— Superkonie. — Herzer położył siodło na najwyższej żerdzi płotu.
— Nie do końca, ale na ile tylko potrafili to osiągnąć inżynierowie — zgodził się Kane. — Pewnie zaraz się przekonamy, jak im to wyszło.
— Są świadome? — zapytał Herzer. Wyglądały, jakby przynajmniej były tego bliskie.
— Nie — prychnął Kane. — Cóż za głupi pomysł. Jakby jakieś świadome stworzenie pozwoliło się codziennie komuś dosiadać. A gdyby nie pozwoliły, a ty byś je przymusił, to co by to było?
— Niewolnictwo?
— Dokładnie — potwierdził Kane. — Świadome konie. Zdecydowanie wolę miłego, niezbyt głupiego, ale pozbawionego świadomości konia. Nie możesz sobie z nim porozmawiać, wielka mi rzecz. Nie będzie cię również lżyć. Wierz mi, zdecydowanie opłacalny interes.
— Wyglądają jak te, na których się uczyłem jeździć — zauważył Herzer.
— Prawdopodobnie nimi były. W takim razie był to dobrze napisany scenariusz. — Kane wsunął dwa palce do ust i zagwizdał złożone arpeggio. Na ten dźwięk młody kasztanek, któremu Herzer przyglądał się wcześniej, ruszył w ich stronę cwałem, niczym akrobata wymijając towarzyszy.
— O rety — westchnął Herzer. — A teraz dasz nowicjuszowi nieujeżdżonego konia.
— Ależ skąd — poważnie zaprzeczył Kane. — To głupia sztuczka, nie możemy pozwolić sobie na więcej kontuzji, niż już mamy. Diablo jest łagodny jak owieczka.
— Diablo?
— Słuchaj, mieliśmy do nazwania prawie sześćdziesiąt koni, musieliśmy coś wymyślić.
Wyciągnął rękę i pogłaskał konia po nozdrzach, a potem dał mu jakiś smakołyk.
— One lubią ludzi — powiedział Kane. — Ale skłonienie ich, żeby do ciebie przyszły wymaga odrobiny zachęty. Zwłaszcza że ten jest dostatecznie sprytny, by widząc siodło, wiedzieć, co go czeka.
— Nie lubi, jak się na nim jeździ?
— A tobie podobałoby się wrzucenie na plecy stu kilogramów? — odparł Kane, wprawnym ruchem zakładając zwierzęciu uzdę. — Przypuszczam, że mógłbyś na nim jeździć z kantarem, ale zaczniemy od uzdy.
Wyprowadził wierzchowca z zagrody, odganiając przy tym dwa inne, które próbowały skorzystać z okazji, wyślizgując się przez otwartą bramę, i przyprowadził go do miejsca, gdzie czekało siodło.
— Osiodłaj go, a my się przygotujemy — powiedział Kane. — Jest jeszcze kilka innych osób, które nie miały ostatnio za wiele praktyki, więc wszyscy pojedziemy trochę w teren, żeby sobie przypomnieć, jak się jeździ.
— Uhmmm — wydobył z siebie Herzer, patrząc na wierzchowca. Ten odpowiedział mu spojrzeniem, które zdecydowanie wyglądało na inteligentne i wyrazem pyska, który zdawał się mówić O mój Boże. Dostałem żółtodzioba.
— Tak?
— Nie wiem, jak się siodła konie — przyznał chłopak.
— Niech zgadnę. — Kane roześmiał się. — Zawsze pojawiały się w pełni osiodłane i gotowe do jazdy?
— Paladyni. Powinna być za nich nagroda. Dobrze, nie ma problemu. Ale przyjrzyj się, żebyś następnym razem sam potrafił.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Herzer wrócił do corralu zmęczony i obolały. Jazda terenowa okazała się wymagać znacznie więcej niż tylko truchtu w grupie i rozmowy. Od tego zaczęli, prowadząc konie na dłuższą wycieczkę po okolicy, łącznie z przejechaniem przez Raven’s Mill. Potem, najwyraźniej za zgodą Myrona, spędzili trochę czasu przeganiając jego niewielkie stado bydła, próbując, przeważnie bezskutecznie, czegoś określanego mianem odcinania. Polegało to na tym, by siedząc na koniu, niczym sobie nie pomagając, wybrać ze stada jedno zwierzę i oddzielić je od pozostałych. Podobno w naprawdę dawnych czasach było to czymś tak powszechnym, że nie było o czym mówić. Nie tutaj. Bydło wcale nie miało ochoty rozstępować się przed końmi, a kiedy zaczynało biec, miało tendencję do zbijania się w zwartą gromadę. Próba dostania się do stada i wypchnięcia z niego pojedynczego zwierzęcia okazała się być dla większości jeźdźców zadaniem prawie niewykonalnym. Wyjątkami byli Kane, Alyssa i, co dziwne, Herzer.
Araby, na których jechało dwóch mężczyzn i jedna z kobiet, zdawały się czerpać prawdziwą przyjemność z zaganiania krów. Jednak z wyjątkiem Alyssy, nikt z pozostałych nie potrafił tak sprawnie oddzielić od stada pojedynczej sztuki. Alyssa dostatecznie dobrze kontrolowała wierzchowca głównie za pomocą kolan i przesuwania środka ciężkości, by dokonać tej sztuki przynajmniej raz. Kane w podobnym stopniu panował nad koniem i też wykonał zadanie.
Jeśli chodzi o Herzera, chłopak mógłby przysiąc, że Diablo był prawie świadomy i, podobnie jak araby, młody ogier świetnie się bawił, przeganiając bydło. Wszystko, co Herzer musiał zrobić, to wskazać mu odpowiednią krowę i pozwolić wykonać zadanie.
— Po pełnej potu godzinie spędzonej na przeganianiu krów po okolicy — gdzieś w trakcie pojawił się Myron i zauważył, że prawdopodobnie odchudzili stado o miesiąc wypasu — skierowali się z powrotem do zagród. Ale dzień się jeszcze nie skończył. Dojechali do corralu, pędząc przeważnie galopem, zjedli lekki posiłek, a potem Kane wyciągnął sprzęt do sportu, który nazwał kowbojskim polo, i podzielił ich na dwie grupy. Celem gry było uderzanie długimi kijami w nadmuchaną gumową piłkę o średnicy mniej więcej trzydziestu centymetrów w taki sposób, żeby przerzucić ją z jednego końca zagrody na drugi, a potem przez małą bramkę wyznaczoną dwoma słupkami ogrodzenia.
Grali w to przez resztę dnia, dwukrotnie zmieniając konie, choć ani razu graczy, więc wieczorem Herzer był zmęczony, ale zadowolony. Grał w zespole Alyssy i choć przegrali, czterema punktami do sześciu z Kane’em, to on wbił trzy z nich.
I znów Diablo, na którym spędził prawie połowę gry, zdawał się wykazywać talent do gonienia piłki. Na swój sposób przypominało to gonienie krów. W krótkich przerwach między meczami Kane wyjaśnił im genezę gry. Podobno wymyślili ją starożytni Mongołowie, a pierwszymi „piłkami” były odcięte ludzkie głowy. Powiedział też, że zwykle używało się piłki wielkości ludzkiej pięści. Biorąc pod uwagę, ile razy nie trafił w piłkę, Herzer nie wierzył w to tak samo, jak w część dotyczącą ludzkich głów.
Spadł, albo jak określił to Kane „opuścił siodło”, tylko raz i pamiętał przy tym, żeby upaść najluźniej jak mógł. Jego wcześniejsze szkolenie bojowe przyszło tu z pomocą, umożliwiając zamianę upadku w przetoczenie się.
— Musisz natychmiast wstać i wsiadać z powrotem-powiedział, podjeżdżając Kane. — Jeśli spadniesz i nie wsiądziesz zaraz, będzie ci piekielnie trudno znowu się do tego zabrać.
Herzer potrząsnął głową, żeby oprzytomnieć, a potem potwierdził skinięciem.
— Od razu wsiadać z powrotem — powiedział niepewnie.
Kiedy zebrał się z ziemi, zastępca Diablo czekał już cierpliwie, skubiąc nędzną trawę na niedawno oczyszczonym polu. Wdrapał się więc na niego i wrócił do gry.
Jednak prawdę mówiąc, nie był wcale pewien, czy zechce jeszcze kiedyś oglądać konia. Niestety, desperacko potrzebował kąpieli i wyprania rzeczy. I choć jazda konno do łaźni stanowiła nieprzyjemną perspektywę, pójście tam pieszo było jedyną gorszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić.
Kane powiedział im, żeby poszli się wykąpać i zabrali ze sobą konie, jeśli tylko mają ochotę. Najwyraźniej chciał nie tylko, żeby woniejąca i spocona grupa się oczyściła, ale i dalej ćwiczyła jazdę, więc po ostatnim meczu Herzer niechętnie podszedł do zagrody i zagwizdał na Diablo.