Выбрать главу

— Zauważono wielkie skupiska wędrownych ośmiornic.

Dookoła stolika zebrała się tymczasem grupa lotników, słuchających z niedowierzaniem rewelacji przyniesionych przez dyspozytora. Gdyby nie ów rozkaz Rady, uznano by całą tę historię za wymyśloną przez człowieka, który dostał porażenia słonecznego — tak nieprawdopodobnie brzmiała relacja o walce ośmiornic na morskiej farmie, przekazana za pośrednictwem radiostacji na Teneryfie.

Borys Sledow wstał od swego stolika…

* * *

Marlies van Treddenkamp forsowała kipiel przyboju, zalewającą śliski i bez tego pokład głównego pontonu farmy.

Okazało się, że prawidłowo zinterpretowała zachowanie się Traxel. Od tego czasu niemal nie spała, lecz pracowała gorączkowo nad odpowiednim do sytuacji przeprogramowaniem swoich gumowych potworów.

— Co się stało? — krzyknął Peter Skaagen, kiedy ociekająca wodą Marlies weszła na mostek kapitański. Ze zdziwieniem zauważyła, że oficer przyciska ucho do ekranu, na którym wyraźnie widać było twarz poruszającego ustami człowieka, ale nie słychać było jego głosu przez piekielne świsty i trzaski.

— To wina tego cholernego sztormu — zaczęte mówić Marlies. — Z jednej strony pomógł nam, bo spędził wszystkie ośmiornice Morrisa w okolice far…

— Tu maszynownia! — przerwał jej czyjś głos z interfonu.

— Uruchomić pompy! — krzyknął Peter. — Woda wdarła się do sektora siódmego w pontonie C!

Potem ponownie pochylił się w stronę ekranu wołając:

— Zachować spokój! Zabarykadować grodzie wodoszczelne. Możecie je nawet zaspawać, jeśli dzięki temu macie się czuć bezpieczniej! Zatonięcie nie grozi wam na pewno!

Potem odetchnąwszy głęboko obrócił się w stronę czekającej dziewczyny:

— Marlies, to cholernie ważne. Otworzył się wentyl pływowy w siódmym sektorze. Jak do tego doszło, do diabła!?

— To musiała zrobić któraś z ośmiornic — odpowie działa Marlies. — Przecież mówiłam ci już, że powinniśmy być na takie przyjemności i niespodzianki przygotowani. Znasz przecież historię polipów Morrisa…

Peter westchnął. Czuł się zdecydowanie nieswojo.

— Nigdy się z tymi cholernymi bydlętami nie uporamy — powiedział. — Trzeba było od razu nadać SOS. Niezbyt po prostu rozumiem ten twój cudowny plan obrony. Zaufałem ci ślepo, ale tu chodzi przecież o całą farmę i o życie tych ludzi na pokładzie — oparł się ciężko o autopilota i zapatrzył się ponuro na szalejące morze. Marlies nie odpowiadała…

Po chwili ponownie zgłosił się człowiek z maszynowni:

— Pompy uruchomione. Mniej więcej za dwie godziny…

Ostry, przenikliwy sygnał zagłuszył jego ostatnie słowa, na tablicy kontrolnej migało jedno ze świateł, opatrzone napisem: „Śruba numer 4”.

— Czyżby znowu te polipy z piekła rodem? — Peter obrócił się ku dziewczynie.

— Prawdopodobnie.

— Jeżeli pójdzie tak dalej, to staną wszystkie śruby i utracimy możność trzymania się pod wiatr. Chyba sama wiesz, co się tutaj będzie wtedy działo…

— Za cztery minuty wydaj rozkaz „stop” wszystkim maszynom. Kotwy powinny przez jakiś czas utrzymać statek bez wspomagania śrubami, a przez to umożliwisz Traxel i jednej z gumowych ośmiornic usunięcie zagrożenia.

— Aha! Za mniej więcej dziesięć minut będziemy mieli gości z Madery. Pomoc i zrzut broni, którego zażądałem rano.

— W porządku. Wezmę swój ręczny modulator i oczyszczę kawałek deku. Nie byłoby dobrze, żeby polipy zniszczyły broń.

* * *

Samolot musiał kilkakrotnie okrążyć farmę, żeby z jego pokładu ustalono najlepszy kąt podejścia do zrzutu. Po testach przeprowadzonych za pomocą worków z piachem na pokład farmy runęły pierwsze opakowania zawierające broń, lekarstwa i żywność. Tylko dwa tępo zakończone walce zamiast na dek spadły do morza. Kiedy na pokładzie farmy sądzono, że samolot już odlatuje, ten zawrócił raz jeszcze i spod jego kadłuba oderwał się kolejny zrzut — przezroczysta, balonowa kabina, w której siedział jakiś człowiek…

Borys Sledow o wiele szybciej, niż myślał, poczuł uderzenie swojej kapsuły o pokład statku i jednocześnie szarpiący wszystkie nerwy ból zatargał jego prawą nogą. Widocznie jakiś silniejszy podmuch odchylił stożkowatą kabinę ładowniczą od pionu tak, że upadła trochę bokiem, a siła uderzenia była tak wielka, że szarpnięty nią Borys wykręcił sobie stopę, zaklinowaną między skrzynką z amunicją a ścianą kapsuły. Po chwili ból minął i Borys pomyślał z ulgą, że jednak uderzenie nie było tak groźne, jak mu się w pierwszej chwili wydawało — wszystkie ścięgna miał trochę naciągnięte, ale całe…

Rozpruł nożem powłokę kapsuły, wyszedł i…

Niespodziewany przechył pokładu obrócił go trochę, tak, że Borys znalazł się niemal nos w nos z wielką ośmiornicą, sunącą powoli w stronę relingu. Gorączkowo sięgnął po swój, zawieszony na piersiach, modulator i z przerażeniem zobaczył, że zwierzę wcale nie reaguje na wyemitowane przez niego sygnały. W tej samej chwili ktoś zawołał:

— Halo! Gumową ośmiornicę mógłby pan zostawić w spokoju. Ma za zadanie pilnować wejścia do radiostacji!

Werner Wagenburg podszedł, schwycił utykającego Sledowa pod ramię i wciągnął go do kajuty radiowej. Po chwili wywołał mostek kapitański. Na ekranie pojawiła się twarz Petera Skaagena, który pytał:

— Halo, Werner! Wszystko w porządku?

— Nie bardzo. Facet podczas skoku złamał sobie co najmniej pięć żeber! Takie lądowanie w kapsule jest cholernie niebezpieczne!

Borys uśmiechnął się pod nosem, potem przechylił mikrofon ku sobie i zapytał:

— Czy wasz radiotelegrafista stale ma takie poczucie humoru? To jest jeszcze niebezpieczniejsze, niż moje lądowanie. Oczywiście nic mi się nie stało. Moje nazwisko Borys Sledow. Jestem pracownikiem naukowym radzieckiej stacji oceanograficznej Silawar1 na Pacyfiku. My także zajmujemy się tam ośmiornicami. Dlatego przyleciałem…

— Moje nazwisko Peter Skaagen. Pierwszy oficer Kelb2. Ponieważ nasz kapitan jest chory, więc czasowo pełnię jego obowiązki. Czy można znać cel pańskiego przyjazdu?

— Oczywiście. Pragnąłbym skontaktować się z doktor Treddenkamp…

* * *

Z głośników hydrofonów wydobywały się dziwne szmery i trzaski.

— Co to jest? — spytał któryś z mężczyzn z obsługi technicznej.

— Imitacja głosu kaszalotów — powiedziała Marlies. Polipom Morrisa wydaje się w tej chwili, że są ze wszystkich stron otoczone wielorybami. Widzicie, jak wyłażą na pokład? Niech mi się tylko nikt nie waży strzelać w tej chwili. Jeżeli je spłoszycie, cały nasz plan będzie na nic. Najważniejsze teraz to spędzić je w zwarte stado, a potem skończymy z nimi za jednym zamachem.

— Czy Traxel i tamta gumowa już wróciły? — zapytał Peter. — Już najwyższy czas. Śruby od dawna powinny się obracać…

Zaniepokojona Marlies uniosła głowę.

— Racja. Sama nie wiem, co się stało. Pójdę do śluzy i zobaczę…

Trzy minuty później wróciła.

– Śruby wolne. Możecie je uruchomić.

Trzymała teraz w ręku pożółkłą kartkę, opatrzoną napisem:

„Kod modulacyjny stosowany przez kapitana Morrisa i zakodowany sposób demodulacji.”

Potem następowały długie szeregi cyfr, zakończone zamaszystym podpisem profesora Janna Huizen van Treddenkampa…

Ojciec dał jej to na parę dni przed śmiercią, mówiąc że jest to jedyna możliwość naprawienia jego błędu. I miało się to stać właśnie teraz — dziesięć lat po śmierci profesora.

W tej chwili oba przenośne modulatory — Marlies i Borysa Sledowa — były już odpowiednio nastrojone. Jeszcze chwila i z głośnika padł meldunek: imitowany pierścień kaszalotów dookoła farmy zamknięty!