Выбрать главу

– Doceniam to, starszy inspektorze Chen. Postaram się dowiedzieć czegoś dla pana.

– Dziękuję, dyrektorze naczelny Gu. Jak powiadają: „Niektórzy ludzie przez całe życie nie są w stanie zrozumieć się nawzajem, nawet kiedy mają już siwe włosy, ale niektórym zdarza się to, gdy zdejmują kapelusze". – Chen wstał. – Cieszę się, że się poznaliśmy. Teraz muszę już iść. Niech hostessa przyniesie rachunek.

– Jeżeli uważa mnie pan za przyjaciela, proszę nie mówić o płaceniu. Straciłbym twarz.

– Och nie, nie może pan zrobić gospodarzowi takiej przykrości, starszy inspektorze Chen – wtrąciła się Catherine.

– Oto dwie karty VIP-ów – oświadczył Gu. – Jedna dla pana, druga dla pańskiej pięknej amerykańskiej przyjaciółki. Musicie państwo przyjść znowu.

– Oczywiście, na pewno jeszcze odwiedzimy Dynastię. – Catherine uśmiechnęła się i wyszła pod ramię z Chenem.

Był to starannie przemyślany komunikat dla Gu – starszy inspektor Chen ma słabe punkty. Nie puściła jego ramienia, dopóki nie zniknęli w tłumie. W milczeniu wrócili do samochodu.

Triada rozpaczliwie szukała Wen, nie tylko w Fujianie, wszędzie. „Kręci się w kółko jak mucha bez głowy…", tak samo zresztą jak oni. Ale jeżeli do dwudziestego czwartego kwietnia nie odnajdą Wen, Latające Siekiery odniosą sukces.

Rozdział 15

Dopiero kiedy zobaczyli hotel, Chen przypomniał sobie:

– Och, obiecana kolacja. Zupełnie o tym zapomniałem, pani inspektor Rohn.

– Dopiero piąta. Jeszcze nie jestem głodna.

– A co powie pani na Dedę? To niedaleko hotelu. Tam spokojnie porozmawiamy.

Deda – piętrowa restauracja – znajdowała się na rogu ulic Nanjing i Syczuan. Utrzymany w europejskim stylu fronton bardzo kontrastował z sąsiadującym Centralnym Rynkiem.

– W czasie rewolucji kulturalnej nazywała się Restauracją Robotników, Chłopów i Żołnierzy – wyjaśnił Chen. – Teraz przywrócono dawną nazwę Deda, co znaczy „Wielki Niemiec".

Na parterze było sporo młodych ludzi. Przy filiżankach kawy palili, rozmawiali, marzyli lub wspominali. Chen zaprowadził Catherine na piętro, gdzie podawano jedzenie. Wybrali stolik przy oknie z widokiem na ulicę Nanjing. Zamówiła kieliszek białego wina, a Chen kawę i kawałek ciasta cytrynowego. Po jego namowach wzięła również specjał Dedy, ciastko z kremem kasztanowym.

– Ma pan sposób na wszystko, starszy inspektorze Chen. W Dynastii był pan jak ryba pływająca w wodach triad.

– Trzeba czasu, żeby rozgryźć taki twardy orzech jak Gu. A czasu właśnie bardzo nam brakuje. Dlatego spróbowałem użyć innej metody.

– Pański występ robił wrażenie. Zaprzyjaźniał się pan i wymieniał przysługi.

– Zdradzę pani pewną tajemnicę. Jednym z moich ulubionych gatunków są powieści kung-fu.

– To tak jak westerny w amerykańskiej literaturze. Ludzie wiedzą, że to fikcja, ale mimo wszystko je lubią.

– Można powiedzieć, że dzisiejszy świat triad jest kiepską imitacją uszlachetnionej rzeczywistości przedstawionej w powieściach kung-fu. Oczywiście, istnieją różnice, ale oba światy opierają się na wartościach. Takich jak yiqi. Kodeks honorowy braterstwa i lojalności z podkreśleniem obowiązku odwzajemnienia przysług.

– Czy yiqi odgrywa tak ważną rolę w Chinach, ponieważ system prawny jest pełen wad?

– Można tak powiedzieć – odparł. Trafna obserwacja Catherine zrobiła na nim wrażenie. – Ale yiqi niekoniecznie jest czymś negatywnym. Mój ojciec był konfucjańskim naukowcem. Wciąż pamiętam stare porzekadło, którego mnie nauczył: „Jeżeli ktoś ci pomógł, dając kroplę wody, powinieneś się odwdzięczyć, odkopując dla niego źródło".

– Dobrze się pan przygotował – zauważyła, upijając mały łyk wina.

– Yiqi nie bierze się znikąd. Gu jest sprytnym biznesmenem. Jeżeli dostrzeże przyszłe korzyści, pewnie będzie bardziej chętny do współpracy. Cóż mu szkodzi porozmawiać na osobności ze starszym inspektorem. A ja potrzebuję tylko tyle.

– Och, sądzę, że Gu wie więcej – stwierdziła. – Pan Diao, gość z Hongkongu, może nie zostawił numeru telefonu, ale Gu na pewno by go odnalazł, gdyby się postarał. W gruncie rzeczy wszystko zależy od tego, jak bardzo zależy mu na parkingu.

– Ma pani rację. Porozmawiam ze swoją dawną sekretarką z Wydziału Ruchu.

– Gość mógł być z Latających Siekier. Z filii w Hongkongu.

– O ile wiem, ten gang działa tylko w Fujianie. I trudno byłoby panu Diao ukryć prowincjonalną wymowę. Poza tym, dlaczego miałby nie ujawniać Gu swojej tożsamości.

– Nie rozumiem, inspektorze Chen.

– Istnieje zasada gangów: „Zgłosić górskie drzwi". Aby prowadzić z kimś interesy, należy określić swoją przynależność do organizacji i rangę.

– Aha. – Pokiwała głową. – Ale skoro ten człowiek nie jest członkiem Latających Siekier, to kogo reprezentuje?

– Nie wiem.

– Wspomniał pan dyrektorowi Gu o drugiej sprawie, o zwłokach w Parku na Bundzie z wieloma ranami zadanymi siekierą. Istnieje jakiś związek między tym zabójstwem a zniknięciem Wen?

– Prawdopodobnie to zbieg okoliczności. Wiele gangów posługuje się siekierami.

– Triady w ogóle nie używają broni palnej?

– Niektóre tak, ale w walkach gangów idą w ruch noże i siekiery. W Chinach broń palna jest pod bardzo ścisłą kontrolą.

– Tak, wasz rząd odmówił mi pozwolenia na posiadanie pistoletu.

Do stolika podszedł kelner z wózkiem z deserami.

– Zgodnie z tradycją powieści kung-fu, należy przeprosić, wydając bankiet – oświadczył Chen, gdy zostali sami. – To nie jest bankiet, ale szczerze pragnę złożyć przeprosiny.

– Za co? – spytała zaskoczona.

– Cóż, jest mi przykro z powodu mojej nazbyt gwałtownej reakcji w Qingpu. Nie powinienem wiązać obrony polityki chińskiego rządu z kwestią nielegalnej emigracji do Stanów Zjednoczonych. Nie zamierzałem pani obrazić.

– Zapomnijmy o tym. Pan za bardzo bronił kontroli urodzeń, ale ja też przesadziłam. Oboje jesteśmy winni – odparła. Prawdę mówiąc, po ich sporze nabrała do Chena większego zaufania. Stracił panowanie nad sobą. Nie udawał. – Ale dokonał pan dziś wspaniałej rzeczy. Myślę o spotkaniu z Gu. To może być ważne.

– Gdyby nie pani skręcona kostka, nie odwiedzilibyśmy starego Ma i nie dowiedzielibyśmy się o Gu. Co za nieoczekiwany łańcuch zbiegów okoliczności.

– A gdyby pan Ma kiedyś nie trzymał na półce Doktora Żywago i nie został z tego powodu lekarzem… albo nawet wcześniej, gdyby nie zaszedł pan do jego księgarni, żeby kupić komiks… to rzeczywiście może być bardzo długi łańcuch – zażartowała.

Chociaż się pogodzili, nie zaprosiła go do hotelu. Podali sobie ręce przed kawiarnią, stojąc na chodniku wciąż nieprzepisowo zastawionym rowerami.

Jeszcze przez minutę patrzył, jak Catherine przechodzi przez zatłoczoną jezdnię. Czarna torebka kołysała się u jej boku, długie włosy opadały na ramiona. Kiedy szczupła sylwetka Amerykanki znów wyłoniła się z fali rowerów, wydawała się bardzo daleko.

Tym razem nie było żadnego incydentu.

Odetchnął z ulgą.

Zadzwonił do Meiling w Szanghajskim Metropolitalnym Wydziale Ruchu Drogowego.

– Słucham, dyrektorze Chen.

– Nie nazywaj mnie tak, Meiling. Pełniłem tylko obowiązki dyrektora, kiedy Wei leżał w szpitalu.

Dyrektor Wei wrócił, ale stan jego zdrowia wciąż był nie najlepszy. Ludzie mówili nawet o powrocie Chena na stanowisko. Nie zamierzał przyjąć tej propozycji.