Выбрать главу

Klaus spoważniał, coś sobie nagle przypomniawszy:

— Chyba że istotnie była to rakieta pocztowa, która nad SELENĄ obniżyła lot do lądowania, ale ją odwołano z Luna Gor. To możliwe. Podobno udało się wyprodukować pierwsze kilkaset gramów serum o bardzo obiecujących właściwościach. Miano je przysłać właśnie dziś. Halldorn będzie niepocieszony, że rakieta została mimo wszystko skierowana do Luna Gor, a nie do nas bezpośrednio…

Poszli dalej. Po kilkunastu zakrętach wydeptana ścieżka zawiodła ich ku oświetlonemu wejściu do tunelu na poziomie pola kosmodromu. Byli już trochę zmęczeni marszem, więc szybko przekroczyli śluzę, odpinając przed wejściem ciężarki. Po chwili zdjęli już próżniowe skafandry, zadowoleni, że mają za sobą codzienną porcję ćwiczeń, mających utrzymać ich organizmy w normie i kondycji. Przywitało ich łagodne światło długiego korytarza wiodącego przez podziemia aż do centrum SELENY, oraz ciche, przyjazne brzęczenie wentylatorów.

Zaledwie zdążyli dojść w okolice swojego rejonu mieszkalnego, kiedy ktoś głośno zawołał Reilę po imieniu. Była to Sandra Peghu — specjalistka od techniki klimatyzacyjnej — niesłychanie czymś zdenerwowana.

— Co ci jest? — zaniepokoił się Klaus.

— Rozbiła się rakieta pocztowa, którą wysłano lekarstwa!

— Co!? — skoczył ku niej Klaus. — Kiedy?

— Przed chwilą…

Heise zrozumiał teraz, dlaczego Reila rzeczywiście mogła widzieć rakietę pocztową, zmierzającą w nieprzewidzianym kierunku. Sandra tymczasem ciągnęła ich już za rękawy, mówiąc:

— Chodźcie szybciej! U profesora Halldorna jest właśnie narada. Wszyscy mają być…

Kiedy zdyszana trójka ludzi wpadła do pomieszczenia, przy stole obok Halldorna stał kapitan Floty Kosmicznej Andro Zieliński — obecny komendant portu SELENA. Trzydzieści par oczu lekarzy, techników i inżynierów z obsługi patrzyło na obu stojących mężczyzn. Halldorn podniósł rękę, niepotrzebnie prosząc tym gestem o ciszę, bo w pomieszczeniu słychać byłoby nawet tupanie kulawej stonogi.

— Koledzy — powiedział.— Rakieta pocztowa z próbną serią leków zboczyła z kursu w niewiadomym kierunku… Prawdopodobnie rozbiła się gdzieś niezbyt daleko stąd a więc od nas już wciągu pięciu minut powinna wyruszyć pierwsza ekspedycja ratunkowa. Podaję wytypowany skład: Rene Negrais, Klaus Heise, Sandra Peghu, Achmed Khalid jako dowódca grupy. Proszę przygotować się…

— Panie profesorze… — Reila przepchnęła się do przodu. — Chciałabym…

— Nie przewidywano udziału ochotników — sucho stwierdził Halldorn.

— Kwadrans temu byłam na zewnątrz — Reila nie dała zbić się z tropu — i widziałam rakietę, która zniżyła się, jak do lądowania, ale potem poleciała mniej więcej na północny wschód od naszego krateru.

— Do składu wyprawy zostanie dokooptowana Reila Minetti. Dojdzie ona wraz z grupą do stacji Dion — Halldorn znany był z umiejętności szybkiego podejmowania trafnych decyzji — i tam pozostanie. Oczywiście do składu wyprawy dochodzą technicy i kierowcy transporterów. Uwaga. Ponieważ najszybsza rakieta z Ziemi może dotrzeć do nas z drugą serią leku dopiero za pięć dni, a kryzysu u chorych spodziewamy się najpóźniej pojutrze, macie więc tylko trzydzieści sześć godzin na odnalezienie szczątków rakiety pocztowej, wydobycie zawartości, o ile oczywiście cenna przesyłka ocalała, i dostarczenie jej tutaj. Jeżeli kierunek podany przez Reilę jest prawidłowy, to miejsce katastrofy powinno znajdować się gdzieś w okolicach brzegu jeziora Trantabis. Ułatwia to poszukiwania o tyle, że w owym rejonie noc nastąpi dopiero jutro. Dokładne dyspozycje na temat marszruty major Achmed Khalid otrzyma już po wyruszeniu wyprawy, kiedy dokonamy niezbędnych obliczeń.

Opancerzony transporter księżycowy, wśród lunonautów nazywany pieszczotliwie „Bully” trząsł się szaleńczo, wioząc całą grupę coraz dalej poza stację Dion. Wbrew początkowym obawom podróż jak do tej pory przebiegała nawet cokolwiek szybciej, niż zaplanowano w SELENIE, tak więc z każdą godziną coraz bliższy stawał się cel podróży — jezioro Trantabis. Obszar, cieszący się wśród mieszkańców Księżyca nie najlepszą sławą, ze względu na duże anomalie magnetograwitacyjne.

Za małymi, okrągłymi iluminatorami przemykała czarnobiała mozaika świateł i cieni.

Na stacji Dion nastąpiło dokompletowanie załogi. Dołączył Norweg Olaf Thursend, zaś Reilę Minetti zastąpiła radiotelegrafistka Ingrid Jahde. Dwa niewielkie łaziki zostały tam właśnie zastąpione przez transporter, prowadzony przez Clarka Grossmanna — znakomitego kierowcę, który potrafił podobno dojechać nawet tam, gdzie dojście na piechotę ze względu na trudności terenowe uważane było za wręcz niemożliwe. A rzeczywiście z każdym kilometrem podróż w ciasnym, kolebiącym się na wszystkie strony pojeździe stawała się coraz bardziej uciążliwa. Do tego stopnia, że wreszcie Klaus zaproponował nadmuchanie dwóch pneumatycznych hamaków, w których wypoczywaliby na zmianę. Jako pierwsze położyły się Sandra i uskarżająca się na nieoczekiwany ból głowy Ingrid Jahde. Mniej więcej po pół godzinie na hamaku Sandry wyciągnął się wygodnie Rene Negrais. Achmed Khalid, który zbliżył się, by obudzić Ingrid cofnął się raptownie, obudził potrząśnięciem drzemiącego w fotelu Klausa, podprowadził go ku hamakom. Heise długo, w milczeniu patrzył na twarz dziewczyny. Nie mogło być wątpliwości — plamy, rozpalone czoło, szkliste oczy… A profesor Halldorn uważał, że na stacji Dion przywiezione przez ekspedycję zbiory nie spowodują żadnych szkód… „Bully” tymczasem parł wciąż do przodu przez płaszczyznę jeziora Trantabis, kolebiąc się z boku na bok i podskakując na nierównościach gruntu. Zastanawiający się, co uczynić, Heise słuchał jednocześnie, jak Clark tłumaczy Thursendowi, na czym polega niebezpieczeństwo, oraz dlaczego powinni za wszelką cenę przebyć ten obszar tam i z powrotem przed nastaniem nocy:

— Widzisz te pełne pyłu przeręble i rozpadliny? Diabli wiedzą, czym to tłumaczyć, że w ciągu księżycowej nocy ten piasek i pył „puchnie”. Wyłazi to świństwo z brzegów przerębli i rozpełza się po całej okolicy.

— Słyszałem o wędrujących piaskach — powiedział Olaf Thursend. — Ale nikt nie umiał mi powiedzieć, dlaczego tak się dzieje…

— Jedni tłumaczą to gwałtownym stygnięciem i kurczeniem się okolicznych skał — mówił Grossmann — inni resztkową działalnością wulkaniczną, a jeszcze inni jakimiś bliżej nieokreślonymi anomaliami magnetograwitacyjnymi i zmianami wzajemnych oddziaływań między Księżycem, Ziemią a Słońcem. Ja osobiście sądzę, że ta ostatnia teoria może być prawdziwa, bo ten cholerny pył składa się w głównej mierze z drobin szlachetnych metali i sproszkowanego magnetytu…

Całym ciałem Ingrid wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Klaus przestał słuchać objaśnień Clarka, ale z nagłym strachem pomyślał, co będzie, jeżeli nie zdążą. Albo, jeżeli lekarstwo, którego resztki usiłują w tej chwili odnaleźć okaże się nieskuteczne. Myślał ze strachem tym większym, że zauważył mimowiedny ruch Clarka Grossmanna, trącego sobie ręką czoło, jakby zaczynała go boleć głowa. To zaczynało wyglądać na katastrofę — i radiotelegrafistka i kierowca transportera dołączyli przecież do wyprawy na stacji Dion. A do tej pory uczonym nie udało się ustalić, jaką drogą przenoszone jest zakażenie gorączką SIXTA… Czy tylko przez bezpośrednie zetknięcie się z okazami flory i fauny Szóstej Eridana, czy też przez kontakt z osobami uprzednio zarażonymi.

Sandra zauważyła pełne troski spojrzenie Klausa. Odruchowo zerknęła na Clarka i jej pełna spokoju twarz zmieniła się raptownie. Dziewczyna poruszyła się, jakby chciała wstać z fotela i podejść do kierowcy, potem jednak zabrakło jej na to siły, jakby bała się tego właśnie, co Klaus przed chwilą dostrzegł w twarzy Grossmanna.