Выбрать главу

Słowa oficera brzmiały naprawdę poważnie. Aż za poważnie. Brzmiały tak, jakby za tą powagą kryła się piekielna, niezgłębiona ironia. Tyle tylko, że Jann Huizen van Treddenkamp był tak pochłonięty rozpatrywaniem w myśli jeszcze innych aspektów swego — pomyślanego dla dobra ludzkości — wynalazku, że nie zauważył tego dziwnego tonu oficera. Zresztą dlaczego niby miałby podejrzewać całkowicie cywilną Komisję Morską o jakieś powiązania z Ministerstwem Wojny?

Mówił więc dalej:

— Oprócz wyżej wymienionych możliwości, istnieje jeszcze także i to, że metody hipnometyki zostały pomyślane nie tylko do uczenia ośmiornic. Mianowicie może już za sto lat, a może nawet o wiele wcześniej uda się je zastosować w telesprzężeniu ludzkich mózgów przez biomodulację. Cały system kształcenia na naszej planecie jest oparty na mozolnym zapamiętywaniu przy wykorzystaniu konwencjonalnych dróg receptorowych poprzez oczy i uszy do mózgu, gdzie wiadomości ulegają utrwaleniu bądź… zapomnieniu. Natomiast przy bezpośrednim oddziaływaniu mózgu na mózg dochodzi do swoistego przelewania się informacji w czystej formie. Jak korzystnie wpłynie to na ogólny poziom ludzkiej wiedzy, nie muszę panom tłumaczyć. Dzięki biopromieniowaniu sterowanemu przez mój modulator człowiek jest w stanie materiał nauczania zawarty w programie kilkuletnich studiów opanować w ciągu zaledwie kilku dni! A poza tym muszę dodać, iż moje przedsięwzięcia naukowe nie mają nic wspólnego z hipnozą.

Mówił jeszcze, dość długo, ale już wtedy wiedział, że Komisja Morska bez zastrzeżeń uwierzyła w możliwości biomodulacji. Nie wiedział tylko, że przedstawicielom Komisji chodzi o zainstalowanie potężnych biomodulatorów na satelitach Ziemi, by w ten sposób spełnić swe zamiary zapanowania nad całym światem…

Oczywiście przyznano mu olbrzymie kredyty, dostosowano do jego potrzeb i rozbudowano laboratorium w Delaware Bay, pozwalając mu prowadzić badania dla dobra całej ludzkości.

Lecz za jego plecami oficerowieasystenci przydzieleni mu przez Komisję Morską prowadzili nieoficjalne badania i eksperymenty z bionadajnikami, aż w końcu przez swoją niewiedzę doprowadzili do katastrofy. Wtedy dopiero Treddenkamp zrozumiał zamiary Komisji i wykorzystując to, że nie wygasły jeszcze ostatnie pożary, skutecznie postarał się powiększyć rozmiary i zasięg zniszczeń. Żałował, że kiedykolwiek zwracał się o pomoc do Komisji Morskiej, że przez dwanaście lat pracował, nie ukrywając swoich osiągnięć. A były one przecież duże.

Już w dwa lata po owej pamiętnej naradzie nad wielkim zbiornikiem akwarium eksperymentalnego wisiał pierwszy modulator Treddenkampa. Kilka głowonogów z pierwszej eksperymentalnej serii zdechło, bowiem zastosowano zbyt wielkie natężenie pola, które zagłuszyło wszelkie instynktowne hamulce. Zwierzęta poddane działaniu biomodulacji początkowo spełniały polecenia wyrzucając na brzeg z dna basenu kamienie, opony samochodowe i stare łańcuchy, potopione tam przez asystentów. Kiedy jednak zabrakło czegokolwiek do wyrzucania, ośmiornice wryły się w muł i szlam na dnie basenu, a potem zaczęły wyrywać kafle i betonowe płyty. Ta ich praca trwała tak długo, aż zwierzęta zdechły z wyczerpania. Po mniej więcej sześciu latach Treddenkamp wynalazł wreszcie odpowiedni system modulacji dostosowany do organizmów ośmiornic.

Drugim znamiennym faktem było natomiast to, że właśnie w owym okresie pojawił się w Delaware Bay kapitan Morris, mianowany z ramienia Marynarki nowy zleceniodawca Komisji Morskiej, mający za zadanie przejąć część badań programowych prowadzonych w laboratorium. Od tej chwili Jann Treddenkamp miał zajmować się teorią, zaś kapitan Morris — praktycznym zastosowaniem jego badań.

Już po kilku tygodniach dały się słyszeć w okolicach Delaware Bay pierwsze potężne podwodne detonacje, którym towarzyszyły słupy wytryskującej ku niebu wody. To poddane modulacji ośmiornice wykorzystywano do rozminowywania podwodnych obszarów. Podczas pierwszych tego typu prób ginęły niejednokroć całe tuziny zwierząt, jednak potem system modulacji został na tyle ulepszony, że obywało się bez tego typu strat. Zaczynały krążyć pierwsze pogłoski o tym, że Delaware Bay stało się obszarem całkowicie podporządkowanym Marynarce. A jednak profesor Treddenkamp — podobnie jak to często bywa ze znamienitymi uczonymi — wydawał się w to nie wierzyć. Zafascynowany swoimi teoretycznymi badaniami nie zwracał uwagi na to, co w gruncie rzeczy robi kapitan Morris, uczący ośmiornice nie tylko rozminowywania, ale wręcz przeciwnie. Nie zauważał, że dzięki jego wynalazkowi głowonogi umiały już zatapiać statki poprzez otwieranie zaworów dennych, oraz uszkadzać w sposób niemożliwy do naprawienia urządzenia portowe, jak również unieszkodliwiać radiolokatory i przyrządy hydroakustyczne. O tym wszystkim dowiedział się profesor najzupełniej przypadkowo, a ileż jeszcze podobnych „badań” zostało przeprowadzonych przez oficerów tak, że nigdy się o nich nie dowiedział? No cóż, w tym czasie i on, i grupa jego współpracowników pochłonięci byli zupełnie innym zagadnieniem. W efekcie ich pracy przez cały sezon kąpielisko w Miami było najbezpieczniejszą plażą na świecie — ponad osiemdziesiąt ośmiornic strzegło granic plaży przed rekinami, zaś kąpiących się — przed utonięciem. Natomiast rybakom i poławiaczom ostryg i żółwi z Cap Sable wydawało się, że śnią, kiedy widzieli potężne ośmiornice słuchające każdego skinienia ludzi w białych fartuchach, a nawet pomagające we wszystkich połowach. Potem dokonywano prób przeładunków i wydobywania bogactw z zatopionych wraków — i znowu eksperymenty powiodły się wyśmienicie. Mądre zwierzęta w lot pojmowały polecenia przekazywane im za pomocą biomodulatorów…

Tu zaznaczyły się już wyraźnie pierwsze rozbieżności celów prowadzonych równolegle badań — podczas gdy kapitan Morris preferował przede wszystkim używanie do prac samodzielnych i energicznych kenionowych ośmiornic z szelfu Hudsona, profesor Treddenkamp wolał poświęcić się pracy z potulnymi i mniejszymi ośmiornicami głębinowymi, po które wyprawiał się swoją łodzią podwodną aż w okolice podmorskiego, północnoatlantyckiego progu skalnego. Wykorzystane do prac zwierzęta trzeba było po jakimś czasie wypuszczać do morza, ponieważ nie nadawały się one do powtórzenia doświadczeń — w trakcie jednego procesu biostymulacji okazywało się, że oddziaływanie modulatora ustępowało samoistnie po kilku miesiącach, a w organizmach zwierząt powstawała jakaś bariera obronna, która powodowała, że głowonogi nie poddawały się powtórnemu napromieniowaniu i reagowały niezgodnie z programem. Ale po pewnym czasie profesor Treddenkamp dokonał pewnego odkrycia, które go zaniepokoiło. Mianowicie spokojne zazwyczaj ośmiornice stawały się, nawet po ustąpieniu skutków modulacji, trochę inne, niż — przed badaniami. Wykazywały wzmożoną pobudliwość, połączoną ze skłonnościami do wędrówek. Co więcej — zaczął się u nich po jakimś czasie swoisty biorezonans. Powracały im przyzwyczajenia nabyte w laboratorium. Jedne z nich strzegły granic swojej gromady (zaczynały bowiem żyć w niewielkich początkowo grupach, co było do tej pory zjawiskiem nieznanym) przed atakami rekinów, inne imitowały stare prace przy połowach ryb i żółwi, jeszcze inne udawały zajęcia przy rozładunku wraków. A co najważniejsze — w każdej z grup coraz wyraźniejszy stawał się podział prac i zadań. A potem małe grupy zaczęły łączyć się w większe…

Profesor żałował, że nie może sprawdzić teraz, co dzieje się wśród jego głowonogów. Daleko za nim pozostało laboratorium w Delaware Bay — siedział obecnie w swoim domu przy Waldensee i na kilkanaście miesięcy przed śmiercią układał sprawozdanie z przebiegu swych prac, przeznaczone do „Kart Naukowych Uniwersytetu Utrecht”. Był tym tak zajęty, iż zaledwie zauważył, że zaczęło się lato. Nawet nie wiedział dokładnie, co w chwili obecnej porabia Marlies. To, że dziewczyna jest bardzo samodzielna zauważył już od czasu śmierci jej matki, a nie chciał w niczym ograniczać jej swobody, wiedząc doskonale, że oprócz samodzielności dysponuje ona dużą dozą zdrowego rozsądku. Pomimo nawału pracy znajdował dla córki trochę czasu, ale było to — wiedział dobrze — zbyt mało. Jak na swój wiek Marlies była osóbką wiedzącą i umiejącą zrobić o wiele więcej, niż jej rówieśnice — zaczarowany podmorski świat bardzo oddziałał na nią, podziałała również praca ojca. Już po tamtej stronie oceanu zaczynała znać na wylot problemy, które młodzi ludzie po studiach byliby w stanie zaledwie niejasno pojąć. Po przeprowadzeniu się do ojczyzny, czując zbliżającą się śmierć, zapracowany profesor stracił trochę z oczu swoją córkę — nawet nie byłby w stanie powiedzieć dokładnie, czym ona się zajmuje, kiedy wychodzi z domu. Aż któregoś dnia wyszedł na spacer i zobaczył swoją Marlies wychodzącą na brzeg morza wattowego. Ubłocona, oblepiona szlamem jak nieboskie stworzenie dziewczyna ciągnęła za sobą ośmioramienne, niewielkie zwierzę, zaś za nią po chwili wygramolił się z wody równie umorusany chłopak, niosący coś w rodzaju małego radiotornistra. Dziewczyna podbiegła ku ojcu i powiedziała, wskazując za siebie: