W tej zbroi odbierałem ciosy, będąc przekonanym, że rany pozostawią na niej jedynie zadrapania. Potężny błąd. Wszystko dotknęło moich wrażliwych korzeni. Wszystkie ciężkie chwile egzystencji przemknęły przede mną jedna po drugiej. Paradoksalnie te ciosy, które otrzymałem, pozostawiły mniej śladów niż te, które sam zadałem. Moja dusza jest jak drzewo, na którym wyryto nożem słowa i wspomnienia.
Wszystko dzieje się bardzo szybko. Widzę moje narodziny, matkę, która na siłę mnie karmi, ojca, który nosząc mnie, przyprawia o zawroty głowy, widzę siebie, jak bawię się w samolot, widzę, jak wyskakują mi pierwsze pryszcze i wstyd z tym związany, widzę mój wypadek samochodowy, hekatombę wśród więźniów z Fleury-Mérogis, Féliksa, który zmuszony jest popełnić samobójstwo, złorzeczący mi tłum w Pałacu Kongresowym, listy z przekleństwami pod moim adresem, listy z pogróżkami i wieczne poczucie winy. „Morderca! Zabójca!", krzyczą mi prosto w twarz ludzie, których nazwisk nie pamiętam. „Morderca, morderca, morderca, morderca", powtarza bez końca wewnętrzny głos. „Zabiłeś stu dwudziestu trzech niewinnych ludzi". „Przykro mi, Michael, ale jako mężczyzna zupełnie nie jesteś w moim typie". Złe wspomnienia mieszają się z dawnymi koszmarami.
Kiedy weźmie się to wszystko razem, wolę już spotkanie z kobietą w białych atłasach. Trudno, muszę stawić czoło przeszłości tak uczciwie, jak to tylko możliwe.
Rose także zatrzymał grad baniek-wspomnień. Może właśnie teraz nadarzy się okazja, żeby ją doścignąć. Zbliżam się do niej, z trudem walcząc ze sztormem własnego życia. Posuwam się jednak dalej do przodu. No, wreszcie, prawie już jestem przy niej. Telepatycznie (gdyż tylko tak porozumiewają się ektoplazmy) krzyczę do niej: „Przybyliśmy po ciebie, żeby pomóc ci wrócić na ziemię". W ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Odnalazła swoją pierwszą miłość. Był to amerykański astronom. Kiedy odszedł od niej, próbowała go odzyskać, podejmując takie same studia. Rose nigdy mi o nim nie wspominała. Teraz rozumiem znacznie lepiej wiele z jej uczuć.
Dyskutuje ze wspomnieniami kochanka. Mówi, że nudził się z nią. Powiedział też, że w związku najważniejsze jest to, żeby nigdy się nie nudzić. Była łagodna i miła, owszem, ale nie dawała mu niczego niezwykłego. Dlatego ją zostawił.
Rose, tonąc we łzach, ucieka. Nie miałem czasu jej przysiąc, że nie można się z nią nudzić, ponieważ przekroczyła już drugą barierę komatyczną.
Nie mogę za nią pospieszyć. Freddy zatrzymuje mnie, chwyciwszy za srebrzystą pępowinę. Przypomina mi, że cel tej ekspedycji polega na tym, byśmy wszyscy wrócili żywi na ziemię, i jeśli będę śpieszył się za bardzo, moja pępowina pęknie i nie będę mógł już ani pomóc Rose, ani wrócić.
Freddy, Stefania, Raoul, Amandine i ja, trzymając się za ręce, pokonujemy razem barierę Moch 2.
Stefania wprawdzie opisywała nam wcześniej rozkosze czerwonej krainy, ale nigdy nie przypuszczałem, że mogą istnieć tak konkretne fantazje i perwersje! Inna Amandine, Amandine, której tak długo pragnąłem, pojawia się teraz w obcisłym kostiumie i kabaretkach i próbuje mnie objąć. Szukam nerwowo niczym zbawienia prawdziwej Amandine, lecz ta oddaje się miłości w ramionach pięknego czarnego efeba o potężnych muskułach.
Młodzi chłopcy pieszczą Raoula, a nigdy bym nie przypuszczał, że może mieć ukryte homoseksualne ciągoty. Przyzwyczajona już do tego miejsca Stefania korzysta z tej chwili, by przyłączyć się do grupy dziewcząt, które znają najtajniejsze sekrety kobiecego ciała. Na tylnym siedzeniu rolls-royce'a Rose oddaje się księciu z bajki.
Mam ochotę wyciągnąć ją stamtąd, ale Amandine, ta z moich fantazji, której długie blond włosy kontrastują z czarnym strojem, łapie mnie za głowę i wciska moją twarz między rozpalone piersi, śmiejąc się przy tym jak diablica.
Freddy z kolei jest otoczony całym haremem arabskich kobiet, a każda z nich ma w pępku błyszczący diament. Jakby obrywając płatki róży, zdejmuje im po kolei jedwabne woalki.
Gdzie my w ogóle jesteśmy? Amandine z moich snów gładzi mnie po szyi koniuszkami rzęs, które poruszają się coraz szybciej. Rozedrgany motyl łaskocze mnie długimi jedwabnymi skrzydłami. Czyżbym miał już kiedyś takie fantazje? Cudowne. Amandine patrzy na mnie z szelmowskim uśmiechem. A potem ustami chwyta mnie…
195 – KARTOTEKA POLICYJNA
Informacja skierowana do właściwych służb
Dzisiaj rano wystartowała grupa doświadczonych tanatonautów. Nadal przebywają na drugim terytorium. Czy mamy interweniować?
Odpowiedź właściwych służb
Nie, jeszcze nie.
196 – FILOZOFIA BUDDYJSKA
„Jeśli pomimo naszych cnót nasze życie jest nieszczęśliwe, wynika to ze złej dawnej karmy.
Jeśli pomimo naszej niegodziwości mamy szczęśliwe życie, to również wynika z naszej poprzedniej karmy.
Nasze obecne działania wywołają jednak skutki już przy pierwszej nadarzającej się okazji".
Narada Thera, „Doktryna odrodzenia"
Wyjątek z rozprawy naukowej Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
197 – W CHMURACH…
Delikatnie gryzie mnie w uszy. Niech to zostanie między nami, lecz bardzo mi się to podoba. Przepadam wręcz za tym. Zwłaszcza że gryzie mnie w górną część ucha. A potem w koniuszki. I kark. Nie w szyję. Ale mogą być wierzchołki ramion. I ona o tym wie. Wie wszystko o mojej zmysłowości! Wykorzystuje to. Nadużywa. A potem moja wyśniona Amandine staje się coraz odważniejsza i zaczyna mnie…
Wyrwawszy się w końcu hurysom, Freddy wzywa nas i prosi, żebyśmy zapanowali nad popędem seksualnym. Przylegamy bliżej do siebie, trzymając się nawzajem za pępowiny. Tuż obok mnie mnich taoista czuje się nieswojo. Wie, że przemierzamy cudowne, choć zarazem niebezpieczne obszary.
Kilkakrotnie próbujemy zatrzymać Rose. Wszystko na próżno. Już przekroczyła Moch 3 i dołączyła właśnie do oczekujących w kolejce zmarłych.
Tak jak i ona wchodzimy w pomarańczową krainę. Kolejka nieboszczyków ciągnie się bez końca. Niektórzy z nich dziwią się, że wciąż mamy pępowiny. Co to za dziwni turyści przybyli ze świata żywych, aby zwiedzić kontynent zmarłych? Większość z nich nie okazuje nam jednak najmniejszego zainteresowania.
W tym gęstym tłumie szukam Rose.
Są tutaj całe oddziały żołnierzy zabitych podczas egzotycznych wojen, ofiary wielkich epidemii, tłumy ludzi, którzy zginęli w wypadkach drogowych. Martwi, martwi, wciąż sami martwi, wszystkich ras i ze wszystkich krajów. Trędowaci, skazani na śmierć na krześle elektrycznym, ludzie, którzy przejechali skrzyżowanie na czerwonym świetle, torturowani więźniowie polityczni, nieostrożni fakirzy, osoby z ciągłym zatwardzeniem, podróżnicy, którzy zginęli od strzał zatrutych kurarą, amatorzy eksploracji podwodnych, którzy za bardzo zdenerwowali rekina, straż morska, osoby, które wypiły alkohol metylowy, paranoicy, którzy uciekali przed wyimaginowanymi wrogami, wyskakując z dziewiątego piętra, amatorzy bungee, dla których guma okazała się za długa, nazbyt ciekawscy wulkanolodzy, krótkowidze, którzy nie dostrzegli nadjeżdżającej ciężarówki, dalekowidze, którzy nie widzieli przepaści, astygmatycy, którzy na czas nie dostrzegli tarantuli, licealiści, którzy nie zrozumieli, że żmija to nie to samo co zaskroniec.
Przepychamy się przez ten tłum.
„Rose, Rose", wysyłam telepatycznie sygnały.
Kilka kobiet o imieniu Rose odwraca się w moją stronę. Sporo tych pań o imieniu Rose z kolcami, cierniami i urazami. Tak jak w przypadku innych zmarłych, ich ektoplazmy opowiadają o sobie. Jedna padła ofiarą zazdrosnego męża, inna to chłopka zaskoczona w stogu siana przez mściwego ojca, a kolejna to staruszka, która umarła, nie skorzystawszy ze swojego majątku trwonionego teraz na potęgę przez jej wnuczki…