Выбрать главу

Z jakiegoś ukrytego w ścianie głośnika popłynęły słowa ostrzeżenia:

— Tu Służba Ochrony Przeciwmeteorytowej. Uwaga! Uwaga! Uwaga! Niewielkie ilości meteorów nad pasem Van Allena. Stan zagęszczenia pyłu kosmicznego lekko zwiększony do dziesięć i pół procent.

Peerth przez moment tylko słuchał komunikatu, potem podjął.

— Wiem, że ci ludzie są doświadczeni. Mam jednak pewne zastrzeżenia. Oczywiście miał pan pełne prawo wybrać obsadę statku właśnie taką, jaka panu odpowiada, ale uważam za konieczne zwrócenie panu uwagi, że może to być posunięcie cokolwiek pochopne. Tu — na stacji — zawsze jednak istnieje możliwość dokonywania zmian. Ale po starcie…

— A konkretnie? Do kogo ma pan zastrzeżenia?

— Ponieważ załoga ma być w gruncie rzeczy bardzo mała, zabiera pan w zamian za to na pokład dwadzieścia uniwersalnych robotów.

— I do nich ma pan zastrzeżenia?

— Nie. Ale odpowiedzialnym za nie ma być Frederic Bixby. To jest ten sam człowiek, który nie sprawdził się podczas prac przy budowie obserwatorium astronomicznego na Merkurym. A poza tym pozwolił się wciągnąć w ryzykowną przygodę, usiłując wraz z dwoma podobnymi sobie żółtodziobami pokonać gorącą stronę planety. Wynika z tego, że jest to człowiek dosyć lekkomyślny, a pan zdecydował się wziąć go ze sobą na tak odpowiedzialną i ryzykowną wyprawę.

Ortega uśmiechnął się.

— Czy to są wszystkie zastrzeżenia? — zapytał.

— Tak.

— Hmm… Od czasu zdarzeń na Merkurym upłynęło dziesięć lat. Teraz Bixby jest nie tylko starszy i bardziej doświadczony. Jest przede wszystkim doskonałym fachowcem w dziedzinie automatyki i cybernetyki. Zaś co do jego próby pokonania dosłonecznej strony Merkurego, to dowiódł tym, że nie lęka się niebezpieczeństw. Takiego człowieka warto mieć przy sobie podczas — jak sam pan powiedział — ryzykownej wyprawy. A rzeczywiście podczas tego lotu może przydarzyć się dużo nieprzyjemnych niespodzianek. Wydaje mi się ponadto, że w ciągu ostatnich lat Bixby doskonale nauczył się odróżniać odwagę od zbędnej brawury.

— Mimo wszystko sądzę, że ufa mu pan w większym stopniu, aniżeli by należało — Peerth nigdy nie poddawał się zbyt łatwo.

— Bixby ma jeszcze jedną przewagę nad wszystkimi innymi kandydatami, bez względu na to, kimkolwiek by oni byli — Ortega zawiesił głos na moment wystarczająco długi, by zainteresować tym pułkownika.

— Hm… Jakież to jeszcze ukryte zalety ma Bixby?

— Po pierwsze to, że jest tu. Na miejscu. A co do innych zalet… Czyżby nie pamiętał pan nazwisk swoich najlepszych współpracowników? O ile pamiętam, ostatniego, pozytywnego wpisu w karcie Bixby’ego dokonywał właśnie pan, pułkowniku…

Peerth roześmiał się, pokonany, ale szybko spoważniał ponownie mówiąc:

— No, a ten drugi…

— Rudi Borsksson, Szwed — podpowiedziała Sybill. — Został dyscyplinarnie zawieszony na pięć lat w prawie do lotów za nieuwagę, czy też nawet wyłączenie nasłuchu w swoim kosmolocie. Na jego nieszczęście akurat nadawano sygnał CQ… Przez jego niedbalstwo omal nie zginęło ośmiu ludzi z ekspedycji Hampnera. Okres nagany minął mu zaledwie trzy lata temu.

— I od tego czasu Rudi Borsksson nie został przez nikogo dokooptowany do załogi — powiedział Ortega, myśląc jednocześnie: „To po jaką cholerę było wysyłać ekspedycję akurat tam, gdzie możliwa była łączność tylko z jednym punktem?” i dodał jeszcze głośno:

— Rudi Borsksson dostał pięcioletnią naganę w sprawie, w której zazwyczaj raz na zawsze odbiera się kosmonautom wszelkie uprawnienia. Podobno były jakieś uchyby w pracy aparatury i dlatego wzięto pod uwagę okoliczności łagodzące. Rudi zgłosił się sam natychmiast po ogłoszeniu alarmu. Zgodnie z regulaminem można byłoby jego kandydatury nie uwzględniać, ale chcę dać mu szansę. Tym bardziej, że w załodze potrzeba mi ludzi, którzy zaryzykują bardzo wiele bo… i tak nie mają nic do stracenia. Rudi zrobi teraz wszystko, żeby się wreszcie zrehabilitować.

— Nie przypuszczałem, że będzie pan aż tak uparty — Peerth skrzywił się z niezadowoleniem. Nie rozumiał tego Ortegi. Najpierw odmawia zdecydowanie, potem mimo wszystko bierze udział w akcji, potem dobiera ludzi według własnego widzimisię… Przecież ryzyko tego lotu jest o wiele większe, niż normalnie. Ortega powinien zmniejszać je, a nie potęgować poprzez dobór ludzi z nie najlepszą przeszłością.

— Może należałoby spytać o zdanie psychologów ze sztabu? — wtrąciła Sybill. Ortega spojrzał na nią podejrzliwie. Zanim nadeszłaby lekarska opinia, HERKULES musi być już ponad milion kilometrów od Księżyca. Pułkownik natomiast podjął jeszcze jedną próbę przekonania kapitana:

— Chyba nie weźmie mi pan tego za złe… Muszę panu powiedzieć, iż oficjalnie interweniowałem w tej sprawie w Sztabie Operacyjnym. Chciałem pomóc panu tak, aby cała wyprawa zakończyła się szczęśliwie. W tej chwili eksperci opracowują nową listę składu załogi. Skoro więc sztab nie wyraził zgody na pańską propozycję, nie zechce też wziąć współodpowiedzialności za powodzenie operacji.

Ortega milczał — Peerth miał niestety rację, mówiąc o poglądach przedstawicieli Sztabu Operacyjnego. A jednak Frank mimo to nadal wierzył w swoją umiejętność oceniania ludzi. Podczas samodzielnego rejsu przyswoił sobie sporo wiadomości z zakresu psychologii praktycznej i, jak dotąd, dobrze wyczuwał, których ludzi należy używać w określonych sytuacjach. Uderzył więc raz jeszcze:

— A ja? Czy mnie można powierzyć dowodzenie HERKULESEM? Przecież jestem jeszcze młody i niedoświadczony…

Peerth i Sybill milczeli.

— Powtarzam więc: jako kapitan statku mam pewne prawa i zamierzam je właśnie wykorzystać. Wybieram właśnie tę załogę, bo tylko ta, a nie wybrana przez ziemskich urzędasów, odpowiada mi pod każdym względem.

— Frank, bądź rozsądny — Sybill usiłowała załagodzić spór. — Nikt nie kwestionuje twoich umiejętności. A ponieważ czas nagli, więc pogadajmy rozsądnie…

Z maleńkiego głośnika popłynął kolejny komunikat o wzroście gęstości strumienia meteorów i zapylenia okolicznej przestrzeni. Ortega skinął głową.

— Istotnie. Czas nagli… Rozumiem, że macie zastrzeżenia co do typowanego przeze mnie składu załogi, bo macie do tego prawo. Wierzę też, że chcecie jedynie dobra całej wyprawy. Ale wydaje mi się, że to jeszcze nie wszystko. Główny zarzut dopiero nastąpi, prawda, panie pułkowniku?

— Zgadł pan — potwierdził Peerth. — Najbardziej niepokoi mnie fakt, że jako nawigatora chce pan wziąć Franka Rossa. Rozumiem, że jest w tej chwili łatwo osiągalny. Cenię to, że ma on ogromną praktykę — ponad trzydzieści lotów do planet naszego układu. Ale jego wiek… Czy pan wie, ile on ma lat?

— Znam karty personalne członków swojej załogi.

— Więc zna pan także i tę zeszłoroczną sprawę, kiedy to prowadzący rakietę Ross pomylił parametry podczas podejścia na orbitę okołoziemską i zamiast lądować ze stycznej z bezpośredniego podejścia, osiadł przymusowo, używając przy tym atomowych silników hamujących, co ze względu na ochronę atmosfery Ziemi jest surowo zabronione…

Tym razem z głośnika ostrzegawczego popłynęły zamiast słów głośne trzaski. Informacja dotyczyć miała tym razem rejonu przemierzanego aktualnie przez Nova Orbit, więc wszyscy słuchali uważnie, lecz udało im się ułowić zaledwie końcową część zdania:

— … zakłó… maksymal… nasilenie za ok… sześć mi…

— Sprawdzę, czy technicy zaktywizowali cewki biegunowej osłony — powiedziała Sybill półgłosem.