Chcąc przede wszystkim odnaleźć ojca, Raoul zaproponował kolejny zbiorowy lot w celu przeprowadzenia dokładniejszych badań. Ja sam nie podchodziłem do pomysłu wyruszenia w zaświaty zbyt entuzjastycznie, ale pozostali byli najwyraźniej podekscytowani na myśl, że mogliby spotkać się z aniołami, zrozumieć sens własnego życia, ujrzeć kres świadomości i tak dalej, i tak dalej.
Amandine, Stefania i Rose od razu podniosły ręce, zgłaszając się na ochotnika. Moja żona stwierdziła, że już całkowicie doszła do siebie po pobycie w szpitalu i czuje się teraz świetnie. Chciała wrócić w przestworza, żeby sprawdzić, czy jej hipoteza z białą fontanną po drugiej stronie czarnej dziury jest do przyjęcia. Natomiast wydaje mi się, że mimo śmierci Freddy’ego Amandine tak bardzo zachwycił odlotowy „chrzest", iż była zdecydowana wziąć udział w nowej przygodzie.
Chcąc nie chcąc, zgodziłem się posłużyć im za przewodnika.
Wystartowaliśmy wszyscy razem w piątek trzynastego. Pamiętam doskonale, był to piątek 13 maja. Dzień był niezwykle wietrzny. Na zewnątrz drzewa uginały się pod naporem wiatru, a chmury goniły jedna za drugą. Nie za bardzo lubię wiatr, ale cóż było robić!
Cała nasza piątka ustawiła się w plastikowych kapsułach, podłączyliśmy specjalne kombinezony do komputerów. Wideo zamruczało.
Sześć… pięć… cztery… trzy… dwa… jeden. Start…
Nacisnąłem gruszkę. W drogę do krainy aniołów.
212 – MITOLOGIA ŻYDOWSKA
Trzy dusze odpowiadają trzem mózgom:
– Hipotalamus: Ruach. Na poziomie naszych potrzeb niezbędnych do przeżycia: jedzenie, picie, spanie, prokreacja.
– System limbiczny: Nefesz. Na poziomie naszych emocji: strach, pragnienie, pożądanie, wzruszenie.
– Cortex: Nechamat. Na poziomie naszego rozumu: logika, strategia, filozofia, estetyka i zdolność kontrolowania dwóch pozostałych mózgów.
Według Kabały w momencie fizycznej śmierci zachodzi kilka zmian mentalnych i fizjologicznych. Zohar wyjaśnia, że Nefesz, albo inaczej nasza bioenergia, rozmywa się wraz z rozkładem ciała. Ruach, związany z energią witalną, funkcjonuje nieco dłużej, ale i on w końcu się rozpływa. Część transcendentna, Nechamat, opuszcza zaś całkowicie postać cielesną. Owa wyższa część „ja" dołącza do dusz tych, którzy kochali ją w czasie życia na ziemi. Jej ojciec i zmarli już członkowie rodziny gromadzą się wokół Nechamat, a ona rozpoznaje ich jako tych, których znała na ziemi, wszyscy razem zaś towarzyszą duszy w drodze do miejsca, gdzie ma ona przebywać.
W chwili śmierci można ujrzeć swoich rodziców i przyjaciół w zaświatach. Jeżeli zmarły był pełen cnót, cieszą się i radośnie go witają. Jeżeli nie, rozpoznają go tylko ci, którzy zostali wrzuceni do Gehinomu (czyściec). Tam dusze są obmywane z grzechów.
Gehinom ukazuje się dopiero po tym, jak nastąpi fizyczna śmierć. Jest ona tak samo konieczna, jak konieczny jest porządny prysznic po wyczerpującym meczu albo przejście przez komorę dekompresyjną dla płetwonurka, zanim wyjdzie na powierzchnię.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
213 – U ANIOŁÓW
Moja druga podróż ektoplazmiczna okazała się mniej udana od pierwszej. Podczas pierwszego odlotu myślałem tylko o tym, żeby ratować Rose, a myślenie o innych pozwala zapomnieć o własnych lękach.
Tym razem w drodze myślałem o zbyt wielu rzeczach naraz. Czy będą na nas czyhać najemnicy innego asasyna albo czy nie zastawią na nas pułapki jacyś wyznawcy Belzebuba, gotowi zaatakować znienacka i przeciąć nasze pępowiny?
Bałem się.
Ukrywałem jednak mój strach przed innymi.
W zwartej eskadrze pędziliśmy w przestrzeni z prędkością myśli. Minęliśmy Słońce, które ze względu na ruch obrotowy Ziemi znalazło się dokładnie na drodze prowadzącej do samego środka Galaktyki.
Odrzucałem od siebie dręczące mnie bezustannie pytanie („Co ja tutaj… robię?"). A zresztą sami doskonale wiecie, jakie pytanie mam na myśli.
Nie rozbawiło mnie nawet ponowne spotkanie z rosyjskimi kosmonautami. Kiedy przemykaliśmy obok meteorów, miałem gęsią skórkę, a gdy zbliżaliśmy się do kolejnej planety, wydawało mi się, że to znakomita okazja, by odłożyć gdzieś na bok moją ektoplazmę.
Przyglądałem się bacznie otaczającej mnie Galaktyce. Była taka olbrzymia! Gwiazd było tam, ile dusza zapragnie. Ktoś powinien się wspiąć i zrobić trochę porządku z gwiazdami, które wałęsają się po Drodze Mlecznej. Droga Mleczna! Grecy nazwali ją tak dlatego, że smuga gwiazd przypominała im mleko wylewające się z piersi bogini Hery, żony Zeusa.
Skąpani w matczynym mleku wędrujemy niczym turyści w stronę krainy zmarłych.
Żeby zapomnieć o lękach, próbuję cieszyć się rozgrywającym się przede mną spektaklem wciąż odnawiającego się międzygwiezdnego świata. Lecąc, moja ektoplazma wszystko widzi.
Mgławica Oriona przypomina muszelkę świętego Jakuba, która za chwilę się rozpadnie. Zauważam w niej chmurę gwiazd nazywaną Końską Głową, która rzeczywiście przypomina koński łeb z zakrzywioną na końcu szyją. Nieco dalej po lewej widzę odbijający w górę gwiazdozbiór Łabędzia, a dalej zmieniające się gwiazdy Wielkiego Obłoku Magellana, podobne do odwróconej do góry dnem solniczki. Nadciąga też gwiazda supernowa Wega. Wszystkie te nazwy przychodzą mi całkiem naturalnie na myśl, ale w rzeczywistości to Rose podszeptuje mi je z oddali. Zrozumiała, że ten gwiezdny spektakl zachwycił mnie, dlatego dzieli się swoją wiedzą. Cudowna z niej kobieta!
A teraz gwałtowny zakręt. Daleko przed nami po prawej stronie zauważam galaktykę Andromedy. Jest siostrą naszej Galaktyki i dzielą je zaledwie dwa miliony lat świetlnych. Wokół centralnej osi gwiazdy Andromedy są bardziej żółte od naszych. Zapewne dlatego, że są młodsze. Można by z tego wywnioskować, że nasza stara poczciwa Droga Mleczna jest starsza od podobnej do niej Andromedy.
Wykład z astronomii w przestrzeni kosmicznej, fantastyczna sprawa! To bardziej pasjonujące niż safari.
Ale także tutaj jest dzika zwierzyna. W gwiazdozbiorze Psów Gończych (czysty przypadek) dwie galaktyki niemal się dotykają. Ta mniejsza, w formie kolczatki, przyciągana jest przez tę większą, która ma formę spirali.
– To galaktyka spiralna M 51, galaktyka drapieżna – wyjaśnia mi telepatycznie Rose. – Jest tak ogromna, że wchłania wszystkie galaktyki, które znajdą się w jej zasięgu. Teraz wchłania właśnie galaktykę NGC 5195. Kiedy obie masy znajdą się wystarczająco blisko, jedno ze spiralnych ramion M 51 przysunie się bliżej, żeby przechwycić NGC 5195.
– I ją „pożreć"?
– Nie. Połączą się, żeby utworzyć jeszcze potężniejszą galaktykę, która będzie jeszcze mocniej przyciągać i która też będzie drapieżna.
A zatem drapieżność jest obecna wszędzie. Nawet w nieożywionej materii rozgrywają się prawdziwe tragedie.
Lecimy wciąż dalej, zmierzając w stronę naszego głównego celu. Mijamy egzotyczne układy planet, obłoki czerwonych i białych pyłów gwiezdnych, zamrożone meteory z zaczątkiem życia gotowego rozwinąć się na planecie, która pozwoli im istnieć. Wielkie skupiska gwiazd ustępują teraz miejsca olbrzymim obszarom pustki, gdzie jest tylko czerń, zimno i nicość.
Ale oto wreszcie korona czarnej dziury śmierci. Gwiazdy obijają się o jej brzegi, okalając wejście do gigantycznego tunelu fosforyzującym kręgiem.
Zawiązujemy mocno pięć srebrzystych pępowin, a potem, Wykorzystując jeden z ektoplazmicznych układów Freddy’ego, przygotowujemy się do szturmu na ostatnią strefę.