością i zwinnością. Tak więc gdzieś w historii skrzyżowano je z arabami i otrzymano w ten sposób trzecią odmianę, zwaną ciepłokrwistą.

— Hanarahy? — zapytał Herzer prowadzony przez Kane’a na zewnątrz.

— Hanarahy odmianą ciepłokrwistych. Ale niezależnie od wysiłków hodowców część cech arabów nigdy nie przyjęła się u ciepłokrwistych, zwłaszcza brak tego jednego kręgu. I zazwyczaj dostawali konie, które były albo szybkie, albo wytrzymałe. Albo — jeśli miały obie te cechy — okazywały się bardzo delikatne, musiały mieć odpowiednie jedzenie i tego rodzaju rzeczy.

— A więc hanarahy produktem inżynierii genetycznej — stwierdził Herzer.

— Nie od zera, ale niewiele do tego brakuje — przyznał Kane. — Niewiarygodna wytrzymałość, właściwie większa niż arabów, bardzo przyjazne, cholernie troskliwe, ogniste wobec wrogów i łagodne jak owieczki wobec dzieci. Są piorunująco szybkie, mogą żywić się byle czym…