Выбрать главу

— …lo grupa operacyjna! Słyszycie mnie? Halo!

Dławiące uczucie nieopisanego ciężaru ustąpiło nagle na tyle, że Klaus mógł odpowiedzieć:

— Halo, SELENA. Słyszymy was dobrze. Musieliśmy natrafić na jakąś piekielną anomalię, bo nas omal ciążenie nie zgniotło…

— Kiedy pył opadnie, wtedy ciążenie ustąpi ostatecznie — odpowiedział Zieliński. — Czy już nas widzicie? Za chwilę wylądujemy obok was i spuścimy rampę wjazdową. Powinniście sobie dać radę bez wciągarki…

— W porządku — Achmed i Clark oprzytomnieli już i właśnie zgodnym chórem odpowiedzieli Zielińskiemu.

— To świetnie — ucieszył się tamten. — Wydmuchaliśmy pył z całej okolicy…

— A swoją drogą, to od samego początku można było do poszukiwań wykorzystać AZYMUT… — mruknął sam do siebie Clark, uruchamiając motory i wjeżdżając na długą, jasno oświetloną pochylnię.

Już po chwili mężczyźni serdecznie ściskali sobie dłonie, jedynie Klaus skierował się ku leżącej w fotelu Pal. Po chwili wlał jej przez zaciśnięte zęby zawartość jednej fiolki rozrobioną z kawą z termosu. Działanie lekarstwa było wręcz błyskawiczne; po kilkunastu sekundach dziewczyna otworzyła oczy i po raz pierwszy od wielu dni spojrzała najzupełniej przytomnie. Zobaczyła pochylone nad sobą, zatroskane twarze, uśmiechnęła się do nich radośnie i zasnęła spokojnie — tym razem już zdrowym snem, bez gorączki i męczących ją od dawna majaków.

— Jak myślisz? — odezwał się Zieliński do Klausa. — Teraz chyba dowiemy się czegoś nareszcie o istotach zamieszkujących układ Epsilon Eridani…

TELEPORTANCI

Siedząc na jednej z licznych wapiennych skał, gęsto porozrzucanych po stokach kotliny Vyasa Ult z zaciekawieniem rozglądała się wokół siebie. Tuż nad linią horyzontu dostrzegła wysokie słupy wznoszonego wiatrem pyłu. Wirującymi spiralami zdawały się podtrzymywać żółte, wiecznie zakryte warstwą chmur niebo planety. W całej okolicy tylko one pulsowały życiem; pozostały obszar ogarniała cisza i bezruch. Na dnie kotliny, wykorzystywanej już od kilku pokoleń jako kosmodrom, widniały opuszczone, od dawna już nie używane kosmoloty. Puste, poznaczone tylko zwałami skał szczyty okolicznych wzgórz ukazywały nagie ramiona anten kierunkowych i ciche zabudowania kosmicznego portu. Na przeciwległym stoku widniał skraj jednej z kopuł rozciągającego się za skalnym wałem miasta. Zbiegał stamtąd do dna doliny szeroki jęzor czerwonego, wypromieniowującego ciepło żwiru.

Vyasa poruszyła się nagle. Ciągnący od skały chłód zmusił ją do zapięcia okrywającej jej ciało peleryny. Z nostalgią przypomniała sobie ciepłe przestrzenie OasisVitry, jej ojczystej planety, pierwszej w długim szeregu satelitów Epsilon Eridani.

Mimo zewnętrznej obcości lubiła ten zakątek Sixty. Tu właśnie pożegnała przed dziesięcioma cyklami Seig Prema, udającego się do samotnej stacji w centrum galaktyki, tu również powitała go niedawno, gdy po wypełnieniu misji nawiązania kontaktu z rozumnymi istotami Retipronu powrócił na zasłużony odpoczynek.

Nagle panującą ciszę przerwał niewyraźny szmer. Vyasa odwróciła się i ujrzała gramolącego się zza skały Sem3Seta — Uniwersalnego Robota Towarzyszącego.

Sem3Set poradził sobie wreszcie ze skalną przeszkodą, poruszył anteną, mrugnął drobnym czerwonym okiem kamery wmontowanym w otaczający jego „głowę” pierścień, przystanął i powiedział matowym głosem:

— Przekazuję ci sygnał wezwania.

Vyasa spojrzała machinalnie na pierścień informacyjny robota, zeskoczyła ze skały i szybkim krokiem podążyła w stronę umieszczonej u podnóża jednej z anten wieży kontrolnej kosmodromu.

Sem3Set poczłapał natychmiast za nią. Vyasa wyprzedziła go jednak o dobrych kilkaset metrów. Robot ze zdumieniem pokiwał antenami:

— Ona jest znacznie ruchliwsza niżby wskazywały na to dane charakterystyczne dla jej czterdziestu cykli. I do tego ten wapienny kurz wznoszący się, gdziekolwiek się nie ruszyć. Wygląda na to, że żywe organizmy przejawiają do niego swoiste zamiłowanie. A mnie on po prostu szkodzi…

Dotarłszy do wieży Vyasa wspięła się natychmiast na położony na najwyższym piętrze taras obserwacyjny. Stanowisko kontroli zostało podczas jej nieobecności uruchomione, a pulsujące na ekranie tachdaru krzywe wskazywały wyraźnie na zbliżanie się do planety jakiegoś statku przestrzennego. Zdziwiło ją to. Sixta była najdalej w przestrzeń kosmosu wysuniętą planetą układu, przeznaczoną jedynie na stację przesiadkową i laboratorium. Toteż statki komunikacji wewnątrzukładowej nie zawijały tu prawie nigdy, a w żadnym wypadku nie przybywały nie zapowiedziane. Nie mogło też być mowy o nagłym powrocie którejkolwiek z dalekosiężnych wypraw. Stróżujące na peryferiach układu satelity dawno przekazywałyby już meldunki stęsknionych za ojczystymi stronami kosmonautów. Bliższe zapoznanie się z danymi nadesłanymi przez automatycznych strażników wskazywało na jedno tylko logiczne rozwiązanie — zbliżający się do układu statek nie był wytworem żadnej z eridańskich stoczni — musiał więc należeć do Obcych.

Natychmiast uruchomione zostały ukryte w skale, na szczycie której wznosiła się wieża, analityczne kolumny cybernetyczne, a wewnętrzny układ sygnalizacyjny powiadomił o tym niecodziennym fakcie wszystkich znajdujących się na stacji.

Dziewczyna z coraz większym zainteresowaniem wpatrywała się w napływające informacje. Wynikało z nich niezbicie, że niezidentyfikowany statek przestrzenny przekroczył już orbitę Sixty i stale zmniejszając szybkość kierował się w stronę planet centralnych układu. Poruszany archaicznym, od dawna nie stosowanym już w eridańskiej flocie silnikiem fotonowym nie reagował na żadne sygnały i wskazówki, wciąż od nowa przesyłane na jego pokład przez pilnujące ruchu satelity. Zebrawszy wszystkie przekazy Vyasa już miała przystąpić do sporządzenia wstępnego raportu, gdy nagle część przestrzeni pomieszczenia zakrzywiła się i ukazał się w niej teleport Hyp Sara — myśliciela i administratora Sixty, który przekazać miał Radzie sprawozdanie o niezwykłym wydarzeniu w okolicach planety.

Stojący we wnęce robot towarzyszący Sem3Set niespokojnie poruszył się. Wizyta, nawet teleportyczna, myśliciela, jednego z długowiecznych, jednego z tych, których oczy oglądały tysiące gwiazd, wróżyła coś niezwykłego. Przełączył więc swój układ logiczny na program — „sytuacja awaryjna” i na wszelki wypadek wzmógł stopień inteligencji dziewczyny o sto punktów.

— Co o tym sądzisz? — Hyp Sar wskazał na widniejący na ekranie punkt.

— Tor jego lotu wskazuje na przybycie z sąsiedniego systemu, w którym już wcześniej stwierdziliśmy istnienie prymitywnej cywilizacji — odparła po chwili namysłu dziewczyna — ale istnieje przecież prawdopodobieństwo, że statek ten już kilkakrotnie zmieniał kierunek swego lotu, toteż nie zdziwiłabym się wcale gdyby przybywał na przykład z krawędzi galaktyki.

— Taak, oba te wnioski są bardzo słuszne — pokiwał głową Hyp Sar — problem tylko w tym, który z nich jest prawdziwy? Prymitywne kultury z sąsiedniego systemu dawno już mogły poczynić znaczne postępy. Właściwie powinniśmy byli tam już dawno polecieć powtórnie i przekonać się o tym.