Выбрать главу

Kombinezony Land Warrior, które żołnierze mieli na sobie, wyposażone były w szeroki zestaw czujników, w tym w miniaturowy peryskop, za pomocą którego Mosovich i reszta oddziału mogli uważnie śledzić poczynania obcych. Okular wolno wysunął się ponad linię trawy i zaczął obserwować teren od mostu aż po zarośla. Choć widoczność była kiepska, zorientowali się, że patrol Posleenów nadciągnął z północy, od strony Tiger.

Żołnierze ocenili jego liczebność na jakieś dwieście sztuk. Obcy zebrali się u podnóża wzniesienia i po chwili ruszyli w drogę. Mosovich jeszcze przez moment leżał nieruchomo, po czym podniósł się i mruknął:

— Jak to możliwe, że nie dostrzegli naszych śladów?

— Nie wiem — odparł Mueller. Podniósł karabin snajperski z ziemi i oparł go o udo. Ślady pozostawione przez czteroosobowy patrol były wyraźne: zdeptana trawa i połamane krzaki prowadziły prosto do ich kryjówki. — Nie umiem powiedzieć. Lepiej stąd chodźmy.

— Racja — przytaknął Mosovich. — Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

* * *

Posleen nie oczekuje wiele od życia. Jeść, spać, rozmnażać się i służyć swemu Wszechwładcy, dokładnie wykonując jego polecenia. I zabijać wszystkich tych, którzy mu zagrażają.

Normals stojący na czele zwiadu wysilał cały swój intelekt, żeby dobrze poprowadzić patrol i wykonać polecenia Wszechwładcy. Cały czas trapiła go myśl, co to są te „znaki threshkreen". Znał thresh, bo przeżył już trzy walki z nimi. Zwykle ubierali się na zielono i brązowo, używali dziwnej broni, innej od tej, którą miał w dłoniach, i byli twardzi i zażarci.

Kiedy przekroczyli już rzekę, gotowi zawrócić, tak jak nakazywał im plan marszruty, coś zaniepokoiło przywódcę. Zatrzymał się, a cały oolt zgromadził się wokół niego, rozglądając się na boki w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa, które zaniepokoiło ich pana. Ale wokół była tylko ciemność i cisza.

Jednak dominujący normals miał problem. Ostatnim razem, kiedy Władca do niego przemawiał — a wspominał tę chwilę z błogim drżeniem — pytał go o obecność czegoś niezwykłego. Teraz dostrzegł jakieś ślady w trawie. Były niezwykłe, więc może należałoby zwrócić się o pomoc? Z drugiej jednak strony nie takie otrzymał rozkazy. Miał wystrzelać cały magazynek, jeśli dostrzeże jakieś „znaki threshkreen".

A to mogły być takie znaki. Biegnący thresh zostawiali podobne ślady. Może powinien iść ich tropem i znaleźć miejsce, gdzie się schowali? Ale z drugiej strony czteronogie thresh żyjące na wzgórzach też pozastawiało podobne ślady. Jakiś inny patrol mógł wypłoszyć je z zarośli i przegnać w dolinę. Co więcej, to mógł być dziki oolt grasujący na tych niebezpiecznych terenach.

Wszystko to było dla biednego normalsa czarną magią. W końcu zbliżył się do śladów, uważnie węsząc. Ślad schodził z drogi i rozdzielał się na trawie. Towarzyszył mu zapach oleju i metalu. Samiec spojrzał ku wzgórzom. Zapach, w pewnym sensie groźny, mógł pochodzić od ich uzbrojenia. Co robić?

Posleen ponownie rozejrzał się po okolicy. Pole, zarośnięte trawą i chwastami, przypominało trójkąt wciśnięty między rzekę, główną szosę, którą patrolowali, i boczną drogę, biegnącą równolegle do nurtu. Także w pobliżu rzeki dostrzegł teraz jakieś ślady, a nabrał pewności, gdy zobaczył wyraźnie odciśnięty w błocie ślad buta. Samiec nie znał słowa „but", ale wiedział, że jego pan nakazał mu szukać „znaków threshkreen". To był jeden z nich. Tego prowadzący był pewien, bowiem już wcześniej widział takie ślady. Podniósł karabin i wystrzelił w powietrze.

* * *

— Jasna cholera — mruknął pod nosem Nichols.

— Ktoś znalazł nasze ślady — dodał Mueller. — Jake?

— Siostro, wezwij nalot na to pole i niech zrzucą miny. Ruszamy się, ludziska!

* * *

Cholosta’an pogładził głowę normalsa i wyciągnął ostrze. Bolała go strata tego żołnierza, bez wątpienia najlepszego z całego oolt. Jednak był ciężko ranny i ścieżka obowiązku nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Powiedział jeszcze raz, jak cosslain dobrze się spisał i jak sprawnie odnalazł ślady threshkreen, po czym przyłożył monomolekularne ostrze do gardła konającego.

— Poczekaj — usłyszał głos Orostana. — Czy to on odnalazł tropy?

— Tak, oolt’ondai. Ciężko mi go dobić, był jednym z moich najlepszych sług. Ale wiem, że muszę to uczynić.

— Oszczędź go. Zapewnimy mu pożywienie i odpoczynek, może przeżyje.

— Nawet jeśli wróci do zdrowia, będzie okaleczony — sprzeciwił się bez przekonania Cholosta’an. Pomysł wydawał mu się dobry, choć z drugiej strony ranny tylko by im przeszkadzał.

— Jeśli ty mu nie pomożesz, ja to zrobię. Musimy zachować na później jego geny. Przeznaczymy go do pracy kenstaina. Potrzebujemy go.

— Jak sobie życzysz, oolt’ondai — odparł Cholosta’an, chowając miecz do pochwy. Wydał oolt część swoich racji żywnościowych, chcąc pokazać im, że jest zadowolony z ich postępowania. — Mówiłeś, aby zmniejszyć mój oolt o połowę. Chyba twojej woli stało się zadość.

— Tak, ale nie w taki sposób, jak planowałem. Ale przynajmniej wiemy, gdzie są ci przeklęci threshkreen. Wyślemy na drogi patrole i zawęzimy obszar poszukiwań. Potem ich znajdziemy i wybijemy co do jednego.

— Wspaniale — przytaknął Cholosta’an, a na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. — Chcę wydrzeć ich serca!

Orostan wypuścił przez zęby powietrze, uśmiechając się do siebie.

— Nienawidzę ludzi, ale muszę przyznać, że w ich mowie jest wiele dobrych określeń. Taką sytuację nazywają „zemsta".

10

Okolice Seed, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
06:23 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 14 września 2009

Mosovich zaklął pod nosem i dodał po cichu:

— Robię się na to za stary.

— Akurat — rzekł Mueller. — Mów mi jeszcze.

Droga Oakey Mountain przypominała cienką nić rozciągniętą wzdłuż linii kolejowej Rabun/Habersham. Tory biegły wzdłuż wzniesień, wijąc się to w jedną, to w drugą stronę. To na ich zboczach oddział szukał osłony. Szosa, zbiegająca się w niektórych miejscach z linią kolejową, prowadziła przez gęsty las. Po raz pierwszy od dawna przystanęli w miejscu, z którego mogli obejrzeć się za siebie. To, co zobaczyli, przeraziło ich: na drodze aż roiło się od Posleenów.

— Tu trzeba by kilku brygad, żeby wybić to robactwo, Jake — wyszeptał Mueller.

— Dokładnie. Jeśli mamy znaleźć jakąś pomoc, to pewnie dopiero po drodze do Low Gap. Posleeni drażnią się z nami.

— Co ty gadasz, Jake? Posleeni nigdy tak się nie zachowywali — odparł Mueller, w którego oczach widać było taką samą troskę jak u Mosovicha.

— No to ci właśnie zaczęli — odburknął. — Siostro Mary, czy jesteśmy bezpieczni?

— Tak. Na drugim brzegu jeziora Rabun są skrzynki, a ja zostawiłam po drodze kilka własnych. Chronimy korpusowi tyłki.