Выбрать главу

MŁODY CZŁOWIEK, CZYLI ARTUR – To ja jej przypomnę. I wujciowi też przypomnę!

Litości! Kto mówi o litości! A czy wy macie dla mnie litość? Czy ona nie rozumie? Ale, ale przy okazji, wujciowi też się coś należy. Dlaczego wujcio nie przy pracy? Dlaczego wujcio nie pisze pamiętników?

EUGENIUSZ – Pisałem trochę dziś rano, potem oni przyszli do mnie, do pokoju…

OSOBA DOTYCHCZAS ZWANA BABCIĄ, CZYLI EUGENIA – Eugeniuszu, zdrajco!

EUGENIUSZ – (histerycznie) A dajcież mi wszyscy święty spokój!

ARTUR – Niemniej wujcio też zostanie ukarany. (nakłada Eugeniuszowi na głowę klatkę na ptaki bez dna) Siedzieć, dopóki nie zwolnię!

EUGENIA – Dobrze mu tak.

ARTUR – Babci też nie ujdzie na sucho, (odsłania wnękę, w której ukazuje się katafalk nakryty czarnym zmurszałym suknem i gromnice) Na katafalk! '

EDEK – (wertując książkę z coraz większym zainteresowaniem) Fajne, (siada na uboczu)

EUGENIA – Znowu? Ja nie chcę! ARTUR – Ani słowa!

Eugenia pokornie zbliża się do katafalku. Eugeniusz usłużnie podaje jej rękę.

EUGENIA – (lodowato) Dziękuję ci, Judaszu.

EUGENIUSZ – I tak ci karta nie szła.

EUGENIA – Błazen.

ARTUR – To cię oduczy tej potwornej lekkomyślności. (uderzając się po kieszeniacii) Zapałki, czy ktoś ma zapałki?

EUGENIA – (układając się na katafalku) Arturze, ja cię proszę, przynajmniej bez świec.

ARTUR – Cicho, bo ukarzę.

Edek, nie odrywając oczu od książki, wyciąga pudełko zapałek.

EDEK – Ja mam.

Artur bierze od niego zapałki i zapala gromnice. Eugeniusz przenosi sztuczne kwiaty ze stołu i stawia je obok Eugenii, cofa się o kilka kroków i sprawdza efekt, poprawia.)

EDEK – (chichoce) Pierwszorzędne obrazki.

EUGENIA – (unosząc głowę) Co on tam ogląda?

ARTUR – Leżeć'

EUGENIUSZ – (podchodzi do Edka i wgląda mu przez ramię) Podręcznik anatomii szczegółowej. Uniwersyteckie wydanie.

EUGENIA – Też sobie znalazł.

EDEK – Pan Artur studiuje medycynę?

EUGENIUSZ – Uczęszcza na trzy fakultety. Razem z filozofią.

EDEK – Aż filozofii też ma coś w tym rodzaju?

EUGENIUSZ – Skąd. Filozofia jest bez ilustracji.

EDEK – Szkoda. Chętnie bym sobie pooglądał.

EUGENIA – (unosząc się) Pokaż!

ARTUR – Leżeć!

EUGENIA – I pomyśleć, że jesteś z nas wszystkich najmłodszy. Dlaczego nie idziesz do klasztoru?

ARTUR – Babciu, dlaczego ty mnie nie chcesz zrozumieć?

EUGENIUSZ – Tak, tak, ja też się o to pytam. Dlaczego ty go nie chcesz zrozumieć, Eugenio?

ARTUR – Ja nie mogę żyć w takim świecie!

Z drzwi na -wprost, po lewej strome, wchodzi Eleonora, kobieta w apogeum wieku średniego, w tak zwanych pajacykach.

ELEONORA – W jakim świecie? Co wy tu robicie?

ARTUR – Dzień dobry, mamo.

ELEONORA – Co to, babcia znowu na katafalku?

EUGENIA – Dobrze, żeś przyszła. Sama widzisz, co on wyprawia.

ARTUR – Ja wyprawiam? Musiałem babcię ukarać.

EUGENIA – On mnie wychowuje.

ARTUR – Babcia przekracza granice.

ELEONORA – Jakie granice?

ARTUR – Już ona wie, o co chodzi.

ELEONORA – Ale po co zaraz na katafalk?

ARTUR – Niech pomyśli chociaż o wieczności. Niech poleży, niech się opamięta.

ELEONORA – (zauważając Edka) A, Edek!

EDEK – Cześć.

ARTUR – Jak to, to wy się znacie?

EUGENIUSZ (do siebie) Teraz się zacznie.

ELEONORA – Edzia wszyscy znają. Co w tym dziwnego?

ARTUR – Ja oszaleję. Wracam do domu, zastaję jakichś podejrzanych osobników, rozprzężenie, chaos, dwuznaczne stosunki, i okazuje się, że mama też… Nie, nie, skąd się to bierze, do czego to wszystko prowadzi…

ELEONORA – Może byś co zjadł?

ARTUR – Ja nie chcę jeść, ja chcę zapanować nad sytuacją!

ELEONORA – Ja sypiam z Edkiem od czasu do czasu. Prawda. Edek?

EDEK – (roztargniony) Co? Ach, tak, owszem, (rozkłada plansze) No, proszę, wszystko w kolorach.

ARTUR – Co? Co mama powiedziała?

ELEONORA – Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia. (wychodzi drzwiami na wprosi, po lewej. Artur siada bezmyślnie)

EUGENIUSZ – (do siebie) Co prawda ona powiedziała to trochę za mocno (do Artura) Mogę już to zdjąć? (pauza) Arturze! (pauza) Arturze, pytam, czy mogę już sobie zdjąć to z głowy?

ARTUR – A niech wujcio sobie zdejmie, (do siebie) Teraz i tak wszystko jedno.

EUGENIUSZ – (oswobadzajqc sobie głowę z klatki) Dziękuję, (siada obok Artura) Coś tak posmutniał, Arturku?

EUGENIA – Ależ tu twardo.

EUGENIUSZ – Ja rozumiem, że ta historia z mamą zrobiła na tobie wrażenie. Ja rozumiem, ja jestem niedzisiejszy… Edek nie jest taki zły. Ma dobre serce, choć nie wygląda bardzo inteligentnie. (c(-szej) Między nami mówiąc, to debil… (głośniej) No cóż, mój drogi, trzeba życie brać, jakie ono jest… (ciszef) Albo i nie. (głośniej) No, Arturku, głowa do góry. Edek ma swoje zalety, zresztą, mój Boże… Twoja mama to już nie to samo, co dawniej, (ciszej) Trzeba ją było widzieć, kiedy była młoda, przed twoim urodzeniem oczywiście, jeszcze zanim pojawił się Stomil… (zamyśla się, potem przysuwa się razem z krzesłem do Artura, mówi cicho) Co zamierzasz zrobić z Edkiem? Będę z tobą szczery: to wredna postać. I paznokcie ma brudne, i w ogóle ciężki, co? Jestem przekonany, że oszukuje w kartach. Siorbie przy jedzeniu, rządzi się tutaj jak u siebie. Gdyby nie Genia, nie podawałbym mu ręki. Czy ty wiesz, co on zrobił wczoraj? Przychodzę do Geni i powiadam: "Słuchaj siostrzyczko. Ja rozumiem, że pan Edek nie myje zębów, ale jeżeli już używa mojej szczoteczki, to niech chociaż używa jej do mycia zębów, a nie do czyszczenia butów". A on na to: "Zęby mam zdrowe. Jak ugryzę, to odgryzę, a buty mi się kurzą". Wyrzucił mnie za drzwi. Słuchaj, nie chcę ci niczego sugerować, ale ja na twoim miejscu zrobiłbym z nim porządek. Może by go tak zrzucić ze schodów, co?

ARTUR – Ach, nie w tym sedno.

EUGENIUSZ – No to może by go chociaż po pysku?

ARTUR – Zagadnienie nie na tym polega.

EUGENIUSZ – Ale po pysku nie zaszkodzi. Chcesz, to mu powiem, żeby się przygotował, (tymczasem Eugenia siada na katafalku i podsłuchuje. Eugeniusz, zorientowawszy się, odsuwa się od Artura i podnosi głos) Pan Edek to prosty i bardzo porządny człowiek. W życiu nie widziałem takiego prostego.

EUGENIA – Co mu jest?

EUGENIUSZ – Nie wiem, nie reaguje.

EUGENIA – A co ty mu tam szepczesz do ucha?

EUGENIUSZ – Nic. Opowiadam mu o życiu pszczół.

ELEONORA – (wchodzi z tacą. Na tacy filiżanka i herbatniki) Śniadanie gotowe.

ARTUR – (budząc się z zamyślenia, machinalnie) Dziękuję, mamo. (przesiada się do stołu. Eleonora kładzie przed nim tacę, odgarniając niedbale inne przedmioty. Artur miesza w filiżance łyżeczką, taca stoi krzywo, Artur wyciąga spod tacy bucik i rzuca go ze złością w kąt)

EDEK – Pożycz mi pan to do wtorku.

ARTUR – Nie mogę, w poniedziałek mam egzamin.

EDEK – Szkoda. Tam są ładne kawałki.

ELEONORA – Niechże mama już zejdzie. Wygląda mama jak z Edgara Poe.

EUGENIA – Z czego?

ELEONORA – Jak na katafalku. I w ogóle staroświecko.

EUGENIA – (wskazuje na Artura) A on?

ELEONORA – On teraz je, nie będzie się wtrącał.

EUGENIA – Artur, mogę zejść?

ARTUR – A, wszystko jedno, (pije) Gorzkie!

ELEONORA – Nie ma cukru. Zjadł Eugeniusz.

EUGENIUSZ – O, przepraszam, zjadłem tylko dżem. Cukier zjadł Edek. (Eugenia schodzi z katafalku)

ELEONORA – I niech mama zgasi świece. Trzeba oszczędzać, (spoglądając na porzucone karty) Kto wygrywa?

EUGENIA – Edek.

EUGENIUSZ – Pan Edward ma nadprzyrodzone szczęście.

ELEONORA – Edek, oszukujesz?