Выбрать главу

Heise uprzytomnił sobie raptownie, że zgodnie z krążącymi wśród załogi portu SELENA plotkami, Sandra od dawna jest w Clarku zakochana.

Po całej godzinie tej milczącej jazdy zbliżyli się nareszcie do końca pierwszego etapu całej wyprawy — północnowschodniego brzegu jeziora Trantabis. Rene Negrais ustąpił swego miejsca na hamaku Achmedowi, sam zaś wspiął się do umieszczonej na szczycie transportera kopuły obserwacyjnej. Olaf tymczasem zajął fotel Ingrid i nadał meldunek, że osiągnęli brzeg jeziora i od tej chwili zaczynają wzmożoną obserwację okolicy, a także o stwierdzeniu objawów gorączki u Ingrid.

Odpowiedź ucieszyła wszystkich członków ekspedycji ratunkowej:

— Tu port SELENA! Mówi Zieliński. Stacja Orbitalna Luna 4 dopomogła w ustaleniu obrazu sytuacji. Rejon, do którego dotarliście, musicie ominąć maksymalnie wielkim łukiem, bowiem tam odpadł człon napędowy rakiety wraz z reaktorem. Wykazały to radiometryczne badania tego obszaru przeprowadzone z orbity. Po uwzględnieniu wszystkich znanych nam czynników komputer wyliczył, że pojemniki z ładunkiem poleciały kilkanaście kilometrów dalej na północny wschód. Musicie pojechać tam bez straty czasu. Koniecznie odnaleźć ładunek — zarażone gorączką SIXTA psy doświadczalne wykazały zatrzymanie przebiegu choroby. Uwaga! Nie znamy kształtu ani wielkości paczek, w które lekarstwo zostało zapakowane. Wiemy tylko, że powinno być sto opakowań. To znaczy było ich tyle przed katastrofą. Powtarzam: psy doświadczalne po podaniu im tego leku wykazały zatrzymanie procesu chorobowego.

Achmed Khalid porównał dane z Luny 4 ze swoją mapą, potem cyrklem zakreślił niewielki krąg wokół jakiegoś szczytu, pochylił się ku Klausowi, mówiąc:

— To prawdopodobnie będzie gdzieś w tym rejonie. Jeżeli mamy szczęście, to chyba znajdziemy szczątki rakiety na południowej stronie zbocza. Tej od nas…

— A jeżeli nie?

— Wtedy będziemy musieli objechać wzgórze dookoła i szukać za nim. Będzie to strata czasu, ale i tak rejon do przeszukania mamy stosunkowo niewielki.

Transporter szarpał na bruzdach tak mocno, że musieli przypiąć bezwładną Ingrid pasami do rozkołysanego hamaka.

Wszyscy w napięciu przyglądali się teraz okolicznym wzgórzom, jedynie Sandra co chwila odrywała wzrok od wizjera, żeby pełnym niepokoju spojrzeniem ogarnąć twarz pochylonego nad kierownicą Clarka. Potem znowu obracała się w stronę okna. W pewnym momencie krzyknęła nieoczekiwanie: „Stop!”, a kiedy kierowca zahamował gwałtownie, dorzuciła wyjaśniająco:

— Widzicie ten szczyt, gdzie skały układają się w schodkowane tarasy? Tam chyba będzie najłatwiej wspiąć się, żeby obejrzeć z góry cały teren…

Po chwili Sandra z Olafem wyszli na zewnątrz i zwinnie wspięli się na pagórek. Przez chwilę lustrowali okoliczne zbocza, potem Sandra opuściła swoją lornetkę, wskazała coś ręką; Olaf patrzył w to miejsce długo, by wreszcie skinąć potakująco głową. Sandra rzuciła w mikrofon zamontowany w hełmie skafandra:

— Uwaga, Achmed. Kierunek nordnordost, trzecie wzgórze. Dziób rakiety zaryty w południowy stok zbocza, ale komory ładunkowe rozprute, więc zawartość prawdopodobnie leży w skalnym obwale u stóp stoku.

— Niech to diabli! — zaklął Khalid. — Droga do trzeciego wzgórza zajmie nam co najmniej pół godziny, a to oznacza opóźnienie względem planu Zielińskiego. Tym bardziej, że ładownie są rozwalone. Wracaj szybko z Olafem. Za chwilę ruszamy. Aha! Postarajcie się wypatrzeć i zapamiętać najłatwiejszą trasę…

Po niespełna kwadransie Sandra dyktowała już Clarkowi, jak powinien jechać. Nawet nie wchodzili wraz z Thursendem do środka transportera, lecz jechali na pancerzu, uczepiwszy się zamocowanych tam uchwytów.

Clark jechał uważnie, choć szybko, wybierając przy tym najszersze prześwity między rozrzuconymi gęsto skałkami, ale i tak burty „Bully’ego” co chwila zgrzytały o głazy. Sto czy dwieście metrów przejechali tak wąskim i krętym korytarzem, że wydawało się niemal niemożliwością przebycie tego odcinka w podobnym do wydłużonego czołgu transporterze.

— Grossmann najzupełniej zasłużył na swoją opinię pomyślał Klaus. — Ciekawe, jak daleko uda mu się dojechać?

Mniej więcej w tej samej chwili skalny korytarz poszerzył się nieco, potem jeszcze bardziej, aż wreszcie oczom patrzących ukazała się niewielka kotlinka. Po jej przeciwległej stronie, mniej niż sto metrów od nasady zbocza tkwił wryty w skały dziób pocztowej rakiety.

— Koniec trasy! — wykrzyknął wesoło Clark. — Wysiadać! Ja mam teraz fajrant, a wy do roboty.

Kiedy jednak wszyscy z wyjątkiem chorej Ingrid i Klausa wysiedli, on również sięgnął po hełm, mrucząc:

— No, wypadałoby i mnie trochę rozprostować kości. Cholernie łupie mnie w gnatach…

Wyszedł, odprowadzany uważnym spojrzeniem Heisego, który od tej chwili zaczął zastanawiać się poważnie, czy Olaf Thursend będzie umiał doprowadzić „Bully’ego” do portu SELENA. Ani jedna z pozostałych osób nie umiała kierować transporterem, a wyglądało niestety na to, że Clark nie wytrzyma. Chyba, żeby można było poświęcić dwa opakowania leku dla Ingrid i Clarka. Oczywiście najlepiej byłoby profilaktycznie każdemu członkowi wyprawy przydzielić porcję lekarstwa, ale nie wiadomo, czy cokolwiek uda się odnaleźć…

Po chwili odwrócił się od Ingrid, podszedł ku radiostacji, wywołał port:

— Halo, SELENA! Halo, SELENA! Mówi lekarz grupy operacyjnej. Halo!

Komendant Zieliński zgłosił się natychmiast — widać bez przerwy czuwał przy głośniku:

— SELENA, słucham…

— Uwaga! Sytuacja staje się krytyczna. Oprócz Ingrid Jahde pierwsze objawy gorączki SIXTA dostrzegłem również u Clarka Grossmanna, kierowcy transportera. Nasz powrót na czas stoi pod coraz większym znakiem zapytania.

— Zróbcie, co tylko można. W tej chwili dwóch następnych astronautów z AZYMUTU czuje się z sekundy na sekundę gorzej. Za parę godzin może rozpocząć się agonia. Musicie wrócić o ustalonej porze, inaczej ci ludzie umrą.

— Rozumiem, zrobimy wszystko, co w naszej mocy… — Klaus zakończył rozmowę, wyłączył mikrofon i ponownie podszedł do leżącej Ingrid. Przywleczona przez astronautów gorączka miała dość osobliwy przebieg: zaczynała się od raptownego bólu głowy i wszystkich stawów, potem bardzo szybko rosła ciepłota ciała i zaczynał się okres bezwładu, który po kilku lub kilkunastu godzinach przeradzał się w gwałtowny atak. Potem wszystkie objawy ustępowały na jakiś czas, zależny od stadium choroby, by pojawić się znowu już w cokolwiek ostrzejszej formie. Powtarzało się to aż do zupełnego wycieńczenia organizmu. Klaus przyglądał się maszerującym na miejsce wypadku ludziom, kiedy ponowny trzask z głośnika radiostacji kazał mu podejść do niej z powrotem. Tym razem był to profesor Halldorn, który dowiedział się od komendanta Zielińskiego o sytuacji i nakazywał teraz po odnalezieniu lekarstw profilaktyczne zażycie ich przez każdego członka wyprawy…

Mimo że wszyscy lunonauci żwawo krzątali się wśród potężnych głazów obwału, których nawet przy zmniejszonym ciążeniu nie mogliby chyba poruszyć nawet wspólnymi siłami, opóźnienie względem pierwotnego planu stale rosło. Aż wreszcie Rene Negrais jako pierwszy znalazł niewielką paczuszkę, z powodzeniem mieszczącą się w zagłębieniu dłoni. Rozerwał ją, potem przywołał kolegów, pokazując im jej zawartość — maleńką fiolkę pełną brązowego proszku, opatuloną szczelnie kilkunastoma warstwami waty.

Od tej chwili wszyscy wiedzieli już, czego powinni szukać. Przeglądali starannie wszystkie zagłębienia i szczeliny w skałach, ale rzadko kiedy ich trud był uwieńczony powodzeniem.