Выбрать главу

Treddenkamp pomyślał smutnie, że na każdego naukowca przychodzi taki czas, że jego odkrycia wykorzystywane są przeciwko ludzkości. Przypomniał sobie teraz opowieść o Leonardzie da Vinci — opowieść, która mogła być tylko legendą, ale równie dobrze mogła być prawdą. Podobno mistrz Leonardo w swoim dzienniku zamieścił notatkę, która brzmiała tak:

„Mailand 1502. Mój wielki plan jest już gotowy — konstrukcja łodzi, która może pływać pod wodą. Prawdopodobnie będę musiał jeszcze co nieco udoskonalić i na nowo obliczyć podczas prób praktycznych, ale nie ulega wątpliwości, że łódź taką można bardzo łatwo zbudować. Siedzę teraz i myślę o korzyściach, jakie wszyscy marynarze odnieśliby z podobnego odkrycia — bezpieczni od burz i wichrów będą mogli pędzić pod wodą bezpiecznie i spokojnie na podobieństwo ryb. Nagle jakaś okropna wizja przerywa moje rozmyślania. Jeszcze przez chwilę zwlekam, ale potem sięgam po swoje plany i przedzieram je na części. Wyobraziłem sobie oto, jak ludzie w moich podmorskich nawach podpływają pod inne okręty i uderzeniami od spodu niszczą, dziurawią ich kadłuby, topią przerażonych marynarzy nie spodziewających się żadnej groźby. Dlatego zostawię tylko notatkę, iż zbudowanie takiego statku powinno być możliwe. Kiedyś ludzie przecież zmądrzeją i przestaną walczyć ze sobą. Żył już wtedy nie będę, ale już teraz cieszę się na myśl, że moje dzieło nie będzie przez nikogo nadużywane.”

Profesor Treddenkamp ocknął się z zamyślenia. Wstał, podszedł do szafki i wyjętym z niej aparatem zrobił kilka fotokopii dokumentu, który przypadkowo wpadł w jego ręce…

* * *

Frachtowy katamaran „Bratsk 4” ciągnął za sobą podwójny ślad na morzu. Obserwator na jego pokładzie wyliczył, że w ciągu trzech dni statek osiągnie port na Sachalinie. Tym razem pobyt w porcie miał trwać dłużej, niż zwykle, ponieważ stan urządzeń siłowych katamaranu wymagał dłuższego pobytu w doku, a to oznaczało opóźnienie w wykonaniu zadania. A ponadto narost glonów i muszli na zanurzonej części kadłuba okazał się większy od przewidywanego. Z tego właśnie względu przeciętna szybkość podróżna statku okazała się o wiele mniejsza od przewidywanej, a zużycie paliwa zastraszająco wzrosło ponad normę.

Około południa statek zmienił kurs i skierował się w stronę brzegu, bo kapitan otrzymał lakoniczny telegram:

„Dok zajęty, spróbujcie zawinąć do wybrzeża przy stacji doświadczalnej HydroTest opodal Władywostoku”.

Co to była za stacja, domyślili się oficerowie statku w ciągu kilku miesięcy, choć marynarze nadal uważali plotki o ośmiornicach spełniających wszystkie zadania wykwalifikowanych nurków jedynie za legendę. Faktem jednak było, iż od pewnego czasu w biuletynach naukowych najrozmaitszych akademii owe plotki wymieniane były niejednokrotnie i stanowiły potwierdzenie postępu prac w dziedzinie hipnometycznej bioniki. Dlatego też wiadomość o zmianie kursu stała się dla załogi wręcz sensacją. Gdy „Bratsk” wpłynął wieczorem do zatoki, wszyscy wolni w tej chwili od służby marynarze stali przy relingach wypatrując ośmiornic, które powinny według nich zapełniać po brzegi okoliczne morze. Lecz spragnieni sensacji nie dostrzegli ani cienia ośmiornicy w wodzie, więc z tym większym rozczarowaniem przyglądali się budynkom na brzegu i małemu molo, które było ze wszech stron otoczone bojami i pontonami. W tym tle zapomnianej małej stacji hydrologicznej — czy jakiejkolwiek innej — obco wyglądał jedynie wielki i nowoczesny, stutysięczny dok, przy którym zdecydowanie brakowało zwykłych urządzeń portowych, takich, jakie widzieli w innych stoczniach. Wokół tego doku kilka statków stało na redzie, ale ich załogi były widocznie na lądzie, bo nikogo nie było widać na pokładach. Z tym większą więc ciekawością marynarze z „Bratska” przyglądali się mężczyźnie, który podpłynął motorówką ku ich trapowi, zacumował, a teraz właśnie stał na ich pokładzie.

Borys Sledow — naukowy pracownik tej stacji — przyzwyczajony był do tego, że wszyscy marynarze wszystkich zawijających do stacji statków przyglądają się mu wnikliwie. Właściwie tylko on uważał nową metodę czyszczenia kadłubów za najzupełniej naturalną. Wiedział zresztą z doświadczenia, że mimo odczytów wygłaszanych dla załóg zawijających do stacji statków, wśród marynarzy i tak krążyły najzupełniej niedorzeczne opisy tego, co się na stacji dzieje.

Westchnął więc tylko widząc pełne ciekawości spojrzenia marynarzy z „Bratska” i zwrócił się do czekającego nań drugiego oficera:

— Proszę polecić, żeby na czas pobytu w zatoce trap był stale wciągnięty, pozostałe liny cumownicze zwinięte, a wszystkie iluminatory, schodnie i grodzie wodoszczelne jak najdokładniej zamknięte. Przy śluzie kotwicznej trzeba postawić uzbrojonych wartowników. Kąpiel w zatoce jest surowo zabroniona. Wprawdzie te kilka tysięcy głowonogów znajdujących się w naszym akwenie jest pod ścisłą, fachową kontrolą, ale wymagają tego względy bezpieczeństwa. Załoga w ciągu najbliższej godziny zostanie helikopterem przetransportowana na brzeg i tam spędzi noc. Aha. I proszę mi jeszcze powiedzieć, gdzie mogę znaleźć kapitana…

Tymczasem z wody zaczynały już dolatywać pierwsze odgłosy rozpoczętej przez ośmiornice pracy — ostatnio zastosowano cokolwiek za duże natężenie pola modulacyjnego, więc głowonogi rzuciły się do pracy od razu, od kiedy tylko w okolicy doku znalazł się nowy obiekt wart zainteresowania. Odgłos, dla Borysa tak zwyczajny i codzienny, musiał wydać się marynarzom niesamowity, bo nasłuchiwali czujnie, pochyliwszy głowy. Jak wszyscy ludzie współczesnego świata, przyzwyczajeni byli do techniki w każdym calu zastępującej człowieka, tu zaś mieli do czynienia z czymś, co zdecydowanie poza ramy tej techniki wykraczało.

Ich zdziwienie było jednak o wiele większe następnego dnia, kiedy zobaczyli, że w ciągu jednej nocy oba kadłuby katamaranu zostały oczyszczone z utrudniającego podróż narostu…

* * *

Po zrobieniu ostatnich zdjęć profesor Treddenkamp chwycił słuchawkę interfonu i poprosił kapitana Morrisa do swojego gabinetu — w ciągu wielu lat istnienia laboratorium w Delaware Bay nie zdarzyło się jeszcze, by wyznaczony przez władze kierownik tego obiektu był tak ostro i bez możliwości dyskusji przywołany do naukowego dyrektora laboratorium.

Z niesłychanie kwaśną miną Morris wszedł, usiadł, lecz momentalnie zerwał się z miejsca i lodowatym tonem zapytał:

— Skąd pan wziął te papiery? — kiedy Treddenkamp podsunął mu pod nos zdobyte dokumenty.

— Nieważne — mruknął profesor. — Ważne natomiast, że nie zgadzam się na kontynuację tego typu badań prowadzonych przez was na ludziach.

Morris opanował się momentalnie. Wziął dokumenty z biurka, podpalił zapalniczką i kiedy na podłodzie dopalały się ostatnie szczątki kompromitujących pism, ironicznie zapytał:

— To o czym właściwie pan mówił, profesorze? Nie bardzo pana rozumiem…

Treddenkamp uśmiechnął się równie uprzejmie jak kapitan:

— Ja? O niczym szczególnym… Tylko o tych zabawnych dokumentach, których fotokopie znajdują się już poza moim laboratorium…

W pierwszej chwili wyglądało na to, że Morris jest niezdecydowany, czy skoczyć do telefonu, czy do gardła profesora. Potem opanował się i przez zaciśnięte zęby powiedział: