— Ingrid — Klaus zwrócił się do dziewczyny ponownie. — A skąd ty właściwie wiesz o tym, że Pal została pogryzioną? Ona sama przecież nic takiego nie mogła powiedzieć, bo jest od początku nieprzytomna…
— Przeglądałam zapisy rejestratorów, zabrane z po kładu AZYMUTU. Ale na razie te raporty znają tylko dwie czy trzy osoby spośród elektroników, bo są jeszcze jakieś niejasności, i dlatego wstrzymano się z oficjalnym komunikatem.
Klaus wyprostował się raptownie, potem szarpnął za ramię drzemiącego najspokojniej Thursenda.
— Olaf! Olaf! Zbudźże się!
— Co się stało? — Norweg przeciągnął się leniwie, przetarł pięściami oczy.
— Czy ty mówiłeś wcześniej komuś w Dion, że ukąsił cię ten eridański skorpion?
— Nie. A bo co? Przecież nic mi się nie stało… Przez pół dnia czułem się potem jakoś tak dziwnie, ale nie gadałem, żeby mnie nie zapakowali do łóżka. I — jak widzisz — samo mi przeszło.
Klaus nie słuchał już dalszych wyjaśnień Norwega, ale obrócił się w stronę patrzącego nań z zaciekawieniem Achmeda.
— Khalid, ile nam czasu zostało do wyznaczonego terminu? I jakie są szanse, że zdążymy?
— Nie ma szans. Została nam zaledwie godzina, a nie ujechaliśmy nawet połowy drogi. Sam przecież widzisz, co się dzieje. Spójrz tylko…
Heise wspiął się ku fotelowi dowódcy, umieszczonemu tuż pod kopułą obserwacyjną, potem zerknął ciekawie dookoła przez grube, pancerne szyby. Z tyłu za transporterem widniał kręty szlak, wyznaczony przez poderwane w niebo kłęby pyłu, wirujące w ostatnich, gasnących pomału promieniach słońca. W parę chwil później nad horyzontem pozostała jedynie słaba poświata, aż wreszcie i to znikło, ustępując miejsca nieprzeniknionej czerni. Khalid mruknął ponuro:
— O tej porze powinniśmy być już na skraju jeziora w drodze do Dion. Zatelegrafowałbym do portu, żeby wysłali po nas jakąś rakietę, ale wiem aż za dobrze, że żadnej nie mają…
W tym samym czasie komendant Zieliński usiłował uruchomić agregaty jedynego statku, aktualnie przebywającego na terenie portu kwarantanny SELENA. Wraz z całym sztabem inżynierów i techników raz po raz powtarzał z uporem próby, ale mimo sygnalizowanej przez automaty gotowości do startu, statek „nie chciał” unieść się w przestrzeń. Ryzyko było wielkie, i gdyby nie wyjątkowa sytuacja, Zieliński nie zdecydowałby się na coś podobnego. Wsiąść do kosmolotu sporządzonego według nieznanych ludziom założeń gdzieś daleko w kosmosie w obcym Układzie Słonecznym przez istoty, których ludzie jeszcze na oczy nigdy nie widzieli, to było coś, na co mało kto by się odważył. Tyle tylko, że przez cały czas Sem 3 Set — pokładowy automat dyspozycyjny AZYMUTU — na wszelkie ludzkie wysiłki odpowiadał krótkim, z punktu widzenia ludzi najzupełniej bezsensownym zapisem na swoim głównym ekranie: „a2 = O” Komendant doprowadzony był już do ostateczności, kiedy przyzwano go do radiofonicznej centrali.
— Czego? — warknął gniewnie w mikrofon.
— Mówi Achmed Khalid, dowódca wyprawy ratunkowej. Lekarstwa zostały przez nas częściowo odzyskane, ale ugrzęźliśmy mniej więcej w połowie jeziora Trantabis. W tej chwili otacza nas obłok pyłu, wznoszący się coraz wyżej. Wkrótce sięgnie anteny. Uwaga! Klaus Heise, nasz lekarz, ma coś niesłychanie pilnego…
— Niech gada… — mruknął gniewnie Zieliński.
— Tu Heise! Koniecznie trzeba przekazać profesorowi Halldornowi, że Pal Torsen została ukąszona przez eridańskiego skorpiona. Tak samo i Olaf Thursend…
— Czy to ma znaczyć, że macie następnego chorego na pokładzie transportera?
— Wręcz przeciwnie. Olaf czuje się świetnie. A Pal Torsen, jak wszyscy wiemy, zaskakująco długo opierała się chorobie. My nie zdążymy na czas, ale zamiast tego leku można chyba zastosować jad eridańskich skorpionów. Podejrzewam, że to uszkodzenie na AZYMUCIE, w wyniku którego skorpiony rozlazły się po wszystkich pomieszczeniach kosmolotu nie było przypadkowe, ale że w ten sposób Sem 3 Set usiłował zwalczyć pierwsze objawy epidemii. Koniecznie należy tę wiadomość o skorpionach przekazać… — głos Klausa ścichł i zaginął wśród narastających trzasków…
— To zdaje się ten cholerny pył dotarł do anteny — pomyślał Zieliński. — W każdym razie dobrze, że Heise się odezwał. Skorpiony skorpionami, ale jak ja mogłem to przegapić? Przecież Pal Torsen jest ze wszystkich astronautów najzdrowsza… Gdyby tak zaryzykować przeniesienie jej na pokład AZYMUTU? Może wtedy ten cholerny Sem 3 Set zacznie reagować na polecenia?
Zieliński nadał krótką notatkę do Halldorna o tym, co przekazał mu Heise, a potem wezwał kilku pielęgniarzy i wraz z nimi przeniósł bezwładną, nieprzytomną Pal na pokład obcego kosmolotu. W tym samym momencie, kiedy ciało dziewczyny zostało umieszczone w fotelu, zagadkowy napis na ekranie zgasł, żeby po chwili zostać zastąpionym przez inny: „a2 = b2”. I w tej również sekundzie zagrały światła na kontrolnych tablicach, jakby komputer obudził się ze snu. Śluzy zamknęły się bezszelestnie, wirujące pod kadłubem pola wypchnęły spod statku kaskady pyłu i gwiazdolot majestatycznie uniósł się nad księżycowym gruntem. Jednocześnie na pulpicie przed Zielińskim zaczęło się dziać coś dziwnego. Fragment twardej, gładkiej płaszczyzny zaczął uwypuklać się w kilkunastu miejscach naraz jak przerośnięte ciasto. Albo tak, jakby czyjaś potężna rozpalona do czerwoności dłoń usiłowała wypchnąć kawałek masy ku górze, topiąc ją od spodu i przegrzewając. Niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu Zieliński patrzył na to z zapartym tchem. Nie zdążyło mu jednak jeszcze zabraknąć oddechu, kiedy ów zagadkowy proces samorzutnie się zakończył i Zieliński z zaskoczeniem w popękanej, odkrytej nagle płaszczyźnie rozpoznał plastyczną mapę powierzchni Księżyca. Wycinek o promieniu mniej więcej stu kilometrów zmniejszony do kwadratu pół na pół metra. Była to jednak jakaś niesłychanie dziwna mapa. Zaledwie komendant SELENY odnalazł na niej wzrokiem jezioro Trantabis i wpatrzył się w nie uważnie, już na pulpicie przed nim zaszło coś dziwnego. Obraz rozdwoił się w jego oczach, poszczególne fragmenty zaczęły się rozrastać i po chwili na tle poprzedniego krajobrazu jakby zepchniętego pod spód, pojawił się zawieszony w powietrzu dokładny obraz całego Jeziora Anomalii.
Ktoś stanął za komendantem, pytając, dokąd w tej chwili lecą, więc Zieliński odruchowo wskazał palcem na mapie interesujący go obszar. Statek wyraźnie przyspieszył, co załoga poznała jednak nie po wzroście bezwładności swoich ciał, a po cokolwiek szybszych zmianach obrazów w monitorach…
W dziesięć minut później na ekranie głównym — właściwie nikt nie wiedział, który ekran jest główny, ale ten był po prostu ze wszystkich największy — ukazał się bury kłąb pyłu, powoli rozprzestrzeniający się w górę i na boki.
Zieliński postanowił zaryzykować — szukanie w tych zwałach piasku i żwiru kilku zagubionych ludzi trwałoby zbyt długo — i wydał kilka poleceń Sem 3 Setowi, myśląc z podziwem o twórcach tego statku, w którym wystarczało pokazanie palcem celu, zamiast konieczności wykonywania skomplikowanych manewrów. Teraz już zaczynał rozumieć, jakim cudem kosmolot przeleciał przedtem przez ponad połowę Układu Słonecznego, nie wchodząc w kolizję z żadnym naturalnym ani sztucznym ciałem niebieskim…
Klaus poczuł nagle jakąś ogromną siłę, przyciskającą go do podłogi. Właśnie stał przy hamaku Ingrid, rozmawiając półgłosem z Sandrą, która przed chwilą — unikając jego spojrzenia — wręczyła mu ukradkiem dwie niewielkie paczuszki, wyciągnięte z kieszeni na piersi, kiedy poczuł się niesłychanie słabo. W oczach mu pociemniało, krew raptownie załomotała w skroniach, nogi ugięły się pod nim bezsilnie. Kątem oka zauważył, że Achmed Khalid osuwa się ze swego fotela w kopule obserwacyjnej, ale nie miał nawet na tyle siły, żeby powiedzieć cokolwiek choć trochę głośniej, niż ochrypłym szeptem. Jego słaby okrzyk został nagle zagłuszony przez donośny głos Zielińskiego: