Выбрать главу

— Radiotelegrafisto! Znajdź sobie lepszą porę na marzenia, a teraz powiedz, co mamy robić?

Werner wysłał przede wszystkim dwóch marynarzy i gumowe ośmiornice na górny pokład, jako ochronę anteny nadawczej. Tymczasem na pokładzie głównym zbierały się coraz większe ugrupowania polipów Morrisa, znających się doskonale na niszczeniu wszelkich urządzeń technicznych — obserwujący je Werner ucieszył się na myśl, jaka niespodzianka je czeka, skoro tym razem ponownie spróbują oberwać mu antenę. Potem telefon zadzwonił znowu i Peter Skaagen zapytał:

— Halo, Werner. Dasz radę połączyć się bezpośrednio ze stacją Konsylium, nie korzystając z połączenia przez Teneryfę?

— Nie — odpowiedział radiotelegrafista. — Nasz sprzęt ma zbyt mały zasięg.

— W takim razie bardzo mi przykro, stary, ale będziesz musiał nadawać szyfrem.

— Cholerna robota…

— Wiem, ale nic na to nie poradzę. Komandor chce przekazać wiadomość o sytuacji w ten sposób, żeby nic nie przeciekło do gazet. Po cholerę cała prasa na świecie ma się rozpisywać na temat Konsylium Rozbrojeniowego, które nie umie sobie poradzić nawet z głupimi ośmiornicami.

— Niby racja. Ale to naprawdę piekielna robota…

— Daj znać, kiedy będziesz gotów.

— Oczywiście,

— I jeszcze jedno, Werner. Połącz się z meteorologami. Niech podadzą ci jak najdokładniejszą prognozę pogody.

— Tyle to i ja ci mogę powiedzieć, że kiedy sztorm się skończy, to znowu będziemy mieli ładną pogodę…

— Znowu zaczynasz te swoje żarty? A potem złap sejsmologów i zażądaj informacji o tektonicznej sytuacji dna w rejonie Azorów.

— A to niby znowu po co? — to ostatnie żądanie zdziwiło Wagenburga rzeczywiście.

— Marlies przypuszcza, że przyczyną wędrówki ośmiornic może być grożące w każdej chwili trzęsienie dna morskiego.

— O, do diabła — tym razem Werner przejął się naprawdę. — Azory to przecież nieprzyjemnie blisko. Miejmy nadzieję, że do tego wcale nie dojdzie. Czy masz do mnie coś jeszcze?

— Nie. Kontaktuj się ze mną natychmiast…

Jeden z wysłanych na górny pokład marynarzy wrócił przed chwilą na tyle wcześnie, by usłyszeć o trzęsieniu ziemi. Powiedział teraz:

— A może to nie trzęsienie ziemi, ale to, co powiedział Treddenkamp?

— To znaczy?

– Że są amerykańskie ośmiornice kenionowe i ośmiornice pełnomorskie, na które w chwili obecnej te amerykańskie napadły — mówiąc to marynarz podciągnął do góry rękaw grubego swetra i Werner zobaczył na skórze jego przedramienia kilka fioletowych plam, które nie wyglądały na ślady walki z normalną ośmiornicą. Widząc spojrzenie Wernera marynarz rzucił:

— Zagapiłem się i podszedłem trochę za blisko naszej gumowej pomocnicy, no i… usiadłem tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. W każdym razie to naprawdę wspaniała konstrukcja, ten robotbestia. Treddenkamp projektował je podobno jako wielofunkcyjne układy dyspozycyjnowykonawcze zdolne zastąpić każdego nurka przy najtrudniejszej robocie…

Na słowa o najtrudniejszej robocie Werner Wagenburg westchnął ciężko, oderwał się od okna i siadłszy przy stole zabrał się do powtarzania aktualnie obowiązującego szyfru…

* * *

Jann Huizen van Treddenkamp siedzący przy migających w głębi kominka pomarańczowo i czerwono płomieniach patrzył obojętnie na stojącego przy oknie człowieka — nigdy go jeszcze przedtem nie widział. Było jednak dla Janna najzupełniej oczywiste i jasne, że to człowiek doskonale zorientowany w tym, co swojego czasu zaszło w Delaware Bay i, że nie bez powodu wysłano go zza Atlantyku właśnie tu — do Den Hoorn przy Waldensee. Czyżby liczono na to, że Jann van Treddenkamp cofnie decyzję podjętą po wykryciu nadużyć jego pracy w laboratorium? Czy ten człowiek rzeczywiście miał nadzieję otrzymać pozytywną odpowiedź? Wniosek z tego, że nikt tam jeszcze nie domyślił się prawdziwej przyczyny katastrofy w Delaware Bay…

— Dlaczego wycofał się pan tak nagle, panie Treddenkamp? Miał pan przecież świetne, doskonale urządzone laboratorium, a czegóż więcej trzeba do szczęścia prawdziwemu badaczowi? Tylko pan może pomóc nam w wyjaśnieniu tajemnicy katastrofy w laboratorium, połączonej z równoczesnym zatonięciem dwu atomowych łodzi podwodnych… A same badania? Przecież asystenci bez pana — założyciela hipnometyki — nie dojdą w tej chwili do niczego… No, niechże pan pomyśli o krytycznej sytuacji świata, o niezliczonych problemach, które bez pańskiej pomocy są nie do rozwiązania.

Uczony uśmiechnął się do płomieni w kominku, spytał:

— Ciekawe, jaki świat ma pan na myśli?

— Oczywiście nasz, cywilizowany…

— Czy chciałby pan może przez to powiedzieć, że ja — jako Europejczyk — jestem barbarzyńcą?

— Ależ nie, panie Treddenkamp. Przecież wie pan doskonale, że nie to miałem na myśli.

— Taak — powiedział z namysłem Jann Treddenkamp. — Mówi pan „świat”, ale rozumie pan przez to słowo tylko jego nie największą część. A wie pan — jakoś nigdy nie wpadło mi do głowy, że hipnometyka powinna być — zgodnie z pana sądem — nauką służącą tylko kilkunastu przedstawicielom jednego kraju. Moja hipnometyka nie jest przecież niezrozumiałym cudem świata. Ogólne zasady znacie — rozwijajcie je sobie jak tylko umiecie i chcecie. Ale od moich badań szczegółowych trzymajcie się z daleka — zastosowanie, które ma na celu wasza flota jest dla mnie ordynarnym nadużyciem. A do tego nigdy nie dopuszczę…

— Czy mam przez to rozumieć, że przez jedną noc stał się pan komunistą? — zirytował się tamten. — Orientuje się pan przecież, że wśród ludzi o naprawdę wysokiej kulturze te ich mrzonki są niesłychanie niepopularne.